Na imieninach u teściowej nie było tak źle, ale dobrze też nie. Wiktoria nie mogła tam usnąć, bo było głośno i dużo ludzi. Marudziła, usnęła po kilku godzinach i po pół godzinie obudzili ją, bo wpadli z krzykiem

Nie mogłam też patrzeć jak biorą ją na ręce i robią to tak niezdarnie, a córci wcale się to nie podobało i zaczynała płakać. Mąż nie chciał nic mówić, ale widziałam że też nie podoba mu się, że chcą ją brać na ręce.
Zmęczyłyśmy się obie tymi imieninami.
Przypominiało mi się właśnie jak były chrzciny Wiktorii. Robiliśmy je w domu i zostało dużo jedzenia. W kuchni była męża siostra, poszłam do niej i pytam co chce (kiedyś ona mnie spytała na jej syna komunii, dostałam wtedy kawałek ciasta i słoiczek sałatki), a ona że już sobie włożyła










Ale mnie wkur.... Zapakowała sobie flaki, kapuste, sałatki, mięso, ciasto, owoce, zimne przekąski - wszystko co było. Nic nie powiedziałam, ale mało mnie szlag nie trafił. Nawet jak teraz o tym myślę to mnie kur.wica bierze

Najlepsze jest to że ja pomagałam jej cały dzień przed komunią, a ona mi nie przyjechała pomóc bo nie. Ale ja chyba nigdy nie zmądrzeję i dam się wykorzystywać.
Na imieninach u teściowej ukroiła ciasto na talerz, a resztę od razu spakowała i zaniosła do samochodu


To tyle jeśli chodzi o rodzinę:sick: