A tak tu napiszę, bo dużo się u mnie ostatnio działo. Raczej mało przyjemne. Tydzień przed świętami dopadł mnie straszny ból pleców. Najpierw smarowałam maścią bursztynową żeby nie zaszkodzić Bartkowi, ale jak ból był taki silny, że w nocy nogami ruszać nie mogłam i wyłam prawie z bólu, to go odstawiłam i na fastum. Nie pomogło, a na dodatek poraziło mi mięśnie pleców i biodro mi się uniosło. Okazało się, że to mógł być półpasiec bez wysypki. Dostałam zastrzyki, po których tyłek mi pękał, ale przeszło. W sumie jeszcze teraz ja kza dłuygo posiedzę albo szybko wstanę, to mnie taki prąd przechodzi, ale z tym da się żyć. A po świętach Martyna się rozchorowała i dostała pierwszy antybiotyk. Kaszel miała taki okrytny, że myślałam, że płuca wypluje. Trzy noce spałąm z nie w pokoju i pomagałam kaszlec, smarkać, pić itp. No i ona już wyszła na prostą, a od wtorku Bartek jest na tym samym antybiotku. Nie uchował się bidulek. Na szczęście nie kaszlał tak strasznie więc juz jest dużo lepiej. A ja od tygodnia siedzę w domu. Już na łeb dostaję. W sobotę idę z sąsiadkąna kawę, a na niedzielę wysyłam M z Martynką do dziadków i odpoczywam, bo już mi cierpilowści zaczyna brakować. Jeszcze w Martynce przebudził się bunt dwulatka i chyba zazdrość o brata - wszystko chce robić ze mną. Jak jej tata na coś nie pozwoli, to leci do mnie z płaczem. Jak potwierdzę, to wpada w histerię - masakra. Mam nadzieję, że jak wyjdzie na dwór, to trochę się wyszaleję i uspokoi.
Pozdrawiam!!!
Pozdrawiam!!!