reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Poród - tak wyglądało to u nas

roksi, dziekuje za piekny opis:-):-)naprawde dzielna bylas:-)

dziewczyny, dawajcie opisy porodow, ja chce wszystko przeczytac zanim na mnie przyjdzie kolej;-):laugh2:
 
reklama
Roksie wiem dobrze przez co przeszlas
23 godzinki bole krzyzowe masakra:szok: :szok: :szok: :szok: :szok:


ja sie juz potem darlam zeby mi cesarke zrobili
a przerw miedzy skurczami nie czulam wcale bo cholerny kregoslup bolal caly czas:wściekła/y:

podobnie jak ty jak dostalam pierwsze skurcze to krzyczalam hhhuuuurrraaa mam skurcze
a mama moja nic nie mowila jak mnie odrazu plecy zaczely bolec ale juz wiedziala co sie swieci:dry:

mezowie przy porodzie to zmieniaja nastawienie a moze raczej nabieraja wiecej szacunku do kobiet i to mi sie strasznie podoba
czuje sie jakas taka dumna ze przez to przeszklam i moj maz przy mnie byl

bo my babki to wszytskie jestesmy wyjatkowe :tak: :-D
 
Tak fajnie się czyta o tych Waszych porodach :-) szczególnie,że zakończenie jest wielkim cudem- dzieciątkiem :tak:
Ja swój poród mniej więcej opisałam na moim wąteczku więc nie będę się powtarzać.
Ale podobnie jak Malaga zazdroszczę dziewczynom porodu naturalnego. Może kiedyś uda mi się spełnić to marzenie ? :-D
 
Opiszę wam zatem mój poród.

12 marca skończyło mi się L4 i moja lekarka kazała mi się zjawić 13 marca po południu w szpitalu. Miała akurat dyżur, więc obiecała mi zrobić próbę oksytocynową. Koło 15 wylądowałam więc na sali porodowej i zaczęto mi robić zapis ktg. Skurczy brak. Po jakiejś godzince podpięto mnie pod kroplówkę z oksytocyną. Zaczęły pojawiać się skurczyli. Po jakiejś kolejnej godzinie zwiększono mi dawkę oksytocyny na 5 jednostek, skurcze stały się bardziej intensywne, regularne. Ale jeszcze nie było to dla mnie zbyt bolesne. Po pewnym czasie jednak skurcze stały się trochę dziwne. Nie czułam ich na całym brzuchu ale tylko na samym dole. Ból stawał się okropny, tak jakby maleńka pchała mi się cały czas na szyjkę.
W międzyczasie położna chciała mi troszkę pomóc szybciej urodzić, bo niestety moje intensywne starania w domu o zwiększenie rozwarcia i skrócenie szyjki spełzły na niczym i nadal miałam rozwarcie na 1,5 cm, i zrobiła mi masaż szyjki. Dzięki temu rozwarcie poszło na 2,5.

Leżę dalej pod ktg, skurcze robią się regularne, mi ciężko wytrzymać je na leżąco, położna co chwilę mnie bada, masuje szyjkę, najgorsze były te podczas skurczy. Dostaję dwa zastrzyki rozkurczowe.

Coś koło 20.15 moje lekarka podejmuje decyzję – odstawiamy oksytocynę i patrzymy jak zareaguje organizm. Leżę tak pod ktg do prawie północy. Skurcze słabną – tzn. wg ktg są delikatne, jak twierdzi moja lekarka „nieporodowe” i każe mi wracać na patologię. Ja zaczynam płakać, że mnie cholernie boli dół brzucha przy każdym skurczu. Ona każe się wyspać, a ja jej tłumaczę, że niby jak mam to zrobić gdy co 5 minut mam skurcz, którego nie jestem w stanie przeleżeć. Położna stawia się za mną i proponuje abym została do rana na sali porodowej. Ginka ustępuje. Dzięki temu nie musiałam wracać na oddział i jęczeć innym kobietom całą noc z bólu. Byłam sobie sama i co jakiś czas chodziłam pod prysznic, bo łagodziło mi to trochę ból i nikt nie widział jak jęczę i klęczę przy łóżku z bólu. Tak mija mi cała noc.

Przed 7 rano mam robione jeszcze raz ktg. Skurcze słabiutkie. Rozwarcie 2,5-3 cm.Lekarka uznaje, że mam iść na patologię, przespać się i czekać. Myślę, sobie ciekawe jak, przecież nie wyrabiam z bólu, ale potulnie idę na oddział po 14h spędzonych na porodówce. Proszę o salę gdzie nikogo nie ma, bo będę jęczeć i będą mnie współlokatorki miały dość. Na szczęście tylko taka sala jest wolna. Dzwonię do męża, który postanawia wziąć urlop i wspomóc mnie, skoro tak cierpię. Za godzinę jest u mnie. Koło 9 jest obchód. Ordynator i lekarz dyżurujący uznają, że skoro mam 3 cm rozwarcia i skurcze co 5 minut to mam wracać na porodówkę i rodzić. A jak nie będę mogła to mi wywołają, bo po co mam leżeć na oddziale. Pojawia się iskierka nadziei. Ale najpierw jeszcze badanie. Lekarz twierdzi, że rozwarcie dochodzi nawet do 4 palców więc jazda na porodówkę. Hurra!!! Dobrze, że zdążyłam zjeść śniadanie. Inna sprawa, że nie spałam…

Idziemy na porodówkę. Lewatywa, mąż przebiera się w strój specjalny. Ktg, regularne, ładne skurcze się rysują, jednak położna mówi, że to nie są porodowe…no ale mamy rodzić. Ja dalej się zwijam z bólu. Dostaję oksytocynę. Cały czas krwawię..szyjka się rozwiera. O 11.20 mówię, że coś ze mnie wypłynęło. Okazuje się, że to wody. Co chwilę mam badanie wewnętrzne, zaczynam mieć tego dosyć. Dostaję zastrzyk rozkurczowy. Potem 4 czopki na zmiękczenie szyjki, bo cały czas brzegi były bardzo twarde. Zaczynam coraz gorzej znosić skurcze, w końcu już stękam, jęczę, krzyczę. Zaczynam stawać się słynna na całym oddziale, bo mnie słyszą.O godz. 14.25 dostaję dolargan. Polożna uprzedza męża: „teraz żona może być trochę odjechana”…Trochę to mało powiedziane. Praktycznie byłam nieświadoma tego, co robię. Od tej chwili mam tylko przebłyski w pamięci z porodu, a ponoć odwalałam takie numery, że szok! Jak mąż mi opowiadał następnego dnia to tylko się schować ze wstydu J Skurcze tak mnie już wyczerpały, że pomiędzy nimi przysypiałam, albo tak totalnie odjeżdżałam, że nie docierało do mnie do mówi położna. Wybierałam się z podłączoną kroplówką pod prysznic, przewracałam się o ową kroplówkę, tak, że biegnąca na ratunek położna nabiła sobie siniaka…Ja totalnie odpływałam. W pewnym momencie czuję, że cholernie chce mi się przeć. Krzyczę o tym. Położna mówi, to co ci w tym przeszkadza? Siedzę sobie więc na specjalnym krzesełku, żeby siła grawitacji przyciągała małą, leci ze mnie krew, mąż na to wszystko patrzy, a ja prę. Prę, i prę. I nadal prę. W międzyczasie znowu odjeżdżam pomiędzy skurczami. Co chwilę położna sprawdza położenie główki. Schodzi na dół, jest coraz bliżej. Prę dalej…Położna mówi, że parte do 20-30 minut max i dzidzia jest na świecie. No to prę. Mija godzina, druga, a ja dalej prę. Dzidzi nadal nie ma! Położna załamuje ręce. Sprawdza położenie główki – od dawna nie zsunęła się na dół, ciągle w tym samym miejscu, moje parcia już nic nie dają. A ja mam kolejny i kolejny skurcz. Położna siada sobie w kącie sali i każe przeć, tak dla zasady. W międzyczasie wydzwania po lekarza. Pojawia się lekarz. Wpycha we mnie swoje wielkie łapsko, a mi oczy wychodzą na wierzch. Drę się z bólu, a ona do mnie :”Nie krzycz przecież cię słyszę”, na co ja znowu salwę krzyków dałam. Wyciągnął w końcu ze mnie to łapsko, całe…wnętrzności mi przemieszał totalnie przez kilka minut i co mówi? Mam jakoś specyficznie zbudowaną miednicę i kość blokuję mała i nie wyjdzie ze mnie przy moich parciach. Narasta panika. Musi zapaść szybka decyzja. Na cesarkę jest za późno. Główka w kanale rodnym. Lekarz mówi :”Próżnociąg”. Przerażenie w naszych oczach. Nagle zamiast jednej położnej stoi przede mna i moim kroczem sztab ludzi. Jest ich chyba z sześcioro. Mąż trzyma mnie za rękę, widzi dokladnie wszystko co mi robią. Ja odzyskuję w tym momencie świadomość. Dopalacz przestał działać. W kilka sekund sporządzona zgodę na zastosowanie próżnociągu – muszę podpisać, nie ma czasu. Na szczęście maleństwu nie spada tętno i jest ładne, regularne. Rozcinają mnie. Wpychają we mnie tę całą maszynerię i każą powiedzieć kiedy będzie skurcz. Mam wtedy przeć, a oni ssać mała. Jest skurcz, prę dwa razy. Czekamy na następny, znowu prę. Bodajże przy trzecim skurczy mała wychodzi. Ma biedna troszkę wyciągniętą główkę, ale i tak jest śliczna. Kładą mi ją na brzuszku, a potem idą umyć, ubrać, zważyć. Mnie szyją – ponoć ładnie, bo wszyscy lekarze koniecznie potem oglądali szycie i się zachwycali – ciekawe jaki wzorek mi wyszyła położna? ;-)
Poród był koszmarnym dla mnie przeżyciem…Połowa wspomnień pozostała tylko dzięki opowieściom męża, bo środek, który mi podali totalnie mi zaburzył pamięć. Rodziłam więc długo, boleśnie (choć moja lekarka uznała, że mam bardzo niski próg bólowy skoro się tak darłam – kij jej w oko) i z dramatyczną końcówką. Na szczęscie wszystko zakończyło się cudownie. Główka wróciła do prawidłowego kształtu i malutka jest zdrowiutka. Taka nasza długo wyczekana kruszynka. Kochamy ją! I przeszłabym dla niej jeszcze raz tę mękę.
 
Agutek czytałam z zapartym tchem:szok::szok::szok:
dzielna z Ciebie kobieta :tak:
BRAWO!!!!! :happy::happy::happy:
Najważniejsze że wszystko sie dobrze skończyło i masz już swoje szczęście w ramionach:-)
 
Agutku towj porob bardzo przypomina mi moje przezycia
tez koncowki too pamietam jak przez mgle z wyczerpania mdlalam miedzy skurczami i tez maz zdawal mi relacje
ale warto bylo i juz mi sie lady porodu zacieraja i po malu zapominam
z kazdym usmiechem sykna zle wspomnienia znikaja

tez bym jeszcze raz to dla niego przeszla
takie nasze kruszynki na szczescie cale zdrowe i w koncu z nami

gratuluje tobie bardzo dzielna bylas i dalas rade
maz te nie uciekl i byl z toba
jeszcze raz wam gratuluje
 
Agutku, jestes niesamowicie dzielna!!:-)moge sobie tylko wyobrazac, jak ci bylo ciezko...ale wierze, ze trzymanie w ramionach swojej kruszynki wynagradza wszystko:tak::-)
 
reklama
Gratuluję Agutek :-) Zniosłaś dzielnie wszystko i masz swoją małą kruszynkę wreszcie :-)
 
Do góry