oj wreszcie doczytałam ten wątek do końca... alez by baby musimy się nacierpieć.. ale za to mamy tak śliczne i kochane dzieciątka
a mój poród?
zaczne może od tego że miałam podczas ciąży ryzyko poronienia, a później przed wczesnego porodu. Kikakrotnie leżałam w szpitalu z plamienie, a później z podejrzeniem sączenia się wód płodowych.. ale wszystko na szczęście dobrze się kończyło i terminu porodu czekałam w domku. Miałam termin na 17 czerwca, i mimo że myłam okna, szorowałam podłogi, sex itp junior nadal był "razem ze mną". ponieważ był to długi czerwcowy weekend zgłosiłam się do szpitala dopiero 19 czerwca(poniedziałek) - bo zero oznak porodu. I tak zaczeło się codzienne badanie wód płodowych, ktg itp. po tygodniu zaczełam dostawać bzika, każdy mówił mi abym dużo chodziła, chodziła po schodach, masowała sutki itp. a ja razem z dziewczyną z oddziału namiętnie stosowałyśmy się do tych rad... aby już miec swoje dziecko obok. dodam tylko że wtedy panowały te okropne upały, ( które na pewno wszystkim nam dały w kość) a my latałyśmy po schodach od rana, po południu wychodziłyśmy na "wybieg" i tak codziennie; tak minęły mi 2 tygodnie... okropność... w między czasie miałam jakieś 2 testy na wydolnośc łożyska ( wszystko ok) i mnóstwo nie przyjemnych badań wód płodowych. W końcu 30 czerwca po lamentach do lekarki ,że to już chyba za długo itp. przebiła mi pęcherz płodowy i o zgrozo - wody zielone...... Szybki telefon do męża i cioci ( która pracowała w tym szpitalu) i wywieżli mnie na porodówkę. O 10,30 podłączyli mi kroplówkę i do 12 nic nie czułam, ani jednego skurczu... już myślałam że ten poród przejdę bezboleśnie . a tu zaraz jak mnie złapało to nie wiedziałam jak się nazywam. Skórcze w ciągu 30 min nabrały częstotliwości co 30 sekund. Oddechu nawet nie można było złapać... ale komu ja to opowiadam ... A postepu jako takiego w rozwarciu - zero. Nadal maiałam 2 palce rozwarcia i szyjkę na cm. Trafiłam na fajną położną która olśniła mnie że do 19 w tym tempie to my raczej nie skończymy... i zaproponowała znieczulenie zewnątrzoponowe - ja na to oczywiście wielkie TAK. przyszła lekarka zaczeła mnie badać, wezwali anestezjologa ... i badają mnie ponownie a tu na ktg coraz wolniej bije serduszko... wpadłam w panikę. Cały czas była ze mną ciocia, mąż miał ją poźniej zmienić ( i być na finiszu), zaczęła zasłaniac ktg i coś do mnie mówić aby odwrócić moją uwagę - rozryczałam się jak bóbr. Nigdy tego strachu o dziecko nie zapomnę...i później wszystko działo się jakby obok mnie ... coś do mnie mówili, ale nie pamiętam co... tylko ta jedna myśl w głowie: Junior, i łzy. Szybko zabrali mnie na salę operacyjną, i o 15 urodził się Daniel, miał 9 punktów, 3150, 52 cm. odczułam taką ulgę jak mi go pokazali, jakbym schudła ze 100 kilo. Mąż dojechał jak małego ubierali ....
a póżniej to już miodzio... kilka godzin na sali pooperacyjnej, pierwsze karmienie, pierwsza noc itd, :-)
Ciekawe jak druga ciąża i poród przeżyję ;-)
a mój poród?
zaczne może od tego że miałam podczas ciąży ryzyko poronienia, a później przed wczesnego porodu. Kikakrotnie leżałam w szpitalu z plamienie, a później z podejrzeniem sączenia się wód płodowych.. ale wszystko na szczęście dobrze się kończyło i terminu porodu czekałam w domku. Miałam termin na 17 czerwca, i mimo że myłam okna, szorowałam podłogi, sex itp junior nadal był "razem ze mną". ponieważ był to długi czerwcowy weekend zgłosiłam się do szpitala dopiero 19 czerwca(poniedziałek) - bo zero oznak porodu. I tak zaczeło się codzienne badanie wód płodowych, ktg itp. po tygodniu zaczełam dostawać bzika, każdy mówił mi abym dużo chodziła, chodziła po schodach, masowała sutki itp. a ja razem z dziewczyną z oddziału namiętnie stosowałyśmy się do tych rad... aby już miec swoje dziecko obok. dodam tylko że wtedy panowały te okropne upały, ( które na pewno wszystkim nam dały w kość) a my latałyśmy po schodach od rana, po południu wychodziłyśmy na "wybieg" i tak codziennie; tak minęły mi 2 tygodnie... okropność... w między czasie miałam jakieś 2 testy na wydolnośc łożyska ( wszystko ok) i mnóstwo nie przyjemnych badań wód płodowych. W końcu 30 czerwca po lamentach do lekarki ,że to już chyba za długo itp. przebiła mi pęcherz płodowy i o zgrozo - wody zielone...... Szybki telefon do męża i cioci ( która pracowała w tym szpitalu) i wywieżli mnie na porodówkę. O 10,30 podłączyli mi kroplówkę i do 12 nic nie czułam, ani jednego skurczu... już myślałam że ten poród przejdę bezboleśnie . a tu zaraz jak mnie złapało to nie wiedziałam jak się nazywam. Skórcze w ciągu 30 min nabrały częstotliwości co 30 sekund. Oddechu nawet nie można było złapać... ale komu ja to opowiadam ... A postepu jako takiego w rozwarciu - zero. Nadal maiałam 2 palce rozwarcia i szyjkę na cm. Trafiłam na fajną położną która olśniła mnie że do 19 w tym tempie to my raczej nie skończymy... i zaproponowała znieczulenie zewnątrzoponowe - ja na to oczywiście wielkie TAK. przyszła lekarka zaczeła mnie badać, wezwali anestezjologa ... i badają mnie ponownie a tu na ktg coraz wolniej bije serduszko... wpadłam w panikę. Cały czas była ze mną ciocia, mąż miał ją poźniej zmienić ( i być na finiszu), zaczęła zasłaniac ktg i coś do mnie mówić aby odwrócić moją uwagę - rozryczałam się jak bóbr. Nigdy tego strachu o dziecko nie zapomnę...i później wszystko działo się jakby obok mnie ... coś do mnie mówili, ale nie pamiętam co... tylko ta jedna myśl w głowie: Junior, i łzy. Szybko zabrali mnie na salę operacyjną, i o 15 urodził się Daniel, miał 9 punktów, 3150, 52 cm. odczułam taką ulgę jak mi go pokazali, jakbym schudła ze 100 kilo. Mąż dojechał jak małego ubierali ....
a póżniej to już miodzio... kilka godzin na sali pooperacyjnej, pierwsze karmienie, pierwsza noc itd, :-)
Ciekawe jak druga ciąża i poród przeżyję ;-)