Cześć dziewczyny. Byłam dziś w szpitalu, żeby się skonsultować. Obejrzeli brzuszek, zmierzyli szyjkę i wszystko na szczęście dobrze. Pomimo ogromnych stresów z wczoraj nic się z szyjką i łożyskiem nie dzieje. Kinga waży trochę ponad 1,5 kg, a szyjka ma ponad 4 cm! Ja to jednak mam żelazną szyjkę. Kiedyś pisałam, że ona nie reagowała nawet na leki wywołujące poronienie, na oksytocynę też nie za bardzo. Więc całe szczęście, że przy takim mężu dupku trafiła mi się taka żelazna sztuka. Pytałam, czy mogę brać coś na uspokojenie, ale powiedzieli, żeby nie brać, dla nich na pierwszym miejscu jest dziecko, a ono może różnie zareagować. Wczoraj brałam hydroksyzynę, bo nie mogłam już dać sobie rady ze sobą, ale dziś dałam radę bez niej, choć mam straszne mdłości i jadłowstręt. Muszę brać antybiotyk, więc zmuszam się ciągle do jedzenia. Ale jestem odrobinę spokojniejsza, jak wiem, że Kinga ma się dobrze. Tylko niestety czarne myśli mnie dopadają, bo nie widzę sensu życia bez mojego męża... Wiem, że on nie jest dla mnie dobrym wsparciem. Nigdy nie był. Ale nigdy nikogo tak nie kochałam i strasznie bym chciała być znowu dla niego tą jedyną. Jakim gnojkiem by nie był. Córka też go potrzebuje. Dziś była pierwsza noc u moich rodziców i już za nim płakała, a w dzień pytała kiedy pojedziemy do taty. Gdybym miała tu mieszkać koło rodziców (u nich nie ma jak), to by tatusia w ogóle nie widywała...
Jeszcze raz napiszę, że jestem wam wdzięczna za wsparcie i wszystkie wasze doświadczenia i opinie. Są dla mnie bardzo ważne, bo sama się ciagle biję z myślami co robić.