Przede mnie wczoraj się staruszka wcisnęła, ale lekarka tylko na nią popatrzyła i odesłała. I w sumie staruszka straciła tym wpychaniem się, bo ja byłam bardzo krótko, następny pacjent nie przyszedł i myślę, że lekarka by ją przyjęła po mnie. Nawet myślałam, żeby jej to powiedzieć, że ja będę krótko, ale uznałam, że ona jakoś się moim ciężkim wstawaniem z krzesła (korzonki) i wyeksponowanym brzuchem nie zainteresowała, to i ja nie muszę się wyrywać z dobrą radą.
Wiecie, co jest najgorsze w tym syfnym systemie? Że żadna z nas nie wie, czy faktycznie dociągnie w pracy do tego miesiąca, do którego chce. A jak tak się nie stanie, to nie dość, że nieszczęście w postaci strachu o ciążę, często leków, unieczynnienia, zawalonych zadań zawodowych, to jeszcze ktoś sobie w ZUSie wymyśli, że wyłudzenie, będzie po komisjach ciągał, wstrzyma wypłaty - horror!
Myślę sobie: jaki wieczór?!? A to już po 18 jest. Ech, czas w soboty za szybko nam leci, bo mąż ogarnia dom po całym tygodniu, a ja dyryguję.