reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

nasze porody

oj nie- to moja Klaudka jak już zaśnie -(celowo napisałam jak- bo dosć poźno nal "legnie":)- )- to budzi sie nad ranem..:)

Ostatnio tylko tak ma - ze po kąpieli ok 20 - przekima sie z 1-2 i chce sie bawić..pada ok 23 i tak jak dzis wstała o 7.30

a poruszając temat- ślinienia- łojacie!- ślinotok wręcz!! -

wczoraj byliśmy z malą u ortopedy- dysplazja stawu biodrowego - wyleczona-że tak powiem :)- z czego jesteśmy b. szczęscliwi!!!-wszystko juz OK!- i podwójnie pieluszkować już jej nie musimy!!!!..i śmiejemy się, ze teraz zamiast podwójnyego pieluszkowania:)-conajmniej 5 śliniaków ze sobą musimy zabierac:)!! inaczej trzeba by było Klaudkę przebierać co 20 min:eek:
 
reklama
u nas to samo, dodatkowo Marysia wkłada sobie do buzi rękawki i przód bluzki więc pod konic dnia wygląda jak fleja. A jak jej wkłądam śliniczek dostaje spazmów i zarwaz ciagnie zeby jej ściagnąć. Toleruje je tylko do papania
 
oj masz rację Sylwio- to nie jest duzo- ja mam jakieś 6 ...i to jest stanowczo za mało!!..............Czas dokupić!:)
 
a my chodzimy cały dzień z pieluchą tetrową "przy tyłku" i co chwila wycieramy bo normalnie płynie a juz jak położy się na brzuszku i rozglada sie na boki to wtedy otwiera buzie i już całkiem leci
 
Hmmm, jeszcze tu powinnam się wypowiedzieć w ramach nadrabiania zaległości. :-)

Poród zaczął mi się w dniu wyznaczonym przez usg 24.06. Coś tam czułam od rana. Kiepsko się czułam i nie chciałam wychodzić z domu. Koło 15.00 powiedziałam Marcinowi, że nie jestem pewna, ale chyba coś się dzieje (skurcze przepowiadające miałam już ze dwa tygodnie), bo czuję skurcze dość regularnie. Po kolacji koło 18.00 zaczęliśmy liczyć i mierzyć. Wyszło co kilka minut po 20-30 s. Potem wzięłam prysznic (w końcu mogłam bezkarnie siedzieć w gorącej wodzie, a ja to uwielbiam:tak:). Potem znowu sobie łaziłam, bo chciałam jak najdłużej wytrzymać w domku. Zadzwoniłam do umówionej położnej i ona kazała mi znów pójść pod prysznic na jakieś 45 min. i zadzwonić za 2 godziny. W między czasie w skurczu usłyszałam, czy raczej poczułam takie pęknięcie i odeszły mi wody (było koło 23.00). No to było wiadomo, że to poród. Położna kazała mi powoli zbierać się do szpitala.
Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do szpitala w Międzylesiu (Warszawianki wiedzą gdzie). Części drogi nie pamiętam. Skurcze były silne, ale nie było tak źle. Mówiłam tylko Marcinowi, żeby sie nie denerwował tylko sobie spokojnie jechał.
W szpitalu byłam koło 1.00 w nocy. Pomierzyli mnie i okazało się, że mam już 4 cm (bałam się, że okaże się że 1 cm). Tamtejsza położna kazała mi się położyć i przypięła do ktg. Jak usłyszała, że przyjedzie inna zamówiona położna (pani Krystyna Komosa z Solca), to się nadęła, zaczęła mi mówić, że źle oddycham i w ogóle zrobiła się nie miła. :wściekła/y:
Na szczęście jak przyjechała pani Komosa, to kazała mi wstać i zaczęła super prowadzić mój poród. Wanna, piłka, prysznic, sako, wszystko czego dusza zapragnie.
Z tamtych chwil pamietam śpiew ptaków, bo szpital jest prawie w lesie. Właśnie zaczynało świtać...
Trwało to i trwało, kilka minut po 6.00 położna mi powiedziała, że do 7.00 urodzę, bo mam 9 cm rozwarcia. Okazało się jednak, że nie było tak pięknie: Wojtek miał "twardą głowę", a moja miednica okazała się owalna, a nie okrągła. Dodatkowo mięśnie trzymały tak mocno (mimo, że umiałam je rozluźnić), że położna spytałą, czy coś trenuję, bo taka jestem jędrna. A ja, że nie.
7.00 minęła, 8.00 minęła, a ja w pierwszej fazie.:szok: Jak mi położna powiedziała, że nie wie, czy poród się skończy naturalnie, to mi się troszkę smutno zrobiło, ale zaraz się wzięłam ze zdwojoną siłą do roboty.
Drugą fazę miałam dłuuugą (1 godz. 35 min.) i też parłam we wszystkich możliwych pozycjach. Dopiero na ostatnie 5 min. usiadłam na łóżko-fotel. Nacięcie też miałam skonsultowane, położna mi je poradziła.
Wojtek urodził się o 10.50. Jak mi go położyli na brzuchu, takiego maluśkiego i ciepłego, to otworzył na chwileczkę lewe oczko i na mnie spojrzał. Potem ja spojrzałam na Marcina: oboje śmialiśmy się i łzy nam leciały z oczu.

Położna potem powiedziała do Marcina, że walczyłam jak lwica :-) i że gdyby było wiadomo, ile Wojciaszek waży to bym miała cesarskie cięcie. Z usg szacowali 3500 g, jak się urodził, to pani Komosa pomyślała, że 3800g, a jak przynieśli go z ważenia, to się okazało 4240 g!
A mój Marcin był nieprawdopodobną pomocą. Nie wyobrażam sobie rodzenia bez niego. Ani na chwilę mnie nie zostawił. Cały czas mi towarzyszył.

To było nieprawdopodobne przeżycie. Ogromne zmęczenie, ogromny wysiłek i ogromniaste szczęście.
 
Kurcze, super historia. Niby taka zwykła, ale jaka wzruszająca. Aż się poryczałam.

Nie sądziłam, że tokiedyś powiem/napiszę: JA CHCĘ NA PORODÓWKĘ!!!
 
reklama
Brawo!!! Trzeb zwiększać przyrost naturalny ! ;-);-);-)
Ja też się wzruszam, jak słyszę o takich rodzących się maluszkach. W ogóle od kiedy jestem mamą, to każdą wzmianką o dzieciach, ciążach, czy nawet staraniach jestem zainteresowana i kibicuję. Ale to się fajnie spojrzenie na świat zmienia.
 
Do góry