Wrocilam!
Na poczatek przepraszam
tsarina za
tsarinia nie wiem co mnie sie upierniczylo z tym dodatkowym "i". Jak ktos slepy to az milo....
VERY SORY!
Z kolejka nie bylo az tak tragicznie. Jak juz sie kolo 11 doczlapalam do przychodni, to bylam 8 w kolejce, wiec numerek wybralam sobie na 18.30, co by te wyniki jeszcze przed odebrac. No, wiec wysiedzialam 2,5 godz. po numerek, potem poszlam do domu. Mialam nawet goscia, moja kolezanka z pracy przyszla i umowila sie ze mna na zakupki, jak tylko nam kasa na konta wplynie
Od razu lepiej sie zrobilo. Oczywiscie nieco ploteczek... Hiehie....
No i potem pojechalam po wyniki i od razu do przychodni! No i sie zaczelo
Lekko sie nie wyrabialam, wiec wpadlam zziajana do poczekalni, szybko poloznej zaanonsowalam, ze jestem i lece bo juz powinnam u niego byc (co sie okazalo 2 min temu). No i w chodze i jak juz weszlam tak nic nie moglam wiecej powiedziec, bo mnie zatkalo ze zlosci
Ten Dr sobie siedzi za biukiem, niewiele brakuje, ze w nosie by dlubal z nudow... Bo pustki.
Juz moja karta rozlozona, wiec ona zaczyna: "Wyniki ma Pani dobre, ale zelazo biore nadal, tak?"
No to ja oczy wywalam
"Co on kur... jasnowidz? Przeciez wyniki mam w kopercie, w reku."
No to mowie "Skad Pan wie?"
On na to "Przeciez sa wpisane w karte ciazy."
Ja mu na to "Ale to chyba stare, bo dzisiejsze mam w reku." Nie wspone o tym, ze w karcie w rubryce 33 tydzien ciazy (z dzisiejsza data), bylo pusto, wiec znaczylo, ze ich nie ma... Powiedzmy, ze mial strasznie ciezki dzien, nie zauwazyl!
No to on jedzie dalej, w tempie zastraszajacym! Reka siega gdzies pod karte i "czary mary"!: "Tu ma Pani recepte na zelazo. Diety przestrzegam cukrzycowej?"
No to ja: "A ja mam cukrzyce?" Bo nic mi nie wspominal o tym.
On "No nie mam, ale skonnosci mam"
No to ja od niechcenia juz: "Przestrzegam"
On "No to dobrze, Pani sie juz do badanka przygotuje."
Zaznaczam, ze od poczatku wizyty minelo mniej niz 5 min.!
No to poszlam do tego zakamarka, wyszlam z gola "D", zeby juz tylko na fotel wskoczyc... ALE NIE! Kur.... Zabraklo tych "serwetek" pod tylek, no to se stoje przy tym foletu z gola "D" i czekam! No wreszcie! Cos sie znalazlo, jakies ostatki. No to se wlazlam na fotel, zajzal, pogrzebal czy zamkniete... Nic mi nie mowiac, co i jak.... "No mozna sie ubierac!"
To sie poszlam ubierac!
Podchodze do biurka, on mi, ze zwolnienie jest juz u poloznej mozna odebrac, ze mam zrobic morfologie i mocz i zaprasza mnie na 4.05. CZYLI ZA MIESIAC! CZYLI, ZE NIE WIDZI POTRZEBY WIZYTY CZESCIEJ!
No to ja, wkur....! Tak, ze nie powiem co bym mu zrobila. Zabieram manatki, sypiace sie z rak papiery i ide, bo mam go tak samo gleboko w "D", jak on mnie i moja ciaze!
Juz przy drzwiach prawie, Pan Dr. "A tetna sluchalismy dzisiaj?"
No to grzecznie odpowiadam "Nie!"
On: "No to jeszcze posluchamy."
To sie wrocilam, glebnelam na kozetke... Posluchal. Standardowo BARDZO LADNIE! No i potwierdzil, ze jest glowa w gore, bo wysoko ma tetno "Ale jeszcze ma czas, zeby sie obkrecic"
Ja mu "To fajnie, bo nie chcialabym miec cesarskiego ciecia"
No to on cos tam burknal, ze slusznie, bo on tez by sie ucieszyl.... Nie wiem z czego, ale dobra!
No i kur.... Wyszlam! Myslalam, ze sie zaraz za drzwiami porycze! Moja wizyta z badaniem ginekologicznym i sluchaniem tetna nie trwala dluzej niz 10min!
Dalam rade zapytac tylko o to jak rozpoznac wyciekajace wody plodowe. No to sie dowiedzialam wiele! Ze jak poleca to bedzie mi mokro i ze nie ma tak, ze sobie jednego dnia leca a drugiego nie. Wiecie, PEWNIE TAKA REGULA, ze kazdy to ksiazkowy przypadek! Nie ma wyjatkow!
Stwierdzil, ze napewno wydzieliny wiecej mialam.
Musialam sie troche podasac i nie odzywac, zeby mi przeszlo.