reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Marcjańskie porody - TYLKO RELACJE ROZPAKOWANYCH

Prima Aprilisowa niespodzianka

U mnie termin był na 31 marca i w ten dzień w zasadzie wszystko się zaczęło. Z rana zaczęłam lekko krwawic ale w południe kiedy miałam wizytę u położnej wszystko jakby się zatrzymało wiec pozostało czekanie.Wieczorem poczułam coś ciepłego,jakby wody mi odeszły ale nie było to chluśniecie,lecz bardziej uczucie jakby mi siku poleciało,wiec spanikowana ze zaraz się zacznie pojechałam z mężem do szpitala.Sammy w tym czasie miał spać u znajomej<-jego pierwsza noc poza domem.Co to był dla mnie za stres,jeszcze większy od zbliżającego się porodu.
W szpitalu po badaniu okazało się ze to jednak nie wody a ze skurczów nie było to odesłali mnie do domu.Wtedy prędko do znajomej po Sammiego i ta noc spędziliśmy w domu.Wieczorem ok.22.00 kiedy leżałam na łóżku znowu poleciały mi wody i tym razem przemoczyły nie tylko ciuchy ale i pościel jednak skurczów nadal nie było wiec położyliśmy się spać.Nad ranem jeszcze przez sen zaczęłam czuć jak wszystko się powoli rozkręca. Zawieźliśmy Sammiego do szkoły i przed 11-ta w południe byliśmy już w szpitalu,bolało mnie już wtedy nie na żarty.Przy badaniu okazało się ze są już 3-4cm rozwarcia WOW pomyślałam (przy pierwszym dziecku po całym dniu miałam tylko 1cm!!!).
Bóle zaczęły się tak nasilać ze błagałam aby przygotowali mi łóżko i podali znieczulenie.W międzyczasie wysyłałam smsy ze już się zaczyna.I wiecie co....wszyscy myśleli ze sobie jaja z mężem na Prima Aprilis robimy
laugh.gif
Tak jak by mi się akurat żartować chciało
yes2.gif

Po chwili miałam już łóżko i znieczulenie pethidine do tego kilka wdechów głupiego jasia i mogę rodzic
biggrin.gif
Maz siedział na fotelu obok i jak go zawołałam żeby trzymał mnie przy skurczach za rękę to stwierdził ze go nogi bolą
laugh.gif
laugh.gif
Ja tu rodzę a on mi z takimi tekstami wyjeżdża.Rozluźnił tym atmosferę bo akurat mnie tym rozbawił
biggrin.gif
Ale ale bóle się nasilają,coraz bardziej,jejku mam już parte!!! Nagle chlust i wszystkie wody całkowicie odeszły.Skurcze były tak silne i częste ze miałam jedynie przerwę na oddech.Doktorka w tym czasie zaczęła się śmiać i mówi ze ma tępe nożyczki i musi wziasc inne by mnie naciąć.Miałam ochotę ja tam sfuckowac ze ja tu konam a ona sobie jaja z nożyczkami robi,ale nie mogłam nawet już słowa z siebie wydusić. Chwila,dosłownie moment i mąż wola ''główka jest już na wierzchu!!!'' a doktorka ''przy następnym skurczu mocno się zaprzyj i urodzisz'' i tak tez zrobiłam.
I tak 1 KWIETNIA o 14.40 urodził się nasz drugi synek Jamie. Chwila w której go ujrzeliśmy poraz pierwszy jest bezcenna!!!!!!!!!
Co ciekawe ja urodziłam się o 14.20
biggrin.gif


I wiecie co....tak się złożyło ze Sammy u nikogo nie musiał nocować
yes2.gif
Znajoma odebrała go jedynie ze szkoły a mąż po południu pojechał po niego i już wieczorem tego samego dnia Sammy poznał swojego braciszka.
 
reklama
Opis swojego porodu zacznę od piątku 18.02.2011 (planowany termin porodu miałam na 15.03.2011)
Tego wieczora coś mnie tknęło (zwłaszcza, że od 2 dni podejrzewałam u siebie zatrucie ciążowe) i mówię do K., że chyba podłoże podkład na łóżko. Nie chciałam, żeby w razie czego nasza w miarę nowa kanapa została zalana. K. mnie wyśmiał i opieprzył, że przecież do porodu jeszcze kawał czasu, więc mam nie wyskakiwać z dziwnymi pomysłami. No bo przecież jeszcze ponad 3 tygodnie, a za półtora tygodnia przeprowadzka do nowego mieszkania, więc lepiej, żebym trzymała nogi razem.
Następnego dnia wybraliśmy się do znajomych na parapetówkę. Tam było dużo śmiechu i gdybania, co by było gdybym nagle zaczęła rodzić. Sama przecież nie pojechałabym do szpitala, a wszyscy inni pili. Doświadczone mamuśki smiały się, że same odebrały by poród.
Imprezę jakoś przeżyliśmy i mała dalej pomieszkiwała w brzuszku.
W niedzielę pojechalismy na obiad do moich rodziców. K. był na lekkim kacu, więc ja prowadziłam auto. Po obiedzie odwiozłam go do domu, a sama pojechałam na ploteczki z kumpelą. Wypiłam gorącą czekoladę, jakąś herbatkę, zjadłam deserek. Ogólnie bardzo miło spędziłam czas. Do domu wróciłam po 21, posiedziałam jeszcze chwilę, po czym postanowiłam wziąć kąpiel i pójść spać.
Było koło 23. K. położył się ze mną i już chciałam go wieczornie zmolestować, a tu nagle wyskoczył jakiś skurczybyk. Powiedziałam au. K. dziwnie się na mnie spojrzał, więc mu mówię, że to nic takiego. Ale po kilku minutach znów pojawiło się auu. Nadal byłam spokojna, bo nie było to zbyt bolesne. Jednak za chwile znów poczułam skurcz i jednocześnie wodospad. Zalało totalnie mnie i całe łóżko (na które K. zabronił mi kłaść jakiekolwiek podkłady!). Była 23.10, więc prosta matematyka wskazywała regularną częstość skurczy co 5 minut (23, 23.05 i 23.10).
Zakomenderowałam, że jedziemy do szpitala. Najpierw jeszcze kazałam K. zadzwonić do mojej mamy i ją o tym poinformować, zebrać przygotowane torby, a sama wzięłam prysznic (musiałam umyć włosy, zwykle robię to rano, a nie chciałam w szpitalu mieć tłustych włosów).
Do szpitala dotarliśmy przed 1.00. Na izbie przyjęć masa papierkologii i badania. Potem USG (dziecko miało mieć +/- 2 kg) i na porodówkę.
I tu dopiero zaczyna się cała historia maskrycznego pecha podczas porodu. Pierwsza rzecz, której się dowiedziałam: z powodu awarii pod prysznicem tylko lodowata woda, więc nici z takiej opcji w celu ulżenia sobie w bólu. Zostałam podłączona do KTG. I tu druga niespodzianka: bezprzewodowe panele się ładują, więc muszę być na kablach, co wiązało się z brakiem możliwości chodzenia. Po około pół godziny leżenia miałam dosyć, więc położna pomogła mi uśiąść na krześłe i tak spędziłam kolejną godzinę. Po tym czasię miałam pozwolenie na pół godziny bez KTG, więc mogłam trochę pospacerować. Postanowiłam skorzystać z możliwości aktywnego porodu i wypróbować różne pozycje, które miały ulżyc w bólu. Jak dla mnie nie było różnicy, a na worku czułam się nawet gorzej niż leżąc.
Gdy położna wrózciła znów podpiąć mnie pod KTG okazało się, że ela tak się ułożyła, że jedyna pozycja w jakiej sprzęt czytał tętno małej to leżenie na prawym boku. W tej pozycji spędziłam kolejne godziny aż do ostatniej fazy porodu, czyli pełnego rozwarcia.
Jakby tego było mało, gdy miałam 6 cm rozwarcia dostałam skurczy partych, a rozwarcie się zatrzymało. Jak poznałam ból skurczy partych, gdy człowiek nie może przeć, a czuje, że jest rozrywany od środka, uznałam, że dotychczasowe skurcze to pikuś. Pan Pikuś. Obecnie nawet nie mogę sobie przypomnieć jak to bolało, bo pamiętam tylko te parte. Wyłam z bólu na cały oddział. Błagałam, żeby coś z tym zrobili, że ja nie jestem w stanie powstrzymać parcia. Usłyszałam tylko, że muszę, bo to dla dobra mojego i dziecka, że jeśli będę przeć to mnie porozrywa w środku i zrobię krzywdę dziecku. Próbowałam oddychać jak nas uczyli na SR. Nic to nie dawało. Po kilku/kilkunastu oddechach wycie aż do końca skurczu i na koniec wrzask. Chwila odpoczynku i od nowa: oddechy, wycie, wrzask...
Po kilku godzinach tych męczarni rozwarcie znów się ruszyło. Przyszła też położna i coś mi wstrzyknęła. Powiedziała, że to antybiotyk – pierwsza dawka. Kolejna miała być za cztery godziny. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie kolejnych 4 godzin takich męczarni. Popłakałam się na samą myśl o tym.
Na szczęście okazało się, że nie dane było mi męczyć się aż tyle czasu.
Jakiś czas po antybiotyku przyszedł lekarz (przychodził co około 2 godziny) i stwierdził rozwarcie na 8 cm. Dostałam oksytocynę na przyspieszenie akcji. Pół godziny później miałam pełne rozwarcie. Zostałam ułożona w pozycji półsiedzącej i na reszcie pozwolono mi przeć. W tym momencie niczego więcej mi do szczęścia nie było trzeba. Ostatnią fazę porodu przeszłam z uśmiechem żartując sobie z całym personelem, mimo że nadal nie było mi łatwo. W sali zebrało się sporo osób (nie było innych porodów), w tym mój lekarz prowadzący ciążę. Minęło jeszcze kilka partych zanim udało mi się urodzić główkę. Jak już była widoczna, to położna położyła na niej moją rękę, żebym mogła poczuć. To zmobilizowało mnie do dalszej pracy. Choć już traciłam nadzieję, że mi się uda, bo kilka partych, a główka nie chciała wyjść. W końcu się udało. Nie obyło się jednak bez cięcia krocza, ale tego nawet nie poczułam.
A potem był najpiękniejszy moment w moim życiu. Na moich rękach lekarka położyła moją kochaną córeczkę. Najpiekniejsza istotę na świecie. W tamtej chwili nic nie miało już znaczenia. Ani to, że wszystko mnie bolało, ani to, że jeszcze mnie zszywali.
Chwile później Elunia została zabrana na wstępne oględziny i badania. Ważyła 1800 g, 45 cm i dostała 9 pkt. Dostałam ją jeszcze na chwilę do siebie, ale dosłownie na kilka minut. Potem została zabrana na oddział noworodkowy, a ja zostałam z pustymi rękoma. I chociaż wiem, że to było dla jej dobra, to zazdroszczę wszystkim mamom tych pierwszych chwil z dzieckiem na sali porodowej. Moja kruszyna i ja musiałyśmy czekać kilka dni zanim mogłyśmy się przytulić. Pewnie dlatego teraz rozpuszczam ją nosząc na rękach, pozwalając na memłanie cycusia do woli i na spanie z nami w łóżku.
I to by było na tyle. Aż się popłakałam przypominając sobie to wszystko. Ze wzruszenia, szczęścia i odrobiny smutku.
 
Fifi mnie natchnęła więc i ja opiszę pokrótce moją historię, póki nie ucieknie z pamięci. Termin porodu – 09.03.2011 r. 8 marca kiedy Emek wrócił z pracy i odpoczywaliśmy po kilku godzinach zorientowałam się, że nie czuję ruchów Jasia. Hmm…dziwne..zawsze o tej porze był bardzo aktywny. Wyciągnęłam więc Nutellę, opędzlowałam pół słoika, położyłam się na lewy bok i czekam. Godzina i nic. Pojechaliśmy więc trochę pojeździć po Wrocławiu. Zawsze wtedy kopał jak dziki. I znowu nic. Więc w tył zwrot, po walizki i do szpitala. Było już grubo po 20. Na Izbie przyjęć milion pytań, miła Pani sprawdziła tętno. Jest! Uff… No ale z racji tego, że byłam już w terminie porodu musiałam zostać w szpitalu. Po badaniach stwierdzono, że rozwarcie jest 1 cm, podczas KTG Jaś tak zaczął szaleć, że wszyscy mieli niezły ubaw i ze mnie i z niego. No cóż…położyli mnie na porodówce, tak na wszelki wypadek. Rano kolejne badania, sprawdzanie wód płodowych, test na oksy, i milion innych. Skurczy brak, więc po kojonej nocy na porodówce decyzja – przenosimy się na patologię ciąży. A tam? high life J takie kolonie trochę – dużo śmiechów, bardzo fajne dziewczyny, super personel. Wszystkie w oczekiwaniu na wielki dzień. Codzienne badania nie przynosiły nic nowego – rozwarcie na 1 cm, szyjka długa, twarda. Cisza i spokój. 13 marca odwiedziła mnie nasza Vetka, później świętowałyśmy z dziewczynami i z emkiem moje urodziny, taka sielanka, że aż miło wspominam. Po cichu liczyłam, że może Jaś zrobi mamie urodzinowy prezent, ale nie było szans. Pamiętam tylko, że przyszła Pani salowa i pyta: „Która chce rodzić?” więc mówię, że ja już bym mogła, bo jestem po terminie. Więc dobra kobiecina zmieniła mi pościel, bo mowi, że wszystkie te którym zmieni pościel zaraz idą rodzić. Pośmiałyśmy się z tego i tak minął urodzinowy dzień. Poniedziałek obudził mnie potwornym bólem w krzyżu. Pomyślałam, że pewnie mój kręgosłup ma już dość szpitalnych łóżek. Bolało tak, że chodziłam zgięta w pół, ale przez myśl mi nie przeszło wtedy, że powoli zaczyna się akcja. Położne wysłały mnie na gimnastykę dla ciężarnych, i dopiero tam Pani uświadomiła mnie, że to bóle krzyżowe. KTG zaczęło wykazywać jakieś tam skurcze, ale rozwarcie nadal 1 cm. Kładąc się spać o 21:30 mogłam leżeć już tylko w pozycji „na Allacha”. Kumpela zapytała co ile mam te skurcze, a ja…nie wpadłam dotąd na to żeby policzyć. Zaczęłyśmy mierzyć czas i..o matko! Co 4 minuty! Szybko po położną, na badanie, skurcze są, ale rozwarcie – nadal 1 cm. Na porodówkę. KTG wykazywało już piękne duże skurcze, zaprowadzili mnie więc do Sali porodów rodzinnych, zadzwoniłam po Emka, i tam spędziliśmy kolejne dwie godziny. Chodziłam pod prysznic, ćwiczyłam na piłce, nawet zdążyłam się zdrzemnąć. Koło 4 przyszedł lekarz i położna. Badanie i co?rozwarcie na 1 cm. Znów prysznic, ćwiczenia, skurcze co 3 minuty. O 6 lekarz, badanie i co?rozwarcie na 1 cm. Popłakałam się położnej w rękaw i pytałam co ze mną jest nie tak, że nic się nie dzieje. Dostałam oksy, po godzinie KTG, tętno Jasia zaczęło słabnąć więc koniec chodzenia. Trzeba leżeć. O 8 kolejne badanie – rozwarcie 1 cm. Byłam wykończona. Lekarz zdecydował się jeszcze poczekać. O 10 znów badanie – zero postępu. Lekarz zrobił więc masaż szyjki. Jak zaczęłam krzyczeć to zleciało się pół oddziału. W życiu mnie jeszcze chyba nic tak nie bolało. Skurcze to były przy tym Pikusie. Czekamy na efekty. Od tego momentu mało pamiętam. Tylko tyle co z opowieści Emka. Podobno przelewałam się przez ręce. Przed 12 przyszedł lekarz – badanie i co?1 cm rozwarcia. Chciał czekać dalej, i w sumie gdyby nie cudowna położna, Pani Anetka, to męczyłabym się jeszcze dalej. To ona kazała sprawdzić stan wód i zasugerowała cesarkę. Wody mętne, więc szybka akcja i na salę operacyjną. Pamiętam tylko, że podpisywałam jakieś dokumenty, drogi na salę nie pamiętam prawie w ogóle. O coś mnie pytano, coś sprawdzano. Nie pamiętam. Dopiero po podaniu znieczulenia, kiedy cały ból ustąpił zorientowałam się, że już za kilka chwil Jaś będzie z nami. Z Sali operacyjnej pamiętam każdą minutę. Jak żartowali lekarze, jak mówili kolejno co robią, i nagle ostrzeżenie; Proszę Pani będziemy Panią trząść! Kiedy wyjęli Jasia i usłyszałam ten ryk i wycie, popłakałam się jak bóbr. Pani położna położyła mi go koło głowy, kazała do niego mówić, a ja ucałowałam jego piętkę. Boże, co za cudowny moment! Zabrali go na ważenie i badania, a ja zostałam zszyta i przewieziona do sali poporodowej. Tam już czekał Emek z Jasiem. Mogliśmy go przytulić, nakarmić, spędziliśmy w sumie jeszcze razem chyba godzinę. Najpiękniejsze chwile to te spędzone razem. Później Jaś powędrował na oddział noworodków a ja na salę pooperacyjną. Zobaczyliśmy się dopiero na drugi dzień i od tego czasu jesteśmy już nierozłączni;)
 
To może i ja dorzucę swoją relację..
Termin miałam na 26.03 z OM i 21.03 z USG. Ogólnie jak się zbliżał termin to żadnych oznak nie było, brzuch się nie opuszczał, gin też mówił, że do terminu donoszę, a ja jakoś tak najbardziej to się bałam nie bólu czy skurczy, ale tego, że ja już będę po terminie i dalej nic, i będą wywoływać mi poród i nie będzie postępu itd. W sobotę 19.03 byliśmy na imieninach mojego taty i wszyscy żartowali, żebym nie rodziła dziś bo nie będzie mnie miał kto odwieźć bo wszyscy pijani, wieczorem położyliśmy się spać, budzę się ok. 3 i coś czuję..no jakby skurcz, ale nie jakoś tak żeby strasznie bolało, więc nie budząc emka zaczęłam sobie liczyć czas pomiędzy tymi skurczami, no i wychodziło mi 10min, 8mi, 5, 4…i się zastanawiam, no w sumie to częste te skurcze, ale nadal nie takie żebym się nawet skrzywiła z bólu. Było już koło 5 rano, poszłam pod prysznic, bo tak mówili na szkole rodzenia, albo przejdzie albo się rozwinie…ale ani nie przeszło ani się nie rozwinęło i dalej nie wiem co robić, budziłam emka, mówię jak jest, no to siedział ze mną i liczył mi czas, dalej było ok. 4-5 min, była już 7 rano więc zadzwoniłam do koleżanki położnej co mam robić, i czy ew. mogę zjeść śniadanie, ona mi na to że jak ja mam ochotę na jedzenie to to pewnie skurcze porodowe jeszcze nie są ;) ale lepiej pjechać na IP niech zbadają. Już mieliśmy jechać, ale spróbowałam się jeszcze chwilę zdrzemnąć..i obudziłam się o 11 już bez skurczy ;)
Wtorek 22.03 wieczór znów jakieś takie skurcze, ale trochę bardziej bolesne, tym razem pojechaliśmy tak na wszelki wypadek, podłączyli do ktg, skurcze marne, żadnego rozwarcia, nic i do domu, jakby się nasiliły bóle to mamy wrócić, rano wstaję z łóżka, a tu mi coś po nogach cieknie, niewiele ale jednak, więc mówię jedziemy, w szpitalu ktg, zbadali mnie, stwierdzili że wody nieruszone… ale zostałam na oddziale, skurcze trochę mocniejsze, poleżałam parę godzin na sali porodowej, prysznic, ktg i tak w kółko, i nic się nie rozwijało dalej…stwierdzili że to tylko skurcze przepowiadające i wysłali mnie na patologię ciąży, skurcze dalej były, trochę już mocniejsze, ale też nie takie żeby się w pół zginała, ale na jedzenie już ochoty nie miałam, a wmuszali we mnie bo prawie nic nie jadłam cały dzień. Emek pojechał do domu ok. 20, a ja zostałam, próbowałam drzemać ale skurcze mnie budziły, co jakiś czas mnie położna badała, rozwarcie niewielkie od paru godzin i nic dalej, dali mi leki rozkurczowe i wysłali pod prysznic, pomyślałam, że może przejdzie to chociaż się trochę prześpię, wyszłam spod prysznica, zdążyłam na łóżko usiąść a tu słyszę dosłownie takie „pyk” i leci ze mnie fala…i dopiero się zaczęły skurcze…było ok 22…esemes do emka „przyjeżdżaj”…szybko mnie zaprowadzili na porodówkę, sala podwójna, za parawanem rodziła jakaś dziewczyna, mnie podłączyli do ktg i zajęli się nią…a mnie już zginało porządnie z bólu, na ktg skurcze wychodziły poza skalę…i tylko co chwilę przychodziła położna albo lekarz, rzut oka na zapis ktg i tekst „ ooo jakie ładne skurcze”, a mnie tam normalnie coś strzelało, myślałam sobie że mogliby w końcu coś zrobić, no nie wiem, zbadać mnie chociaż. Nie wiem ile tak leżałam chyba z godzinę albo i więcej, tamta obok urodziła i położna zajęła się mną, zbadała i mówi „4 cm rozwarcia”, poleżałam jeszcze trochę, potem wysłała mnie do łazienki, a potem na piłkę i mówi w czasie skurczu niech pani skacze…a ja czuję coś jakby parcie i mówię ja chyba mam już parte, ona że spokojnie, pewnie jeszcze nie i mówi że zbada mnie o 0.30, a była wtedy 23.50….patrze na ten zegarek i myślę sobie „dobra, wytrzymam” minęło 10 min, znowu patrzę na zegarek i mówię sobie że jeszcze pół godziny, o 0.10 już zdecydowanie czułam parte, więc kazali mi wejść na łóżko, położna zbadała i mówi „pełne rozwarcie”, ja na to „już???”, na początek parę skurczy bez parcia z mojej strony, a potem na komendę położnej parłam jak tylko mogłam i w pewnym momencie poczułam jak Łucja wyskoczyła….była 0.35, potem się śmiałam, że o tej godzinie to położna mnie miała dopiero zbadać a ja już po wszystkim ;) (koleżanka z patologii śmiała się, że 2,5h przy pierwszym porodzie to następnym razem na porodówkę nie zdążę ;) położyli mi Łucję na brzuchu a ja patrzyłam w to Maleństwo i nie mogłam uwierzyć….uspokoiła się i wpatrywała się mnie tymi wielkimi oczyma….miałam wrażenie że czas się zatrzymał...a jednak ruszył i zabrali ją na badanie…3250g, 55cm, 10 pkt :D a potem położyli Ją koło mnie i mogłam się wpatrywać….nie mogłam uwierzyć, że to już, że to moja córka, nadal to dla mnie dziwnie brzmi…przecież dopiero co dowiedziałam się o ciąży, a tu już leży koło mnie taka malutka istotka, która ufa mi bezgranicznie, nie da się tego opisać, ból jakikolwiek by był już nie miał znaczenia, bo ta chwila wynagradza wszystko co było…i póki co sądzę że również wszystko co będzie…:)
 
Do góry