To może i ja się zbiorę do napisania.
Jak wiecie 14.02.12 od 4 rano męczyły mnie delikatne skurcze. Po konsultacji z moją gin pojechaliśmy wieczorem na IP. Tam podłączono mnie pod KTG i czekałam na wizytę. po dłuuuugim oczekiwaniu przyjął mnie "Kapitan Ślimak" dr. Zioło (z nudów i zmęczenia jakoś tak nam przyszło go nazwać
) sprawdził skurcze, zbadał mnie dowcipnie - szyjka zamknięta ma 1 cm i zrobił usg. Byłam w szoku, bo zbadał ilość wód, przepływy w pępowinie oraz jakieś przepływy w mózgu z czego stwierdził, że mała jest dotleniona i nie ma żadnych problemów. Dowiedziałam się też, że może ważyć ok. 3500kg.
Dostałam zalecenie przyjść następnego dnia w godzinach 10-12 na kontrolne ktg, bo zostało mi 3 dni do terminu i wtedy pomyślimy co dalej.
Następnego dnia zaczął padać śnieg (już kiedyś sobie to przepowiedziałam, że jak spadnie najgorszy śnieg to ja rodzić zacznę
) wyszłam z domu - skurcze były nadal lekkie, znośne, nieregularne. Stanęłam na środku drogi do przystanku, bo uparłam się, że pojadę tramwajem i zadzwoniłam na IP z zapytaniem czy muszę przyjeżdżać skoro jest taka pogoda a ja czuję się tak samo... położna powiedziała, że ona za mnie decyzji podjąć nie może. Więc pojechałam. Byłam na miejscu przed 11. Zrobili mi ktg, wyszło, że skurcze są mocniejsze niż te z wczoraj. usiadłam w poczekalni cierpliwie oczekując swojej kolejki. Wiedziałam, że nie rodzę, bo inaczej szybciej kolejka by do mnie trafiła.
I właśnie wtedy poczułam małe PLUM. Nie przygotowałam się więc nie miałam wkładek więc poprosiłam położną o ligninę. Ona stwierdziła, że mogą to być wody więc zabrała mnie do pokoju, polałyśmy wkładkę i nic nie wyszło. Siedziałam z tą ligniną i znów poczułam PLUM. Kiedy podeszłam do niej złapałam się za krocze, bo zaczęło lecieć jakbym siusiała
a ona na to "oooo wody pani odeszły, to przynajmniej teraz w kolejce nie będzie pani musiała stać"
niesamowicie mnie rozśmieszyła. Zadzwoniłam do Eryka, on w panice rzucił robienie kafelków i przyjechał. Mnie znów podłączyli do ktg. Skurcze regularne zaczęły się koło 14. Gin mnie zbadała i powiedziała, że jest już 2-3 cm rozwarcia.
Niestety porodówka była przepełniona, ale gin powiedziała, że jeśli jestem cierpliwa to coś się zwolni i wtedy spokojnie pójdziemy sobie na salę :-) Jestem przykładem obalającym mit, że się nie można dostac z ulicy na Żelazną. Mnie przyjęli mimo wszystko i bardzo ciepło.
Kiedy koło 18 trafiliśmy na salę (rezerwową Miętową, jednak dla mnie była ona i tak wymarzoną
) rozwarcie było na 4-5 palców więc szybko wszystko szło. Bardzo się cieszyłam i byłam bardzo spokojna, bo wszystko było póki co do zniesienia. Jednak wtedy akcja ustała. Skurcze były takie same, nic się nie poprawiło ani rozwarcie nie postępowało. Więc od 19:30 do 20:30 kazali mi się smyrać po sutkach w równych odstępach czasu by wyzwolić oxytocynę. Skurcze się nasiliły bardzo jednak rozwarcie stało.
o 21 podłączyli Oxy. Uhhh co to była za jazda!! Bolało niemiłosiernie!! Myslałam, że nie dam sobie rady. Dawkę oxy mi zwiększano co jakiś czas, ale suma sumarum miałam tylko jedną. Położna zapytała się mnie czy mam parcie na kupkę, bo czuje stolec a jakbym się wypróżniła to byłoby mi łatwiej.
Więc poszłam z kroplówką na kibelek. Darłam się robiąc... ale faktycznie, ulżyło mi, tzn. nawet w skurczu parłam na pupę i przez to mniej skupiałam się na bólach krzyża i brzucha.
Następnie zmieniłyśmy pozycję. Trzymałam się podnóżków stojąc na ziemi i w momencie skurczu miałam kucnąć na płaskich stopach i przeć. Nawet nie myślałam, że po takim skurczu będę w stanie się jeszcze podnieść. Jednak dałam radę. Później położyłam się na wyrku krzycząc nadal strasznie. Mój mąż dzielnie siedział jednak jego wzrok zapamiętam do końca życia :-( takiej bezradności i przerażenia...
Kiedy zaczęłam krzyczeć inaczej weszła położna i mówi "po krzyku słyszę, że jest już 10"
Zbadała mnie mega boleśnie, aż się podniosłam,mój mąż wtedy usiadł bliżej mnie i złapałam go za rękę leżąc na boczku. Kazały przeć. W między czasie dostałam tlen, bo coś tam coś tam (nie jestem w stanie przypomnieć sobie o co chodziło) kiedy było widać już główkę kazały przekręcić się na plecy, przyciągnąć nogi do siebie i przeć z całej siły. Niestety nie umiałam tego połączyć.
W pewnym momencie mnie nacięła (studentka) i doprawiła, bo za mało nacięła
czułam wszystko, jednak przy bólach jakie miałam cięcie to było nic. W końcu wyszła główka niestety owinięta pępowiną więc musiały mi przeciąć ją wcześniej niż zakładałam :-( ale wszystko dla dobra małej. Potem dwa parcia i hop malutka była już u mnie na brzuszku. Taka cieplutka, drobna i spokojna.
Mój mąż był w takim szoku, że ciężko było mu zebrać myśli. Nawet nie wie czy by chciał przeciąć pępowinę, tak bardzo go zszokował widok mnie, łożyska i pępowiny :-( kiedy ją wytarły po prostu się zakochaliśmy. Polcia była spokojna i rozglądała się tymi pięknymi oczkami. Potem przystawili mi ją do cyca. W tym czasie Eryk chciał się zbierać do domu
bo nie wiedział co on ma zrobić. Mój bidulek kochany
Po 2h zabrali malutką z Tatuśkiem na mierzenie a ja dostałam słodkiej herbaty i ciepły obiadek. Kurde jaki on był wspaniały!!
Pola urodziła się 15. 02. 12 o 23:30 - 3430g i 56cm.
Poród trwał 8,5h.
Niesamowicie ciesze sie, że rodziłam w tym szpitalu z takimi położnymi w towarzystwie mojego męża. Gdyby nie jego dłoń przy mnie, poddałabym się.
A przeżycia, ból i cierpienie? Na długo zostaną w mojej... naszej pamięci.
Na szczęście Poleńka wszystko wynagradza