- Dołączył(a)
- 9 Wrzesień 2023
- Postów
- 2
witam was forumowiczki.
Postanowiłam, że napiszę na forum, bo bardzo chciałabym poznać opinie innych w osób w kwestii problemu z jakim sie zmagam.
Jestem ze swoim facetem prawie 10 lat. Doczekaliśmy się córki, która ma prawie 4 lata i synka, który właśnie skończył 5 miesiąc. Nasz zwiazek bardzo często miewał wzloty i upadki. Przeszliśmy jedno rozstanie na kilka miesięcy. Często się kłóciliśmy. Pomimo tego, że czułam, że on nie jest dla mnie nie mogliśmy się na dobre rozejść. Zaczęliśmy się spotykać jeszcze w szkole średniej. Przed dzieckiem miałam o nim zupelnie inna opinie. Mieszkaliśmy już razem zanim pojawiło się pierwsze dziecko, lecz mam wrażenie że przez to, że oboje byliśmy zajeci pracą nie bardzo widziałam w nim te wszystkie wady. Oboje niestety pochodzimy z rozbitych rodzin. Po urodzeniu córki totalnie sie na nim zawiodłam. Po powrocie do domu byłam w kiepskim stanie fizycznym, cc dało mi popalić. Z racji tego, że byl covid nie mogłam liczyć na pomoc rodziny czy przyjaciół, bo co chwila ktoś byl chory, lub były jakieś obostrzenia. Dodatkowo mieszkalismy wtedy jeszcze z jego rodzina, o którą co chwile były kłótnie. Siedziałam calymi dniami sama z dzieckiem, ciągle na piersi. Jego rodzina miała problem, bo nie rozumiała ze po cc nie jestem w stanie od razu funkcjonować no i dodatkowo głównie czas spędzałam karmiac. Jego nie było bo ciagle pracował. Prosiłam sie miliony razy, żeby zrobil zakupy, wrócił do domu i mi pomógł, zrobił jedzenie. Ciągle wybuchaly kłótnie. W końcu miarka sie przebrała i uciekłam na wakacje do taty. Miesiąc mnie nie bylo, postawiłam ultimatum, że albo cos wynajmujemy albo rozchodzimy. Udało mi się, wywalczyłam osobne mieszkanie. Dodam, że calkiem dobrze zarabiamy. Mieszkaliśmy razem, oczywiście partner nadal pracował calymi dniami. Nie denerwowało mnie to aż tak, bo miałam święty spokój od jego rodziny. Mam prawo jazdy, auto zawsze mogłam gdziekolwiek podjechać. Mieszkamy w mieście, więc również jakoś dzień lecial na spacerze. W pewnym momencie znalazlam sobie pracę zdalną. Co prawda nie musiałam na cito jej mieć, lecz skonczyl mi sie urlop macierzyński i zaczęło mi sie nudzić. Najpierw klocilismy się o tą pracę, bo aby zacząć musialam przejść dwutygodniowe szkolenie. Co prawda było ono w domu,lecz musialam być dostepna na kamerce, bez dziecka. Wiedział, że zaczyna mnie dobijać samotność w domu i rutyna, a ta praca była świetna odskocznią. Problem był dla niego, bo musiał zająć sie dzieckiem podczas mojego szkolenia. Na szczęście jakoś przebrnęłam. Praca okazała się serio elastyczna. Spędzałam przy laptopie kilka godzin dziennie i też nie codziennie. Zazwyczaj pracowalwm od 0:00 do 1 w nocy bądź od 6 do 10, ponieważ w dalszym ciągu córka byla w domu i nie chciałam jej zaniedbać. Zarabiałam raczej mało, bo w granicach 2000 zł, lecz nie płaciliśmy za opiekunkę ani za żłobek. Wpadła całkiem fajna sumka, a nadal byłam w domu dla córki. Dodam, że w trakcie tej pracy on nadal nie stopował. Mialam do zrobienia normę na godzinę, często robiłam swoje zadania byle jak, bo musiałam córkę położyć spać, czy zrobić jej kolacje. On Nie pracuje na etacie. Ma taką pracę, że sam wyznacza co robi kiedy i jak. Nie chcę wchodzić w szczegóły, lecz gdyby powiedział "szefowi", że weekendy musi mieć wolne, bądź kończyć szybciej, aby przyjąć opieke nad córka podczas mojej pracy tak by było. Oczywiście zmniejszyła by się jemu wypłata. Ciągle się kłóciliśmy o tą pracę, bo ja również pracowałam ale dodatkowo zajmowałam sie domem, córka,gotowaniem, zakupami. On tylko przychodzil i spal. Czasem udało mi sie wykłócić wolne niedziele. Byłam już tym zmeczona, bo ile można. Po prawie 2 latach pracy okazało się, że jestem w ciąży. Załamałam sie, bo nam sie nie układało, ja pracowałam na um. Zlecenie. Miałam już zacząć szukać takiej powwzniejszej pracy, bo córka dostała sie do żłobka i wszystko mi sie rozsypało. On mnie pocieszał, ze bedzie super, ze damy rade itp. Ja mialam wizje samotności w tym wszystkim. Na dodatek musiałam pracować cala ciążę, żeby dostać zasiłek. Strasznie sie stresowałam, bo bałam się ze mnie zwolnią. Na szczęście wszystko sie udało, zasiłek mi przyznano po urodzeniu deugiego dziecka. Tu zaczyna sie jazda. On nadal pracuje, codzienne, 7 dni w tygodniu. Wychodzi ok 8 wraca na noc, tj. 20/21/22. Tak jak wspominalam wcześniej on nie musi tak wracac. Ciągle sie kłócimy bo siedzę ciągle sama z dzieciakami. Auto mamy jedno, zabiera je do pracy ja jestem uziemiona. Nie mam czasu dla siebie, ciągle dzieci i dzieci. Nawet jak córka idzie do przedszkola to mam synka na głowie. Ja już wysiadam, bo jestem po prostu zmeczona. Cały dzien dzieci, gotowanie, pranie, sprzątanie spacery i tak w kółko. On wraca, zje, kladzie sie spać.A dopiero jak on wraca to ja lece na szybkie zakupy, żeby zrobić je bez dzieci no i zabrac więcej do auta. Nie ma między nami rozmow, nigdzie nie wychodzimy, nie jezdzimy na wakacje. Nic totalnie nic. Czuje sie jakbym żyła z kolega. Dzieci nie widzą ojca, ja jestem sama. Ciągle chce mi sie płakać bo czuje, ze mnie już nie ma. Jest tylko mama. Nie mam jak i kiedy wyjść do kosmetyczki, fryzjera czy nawet do lekarza. O wszystko musze sie prosić i wyklocać. Ciągle słyszę tylko wymówki o pieniadzach. Ja oczywiście wiem, że są trudne czasy, jestem wdzieczna że raczej żyjemy na dobrym poziomie. Ale po dłuższej analizie, on pracuje non stop, życia nie ma, czy to jest warte spedzenia choć niedzieli z dziećmi? Pieniądze są ok, ale nie oplywamy w luksusach. Ja też jestem typem, który patrzy co i gdzie kupuje i Jakby odpuścił sobie pół soboty i niedziele w pracy też by bylo super. Co mysliscie? Czy to ja przesadzam i powinnam sie cieszyć ze chodzi do pracy? Czy ja duzo wymagam, ze chcialabym tez pożyć swoim życiem? Że chcialabym żyć jak rodzina, a nie samotna matka? Zaczyna mnie denerowować, że zamiast tworzyć fajna parę, kłócimy się o każdą drobnostkę. Zaczynam sie już martwić o przyszłość, bo bardzo bym chciała dać synka za rok do żłobka i wrócić do pracy. Praca jednoznianowa to rzadkie zjawisko w małych miejscowościach, a co jak zachorują dzirciaki? Czuję taką niesprawiedliwość, bo jesteśmy takimi samymi rodzicami, a ja w głównej mierze muszę sie poświęcać. A w zamian nie dostaje nawet dobrego słowa. Nawet jak pracowałam w 9 msc ciąży z chorą córka przy nodze dostawałam reprymendę, że nic nie robię aż tak meczcego. Przecież to tylko praca przy komputerze. Jestem również zła, bo mogliśmy uniknąć mojej pracy na umowę zlecenie. Przez partnera nie mogłam zatrudnić sie na pełen etat, bo był problem z opieka nad dzieckiem oczywiście. Calą sytuację opowiedziałam mojemu lekarzowi, ze stresem czekałam na poród. Bardzo chciałam urodzic naturalnie, lecz przez ryzyko zwolnienia mnie i utraty prawa do zasilku lekarz wystawil mi skierowanie na kolejne cc, którego bardzo nie chcialam. Jak ja mam do niego dotrzeć, aby przestał tyle pracować....
Postanowiłam, że napiszę na forum, bo bardzo chciałabym poznać opinie innych w osób w kwestii problemu z jakim sie zmagam.
Jestem ze swoim facetem prawie 10 lat. Doczekaliśmy się córki, która ma prawie 4 lata i synka, który właśnie skończył 5 miesiąc. Nasz zwiazek bardzo często miewał wzloty i upadki. Przeszliśmy jedno rozstanie na kilka miesięcy. Często się kłóciliśmy. Pomimo tego, że czułam, że on nie jest dla mnie nie mogliśmy się na dobre rozejść. Zaczęliśmy się spotykać jeszcze w szkole średniej. Przed dzieckiem miałam o nim zupelnie inna opinie. Mieszkaliśmy już razem zanim pojawiło się pierwsze dziecko, lecz mam wrażenie że przez to, że oboje byliśmy zajeci pracą nie bardzo widziałam w nim te wszystkie wady. Oboje niestety pochodzimy z rozbitych rodzin. Po urodzeniu córki totalnie sie na nim zawiodłam. Po powrocie do domu byłam w kiepskim stanie fizycznym, cc dało mi popalić. Z racji tego, że byl covid nie mogłam liczyć na pomoc rodziny czy przyjaciół, bo co chwila ktoś byl chory, lub były jakieś obostrzenia. Dodatkowo mieszkalismy wtedy jeszcze z jego rodzina, o którą co chwile były kłótnie. Siedziałam calymi dniami sama z dzieckiem, ciągle na piersi. Jego rodzina miała problem, bo nie rozumiała ze po cc nie jestem w stanie od razu funkcjonować no i dodatkowo głównie czas spędzałam karmiac. Jego nie było bo ciagle pracował. Prosiłam sie miliony razy, żeby zrobil zakupy, wrócił do domu i mi pomógł, zrobił jedzenie. Ciągle wybuchaly kłótnie. W końcu miarka sie przebrała i uciekłam na wakacje do taty. Miesiąc mnie nie bylo, postawiłam ultimatum, że albo cos wynajmujemy albo rozchodzimy. Udało mi się, wywalczyłam osobne mieszkanie. Dodam, że calkiem dobrze zarabiamy. Mieszkaliśmy razem, oczywiście partner nadal pracował calymi dniami. Nie denerwowało mnie to aż tak, bo miałam święty spokój od jego rodziny. Mam prawo jazdy, auto zawsze mogłam gdziekolwiek podjechać. Mieszkamy w mieście, więc również jakoś dzień lecial na spacerze. W pewnym momencie znalazlam sobie pracę zdalną. Co prawda nie musiałam na cito jej mieć, lecz skonczyl mi sie urlop macierzyński i zaczęło mi sie nudzić. Najpierw klocilismy się o tą pracę, bo aby zacząć musialam przejść dwutygodniowe szkolenie. Co prawda było ono w domu,lecz musialam być dostepna na kamerce, bez dziecka. Wiedział, że zaczyna mnie dobijać samotność w domu i rutyna, a ta praca była świetna odskocznią. Problem był dla niego, bo musiał zająć sie dzieckiem podczas mojego szkolenia. Na szczęście jakoś przebrnęłam. Praca okazała się serio elastyczna. Spędzałam przy laptopie kilka godzin dziennie i też nie codziennie. Zazwyczaj pracowalwm od 0:00 do 1 w nocy bądź od 6 do 10, ponieważ w dalszym ciągu córka byla w domu i nie chciałam jej zaniedbać. Zarabiałam raczej mało, bo w granicach 2000 zł, lecz nie płaciliśmy za opiekunkę ani za żłobek. Wpadła całkiem fajna sumka, a nadal byłam w domu dla córki. Dodam, że w trakcie tej pracy on nadal nie stopował. Mialam do zrobienia normę na godzinę, często robiłam swoje zadania byle jak, bo musiałam córkę położyć spać, czy zrobić jej kolacje. On Nie pracuje na etacie. Ma taką pracę, że sam wyznacza co robi kiedy i jak. Nie chcę wchodzić w szczegóły, lecz gdyby powiedział "szefowi", że weekendy musi mieć wolne, bądź kończyć szybciej, aby przyjąć opieke nad córka podczas mojej pracy tak by było. Oczywiście zmniejszyła by się jemu wypłata. Ciągle się kłóciliśmy o tą pracę, bo ja również pracowałam ale dodatkowo zajmowałam sie domem, córka,gotowaniem, zakupami. On tylko przychodzil i spal. Czasem udało mi sie wykłócić wolne niedziele. Byłam już tym zmeczona, bo ile można. Po prawie 2 latach pracy okazało się, że jestem w ciąży. Załamałam sie, bo nam sie nie układało, ja pracowałam na um. Zlecenie. Miałam już zacząć szukać takiej powwzniejszej pracy, bo córka dostała sie do żłobka i wszystko mi sie rozsypało. On mnie pocieszał, ze bedzie super, ze damy rade itp. Ja mialam wizje samotności w tym wszystkim. Na dodatek musiałam pracować cala ciążę, żeby dostać zasiłek. Strasznie sie stresowałam, bo bałam się ze mnie zwolnią. Na szczęście wszystko sie udało, zasiłek mi przyznano po urodzeniu deugiego dziecka. Tu zaczyna sie jazda. On nadal pracuje, codzienne, 7 dni w tygodniu. Wychodzi ok 8 wraca na noc, tj. 20/21/22. Tak jak wspominalam wcześniej on nie musi tak wracac. Ciągle sie kłócimy bo siedzę ciągle sama z dzieciakami. Auto mamy jedno, zabiera je do pracy ja jestem uziemiona. Nie mam czasu dla siebie, ciągle dzieci i dzieci. Nawet jak córka idzie do przedszkola to mam synka na głowie. Ja już wysiadam, bo jestem po prostu zmeczona. Cały dzien dzieci, gotowanie, pranie, sprzątanie spacery i tak w kółko. On wraca, zje, kladzie sie spać.A dopiero jak on wraca to ja lece na szybkie zakupy, żeby zrobić je bez dzieci no i zabrac więcej do auta. Nie ma między nami rozmow, nigdzie nie wychodzimy, nie jezdzimy na wakacje. Nic totalnie nic. Czuje sie jakbym żyła z kolega. Dzieci nie widzą ojca, ja jestem sama. Ciągle chce mi sie płakać bo czuje, ze mnie już nie ma. Jest tylko mama. Nie mam jak i kiedy wyjść do kosmetyczki, fryzjera czy nawet do lekarza. O wszystko musze sie prosić i wyklocać. Ciągle słyszę tylko wymówki o pieniadzach. Ja oczywiście wiem, że są trudne czasy, jestem wdzieczna że raczej żyjemy na dobrym poziomie. Ale po dłuższej analizie, on pracuje non stop, życia nie ma, czy to jest warte spedzenia choć niedzieli z dziećmi? Pieniądze są ok, ale nie oplywamy w luksusach. Ja też jestem typem, który patrzy co i gdzie kupuje i Jakby odpuścił sobie pół soboty i niedziele w pracy też by bylo super. Co mysliscie? Czy to ja przesadzam i powinnam sie cieszyć ze chodzi do pracy? Czy ja duzo wymagam, ze chcialabym tez pożyć swoim życiem? Że chcialabym żyć jak rodzina, a nie samotna matka? Zaczyna mnie denerowować, że zamiast tworzyć fajna parę, kłócimy się o każdą drobnostkę. Zaczynam sie już martwić o przyszłość, bo bardzo bym chciała dać synka za rok do żłobka i wrócić do pracy. Praca jednoznianowa to rzadkie zjawisko w małych miejscowościach, a co jak zachorują dzirciaki? Czuję taką niesprawiedliwość, bo jesteśmy takimi samymi rodzicami, a ja w głównej mierze muszę sie poświęcać. A w zamian nie dostaje nawet dobrego słowa. Nawet jak pracowałam w 9 msc ciąży z chorą córka przy nodze dostawałam reprymendę, że nic nie robię aż tak meczcego. Przecież to tylko praca przy komputerze. Jestem również zła, bo mogliśmy uniknąć mojej pracy na umowę zlecenie. Przez partnera nie mogłam zatrudnić sie na pełen etat, bo był problem z opieka nad dzieckiem oczywiście. Calą sytuację opowiedziałam mojemu lekarzowi, ze stresem czekałam na poród. Bardzo chciałam urodzic naturalnie, lecz przez ryzyko zwolnienia mnie i utraty prawa do zasilku lekarz wystawil mi skierowanie na kolejne cc, którego bardzo nie chcialam. Jak ja mam do niego dotrzeć, aby przestał tyle pracować....