barmanka79
Deus Dona Me Vi
no witam mamuśki wszystkie. właśnie wstałam, umyłam włoski, teraz będę pić i kawkę i zjem resztki ciasta z niedzieli. w południe ide z wizytą do koleżanki :-) nie mogę się doczekać ...
nie wiem czy psuć sobie humorek opowieściami z dnia wczorajszego.. ale trudno..
więc tak zaczęło się od pytania w recepcji o wynik z toxo - na który czekam już 2tyg. oczywiście wyników nie ma babeczka się tłumaczy że to nie ich wina, oni wysyłali i to irlandzkie labo nawaliło. ja jej na to: nieważne czyja wina, ważne że nie mam wyników które miały być w max 5dni roboczych i że jak tak dalej będę czekać wyniki dostane pewnie po rozwiązaniu. od słowa do słowa (w pewnym momencie zaproponowała że jeszcze raz mi pobiorą krew na badania - na co jej powiedziałam po co żebym znowu tyle czekała?) w końcu jej mówię by oddała mi kasę za badania to pójdę do innej przychodni.. babeczka tylko mnie poprosiła bym jeszcze zaczekała tydz na te wyniki jak nie dojdą to oddadzą mi kaskę..
w tym czasie wyszedł lekarz z gabinetu po kolejna pacjentkę - czyli mnie.
no i wiecie - ciśnienie, waga i kazał kłaść się do badania ginekologicznego. więc ja mu na to że badanie potem bo teraz mam kilka pytań (naprwadę to była garstka pytań). chodziło mi o omówienie wyników (które miałam robione w szpitalu i te z poprzedniego usg robione w innej przychodni gdzie wykazało że łożysko jest na przodzie). więc na temat wyników badań ze szpitala pow że są "dobre", a na temat łożyska pw że musiał by on zrobić mi usg - bo te wyniki która mam (szpital plus przychodnia) to są dwa zupełnie różne wyniki... no a ja usg nie chciałam bo miałam 3tyg temu i nie chce robić tak często, po drugie nie ważne czy łożysko z przodu czy nie - to i tak mi nic nie zmieni tyle tylko że będę wiedzieć...
wogóle przez całą wizytę był taki że to ja zadawałam pytania, bo sam od siebie nic nie mówił, a odpowiedzi to był takie że pożal się... monosylabiczne
na badaniu przeżyłam horror, bolało jak cholera jak wsadził mi tą swoją rękę i to strasznie głęboko, wiem że krzyknęłam a potem zakryłam ręką buzię bo wsytd było mi krzyczeć.. pow że dziecku to nie szkodzi takie badanie ... (szyjke mam długą, zamkniętą). po badaniu pytam - jak tam z moim terminem, czego mam się spodziewać , czy donoszę do końca? a on mi na to: a skąd ja mam wiedzieć? no po prostu rozwalił mnie na łopatki - wydawało mi się że po badaniu szyjki można stwierdzić takie coś, nie mówię o dokładnej dacie, ale o czymś takim jak poród w czasie, przed czy po!!!!!
ogólnie cała wizyta, gdyby nie badanie, trwałaby z 5 min...
po czym wypisał karte, schował do koperty i czeka aż sobie pójdę. więc mówię że ja mam jeszcze jedno pytanie "chciałabym się zapytać co pan myśli o zwolnieniu lekarskim dla mnie?"
(bo nawet nie raczył się zapytać od kiedy ide na macierzyńskie, czy pracuje jeszcze itp) i wiecie co zrobił?? zaczął wypisywać formularz... ja się pytam co on robi, a on to - no ja co , przecież pani chciała zwolnienie ja mówię że chciałam porozmawiać o tym ewntualnie od kiedy itp... a on na to "jak pani chciała to pani daje". patrze a on wypisuje inny formularz niż ten co ja znam...
(tu są dwa rodzaje zwolnienia - 1-szy to taki że masz tylko jedno zwolnienie do końca ciąży, i przez pierwsze 3tyg pracodawca ci płaci, a potem dział socjalny. 2-gi zwolnienie masz na tydz i trzeba ciągle donosić nowe, od początku jesteś na socjalu, i przez pierwsze 3dni nie masz płacone)
wypisał mi ten 2gi formularz... więc ja się go tylko grzecznie zapytałam czy za pieczątki na zwolnieniu któe on będzie mi wypisywał co tydzień muszę płacić... powiedział że nie.. (i jego szczęście bo bym mu chyba siura ukręciła gdyby jeszcze zdzierał kase za to!!). no i najgorsze było przede mną :-( mówię mu że nie mogę iść od dziś na zwolnienie, że jak coś od czwartku (zresztą tak miałam w planach bo o tym chciałam z nim pogadać, wytłumaczyć itp) (u mnie grafiki godzin są ustalane od środy na cały tydz, nie mogę szefa zostawić w taki sposób, to nie jest wielki moloch gdzie z dniana dzień ma mnie ktoś zastąpić, muszę pomyśleć o innych, mam dla szefa wielki szacunek-jest dobrym szefem, i on też potrzebuje czasu by sobie wszystko zaplanować, poukładać. ja mu nawet przes sekunde nigdy nie wspominałam o tym że pójde na zwolnienie, chciałam go przygotować). lekarz mi na to: "nie obchodzą mnie pani relacje z szefem, albo bierze pani zwolnienie teraz albo nigdy"
aaa jeszcze pytam go - które części z formy są do wypełnienia dla szefa (bo ten papier pierwszy raz na oczy widziałam) pow że szef będzie wiedział...
bez komentarza..... nie będę pisać co czułam, co myślałam, jak się zachowałam...
pojechałam do szefa... zaryczana, uryczana.. jak zobaczył forme pyta "a co to"... Peter jest szefem od conajmniej 5 lat (przedtem jego ojciec rządził) i jestem pierwszą osobą (!!!!!!!!!!!!!!!!) która przyniosła mu taki formularz - więc możecie tylko wyobrazić sobie że takie rzeczy tutaj nie są praktykowane... no ale jakoś ją wypełnił.. przeprosiłam go bardzo za to co się stało - bo na 3 godz przed rozpoczęciem mojej zmiany on musiał szukać kogoś na moje miejsce.. łamiącym głosem opowiedziałam mu co wydarzyło się u lekarza, pwiedziałam że nie tak chciałam zrobić, że lekarz to kawał ch...a, że robił co chiał , nie cłuchał co do niego mówię.. oczywiście szefuncio - nie przejmuj się, ja sobie poradzę. ja na to - wiem tylko że to nie fer w stosunku do ciebie, bo ty potrzebujesz czasu na zroganizowanue wszystkiego, no i że ja taka nie jestem żeby z minuty na minuty takie coś robić!! powiedział - wiem o tym, a teraz się nie przejmuj, jedź do domu, wypocznij, jak będziesz chciała przyjść do nas w odwiedziny to przychodź keidy chcesz.
no to tyle z dnia wczorajszego
nie wiem czy psuć sobie humorek opowieściami z dnia wczorajszego.. ale trudno..
więc tak zaczęło się od pytania w recepcji o wynik z toxo - na który czekam już 2tyg. oczywiście wyników nie ma babeczka się tłumaczy że to nie ich wina, oni wysyłali i to irlandzkie labo nawaliło. ja jej na to: nieważne czyja wina, ważne że nie mam wyników które miały być w max 5dni roboczych i że jak tak dalej będę czekać wyniki dostane pewnie po rozwiązaniu. od słowa do słowa (w pewnym momencie zaproponowała że jeszcze raz mi pobiorą krew na badania - na co jej powiedziałam po co żebym znowu tyle czekała?) w końcu jej mówię by oddała mi kasę za badania to pójdę do innej przychodni.. babeczka tylko mnie poprosiła bym jeszcze zaczekała tydz na te wyniki jak nie dojdą to oddadzą mi kaskę..
w tym czasie wyszedł lekarz z gabinetu po kolejna pacjentkę - czyli mnie.
no i wiecie - ciśnienie, waga i kazał kłaść się do badania ginekologicznego. więc ja mu na to że badanie potem bo teraz mam kilka pytań (naprwadę to była garstka pytań). chodziło mi o omówienie wyników (które miałam robione w szpitalu i te z poprzedniego usg robione w innej przychodni gdzie wykazało że łożysko jest na przodzie). więc na temat wyników badań ze szpitala pow że są "dobre", a na temat łożyska pw że musiał by on zrobić mi usg - bo te wyniki która mam (szpital plus przychodnia) to są dwa zupełnie różne wyniki... no a ja usg nie chciałam bo miałam 3tyg temu i nie chce robić tak często, po drugie nie ważne czy łożysko z przodu czy nie - to i tak mi nic nie zmieni tyle tylko że będę wiedzieć...
wogóle przez całą wizytę był taki że to ja zadawałam pytania, bo sam od siebie nic nie mówił, a odpowiedzi to był takie że pożal się... monosylabiczne
na badaniu przeżyłam horror, bolało jak cholera jak wsadził mi tą swoją rękę i to strasznie głęboko, wiem że krzyknęłam a potem zakryłam ręką buzię bo wsytd było mi krzyczeć.. pow że dziecku to nie szkodzi takie badanie ... (szyjke mam długą, zamkniętą). po badaniu pytam - jak tam z moim terminem, czego mam się spodziewać , czy donoszę do końca? a on mi na to: a skąd ja mam wiedzieć? no po prostu rozwalił mnie na łopatki - wydawało mi się że po badaniu szyjki można stwierdzić takie coś, nie mówię o dokładnej dacie, ale o czymś takim jak poród w czasie, przed czy po!!!!!
ogólnie cała wizyta, gdyby nie badanie, trwałaby z 5 min...
po czym wypisał karte, schował do koperty i czeka aż sobie pójdę. więc mówię że ja mam jeszcze jedno pytanie "chciałabym się zapytać co pan myśli o zwolnieniu lekarskim dla mnie?"
(bo nawet nie raczył się zapytać od kiedy ide na macierzyńskie, czy pracuje jeszcze itp) i wiecie co zrobił?? zaczął wypisywać formularz... ja się pytam co on robi, a on to - no ja co , przecież pani chciała zwolnienie ja mówię że chciałam porozmawiać o tym ewntualnie od kiedy itp... a on na to "jak pani chciała to pani daje". patrze a on wypisuje inny formularz niż ten co ja znam...
(tu są dwa rodzaje zwolnienia - 1-szy to taki że masz tylko jedno zwolnienie do końca ciąży, i przez pierwsze 3tyg pracodawca ci płaci, a potem dział socjalny. 2-gi zwolnienie masz na tydz i trzeba ciągle donosić nowe, od początku jesteś na socjalu, i przez pierwsze 3dni nie masz płacone)
wypisał mi ten 2gi formularz... więc ja się go tylko grzecznie zapytałam czy za pieczątki na zwolnieniu któe on będzie mi wypisywał co tydzień muszę płacić... powiedział że nie.. (i jego szczęście bo bym mu chyba siura ukręciła gdyby jeszcze zdzierał kase za to!!). no i najgorsze było przede mną :-( mówię mu że nie mogę iść od dziś na zwolnienie, że jak coś od czwartku (zresztą tak miałam w planach bo o tym chciałam z nim pogadać, wytłumaczyć itp) (u mnie grafiki godzin są ustalane od środy na cały tydz, nie mogę szefa zostawić w taki sposób, to nie jest wielki moloch gdzie z dniana dzień ma mnie ktoś zastąpić, muszę pomyśleć o innych, mam dla szefa wielki szacunek-jest dobrym szefem, i on też potrzebuje czasu by sobie wszystko zaplanować, poukładać. ja mu nawet przes sekunde nigdy nie wspominałam o tym że pójde na zwolnienie, chciałam go przygotować). lekarz mi na to: "nie obchodzą mnie pani relacje z szefem, albo bierze pani zwolnienie teraz albo nigdy"
aaa jeszcze pytam go - które części z formy są do wypełnienia dla szefa (bo ten papier pierwszy raz na oczy widziałam) pow że szef będzie wiedział...
bez komentarza..... nie będę pisać co czułam, co myślałam, jak się zachowałam...
pojechałam do szefa... zaryczana, uryczana.. jak zobaczył forme pyta "a co to"... Peter jest szefem od conajmniej 5 lat (przedtem jego ojciec rządził) i jestem pierwszą osobą (!!!!!!!!!!!!!!!!) która przyniosła mu taki formularz - więc możecie tylko wyobrazić sobie że takie rzeczy tutaj nie są praktykowane... no ale jakoś ją wypełnił.. przeprosiłam go bardzo za to co się stało - bo na 3 godz przed rozpoczęciem mojej zmiany on musiał szukać kogoś na moje miejsce.. łamiącym głosem opowiedziałam mu co wydarzyło się u lekarza, pwiedziałam że nie tak chciałam zrobić, że lekarz to kawał ch...a, że robił co chiał , nie cłuchał co do niego mówię.. oczywiście szefuncio - nie przejmuj się, ja sobie poradzę. ja na to - wiem tylko że to nie fer w stosunku do ciebie, bo ty potrzebujesz czasu na zroganizowanue wszystkiego, no i że ja taka nie jestem żeby z minuty na minuty takie coś robić!! powiedział - wiem o tym, a teraz się nie przejmuj, jedź do domu, wypocznij, jak będziesz chciała przyjść do nas w odwiedziny to przychodź keidy chcesz.
no to tyle z dnia wczorajszego