Witajcie! Miałam wczoraj ciężarny dzień... nawet nie ciężki, tylko superaśnie ciężarny! Wczoraj zaczełam praktyki, jakich ja rewelacji historycznych sie nasłuchałam, to głowa mała. I pomyśleć, że człowiek 5 lat studiuje i nie wie takich rzeczy...
I wczoraj też zaczełam szkołę rodzenia. Jak wyszłam z domu o 6:30 to dopiero po 21 byłam w domu, a dziś znów to samo. Teraz lekcje szykuje, dziś mam debiut i już się martwie, bo markotna jestm i zła od wczoraj, więc sie uczniom oberwie za szybko, jak mnie chociaż lekko zdenerwują. Ach, my baby i te nasze nastroje...
I jeszcze wczoraj, mój mąż mnie wkurzył tak, jak mało kiedy ktokolwiek. Byliśmy na tych zajęciach szkoły rodzenia, a on co chwile pytał, czy aby na pewno chce tam rodzić, bo widział jeden nie za piękny korytarz i paskudne podziemia, w których odbywały się zajęcia. No i co z tego, skoro nawet nie widział sali porodowej, sali noworodków, nic nie wie o zapleczu noworodkuowym, jednym z najlepszych w Krakowie! no co z tego? A i jeszcze to słynne porwanie. Pewnie każda z Was słyszała o porwaniu tego noworodka ze szpitala w Krakowie, i tak, to szpital w którym zamierzam rodzić. Ale mój mąż się uparł i tyle. I wyszło, że nie ufa mojemu osądowi, wogóle nie ma zaufania do mnie w tej kwesti, a jedynego, kogo posuchał, był chłopak jego siostry, ochroniarz, który słyszał o kobiecie, która zaraziła sie gromkowcem w tym szpitalu, kiedy jego matka tam rodziła! Ćwierć wieku temu! Jakim cudem, ochroniarz (nie że się czepiam zawodu, tylko, że on z medycyną nic wspólnego nie ma, ani z dziećmi) ma większe kompetencje do wydawania osądów niż ja? Ale się wkurzyłam! No i chyba nadal wściekła jestem. Przeraszam, ze tak jaden tryskam od rana, ale musiałam się wygadać.. wypisać, bo jak nie Wam dziewczynki, to komu?
Wracam do swoich zajęć. Odezwę się jak wróce ze szkoły:-) (ależ to głupio brzmi
)