Witajcie dziewczynki, podczytuje was codziennie ale jakoś nie miałam weny do pisania, maz byl ze mna do niedzieli w domku , wiec chcielismy wykorzystac wspolnie ten czas. Teraz jestem juz sama i probuje sobie zorganizowac jakos dzien.
Opiszę wam moj porod o godzinie 9 stawiłam sie do szpitala na podłaczenie oxytocyny, o godzienie 10.15 mialam juz podlaczona kroplowke i tak lezalam sobie do godziny 14.30 i mialam skurcze co 2 min ale co z tego skoro to byly takie skurcze z ktorymi juz chodzilam od kwietnia
, zbadal mnie lekarz powiedzial ze rozwarcie caly czas takie samo tj 5 cm i nic sie nie rusza a tu juz prawie cala butla zleciala
, wiec kazali mi wstac i pochodzic, poskakac na pilce. Dodam ze czulam sie wysmienicie, wiec usiadlam na pilce i zaczelam skakac, powiedzialam do meza ze czuje ze nic sie nie ruszy i za chwile wody mi odeszly o godz 15 i zaczely sie bolesne skurcze , kazali mi sie polozyc na lozko na boku, jak przychodzil skurcz to wgryzalam sie w poduszke takie mialam ciagniecie w dol, ze czulam ze to sa parte, lekarz za chwile mnie zbadal okazalo sie ze mam pelne rozwarcie, wiec kazal mi jeszcze chwile polezec na boku zeby mala ladnie schodzila a pozniej bedziemy przec, i tak po 4 partych skurczach malutka byla na swiecie o 16.25. Takze porod nie byl dla mnie jakims traumatycznym przezyciem , poszlo bardzo szybko tylko podczas porodu stracilam 0,5 litra krwi. No oczywiscie nie odbylo sie bez naciecie. Po porodzie mialam taka sile ze chcialam isc do domu
, ale po 30 min zaczela sie jazda zaczelam mdlec, wiec maz szybko polecial po polozna ta zmierzyla cisnienie 60/40, szybko po lekarza poleciala podlaczyli mi glukoze szybko zleciala cala butla, poczulam sie troszke lepiej dostalam kolacje , zjadlam ja powoli i bylo troszke lepiej, wiec polozna powiedzial zeby maz pojechal do domu zrobic mi kanapki i hertbate w termosie bo juz nic do rana nie dostane do jedzenia, wiec pojechala a ja zostalam sama i tak lezalam i za chwile znowu odlot na cale szczescie weszla polozna i znowu cisnienie mi zbadala 60/40, wiec znowu przylecial lekarz , pobrali mi krew podlaczyli druga kroplowke i po niej juz bylo mi troszke lepiej, okazalo sie ze hemoglobiny mam 9,5 do godziny 20 lezalam na sali porodowej i dopier pozniej przewiezli mnie do mojego pokoju, w zwiazku z tym ze mialam porod rodzinny a u nas sie placi za te przyjemnosc to pozniej dostajesz swoj pokoik z toaleta. Troche sie balam zostac sama bo strasznie bylo mi slabo, nie dali mi malutkiej bo nie bylam w stanie zejsc z lozka. Rano zeszlam i poszlam pod prysznic i czuje ze znowu odlatuje wiec szybko z pod prysznica na lozko sie polozylam i bylo lepiej. ok 10 przyniesli mi niunie, patrzyla na mnie swoimi oczkami i zaczelysmy sie poznawac. Pozniej malutka dostala zoltaczki wiec musieli ja naswietlac i znowu mi ja zabrali w 3 dobie na caly dzien, spadla jej strasznie waga z 3900 na 3480, dokarmiali ja z butli, a ja nie mialam prawie pokarmu, ryczalam jak glupia, zlapalam takiego dola ze szok, maz ciagle do mnie przyjezdzal a ja ciagle zaplakana. Ale w nocy w 4 dobie dostalam nawal pokarmu i mam tak do teraz musze chodzic w staniku 24 na dobe z wkladkami , moglabym wykarmic 2 dzieci ;-) a to juz 11 dzien
, ale ciesze sie bo malutka sie najada. Majunia jest boska nie placze, no chyba ze za dlugo sie grzebie z wyciaganiem cyca to raz krzyknie, polubila kapiele, uwielbia byc przewijana, nie przeszkadza jej halas, goscie - jak przychodzi ktos do nas w odwiedzinki to zastanawiaja sie czy my w ogole mamy dziecko
Dziewczynki a co do TILLI- to lezalysmy razem w szpitalu urodzila syneczka. Pewnie teraz ma rece pelne roboty przy 2 dzieciaczkow i nie ma zbytnio czasu.