gabiczek, oł noł, mieszkałam z teściami 9 lat, 9 lat wpierd....nia się we wszystko. m.in. dlatego zwlekałam z potomkiem, bo nie wyobrażałam sobie wspólnego życia z wiecznymi radami i upomnieniami z moim znienawidzonym hasłem "jo ci nic nie godom, ale..." przez te wszystkie lata awantur i w małżeństwie się popsuło, bo docieraliśmy się na marnym gruncie. chyba już nigdy nie będzie tak, jak powinno.
oczywiście, nie z każdymi teściami tak jest, niektórzy sobie chwalą. moi teściowie to dobrzy ludzie, ale ich zasady są najlepsiejsze, to jasne, a my młodzi, nic nie wiemy o życiu, to trza za rączkę prowadzić... chyba do starości, bo my w okolicach 40stki jesteśmy. niestety długo potrzebowaliśmy ich pomocy, bo mimo zatrudnienia i tak byliśmy na ich utrzymaniu. takie czasy...
od prawie 3 lat mieszkamy w końcu (yes yes yes!!!) osobno. wprawdzie 2 domy dalej, ale teściowej już nie po drodze :-), baaardzo rzadko tu przychodzi. teściu za to wchodzi se, kiedy chce. muszę znowu terapię szokową zapodać, przejść w samej bieliźnie i zaś będzie pukał...
z plusów pozostała jadłodajnia u teściów... chociaż, czy to plus... nigdy o gotowanie nie prosiłam, a teściowa gotuje tyle, że pół wsi by wykarmiła, my nie nadążamy tego jeść, część dojadają psy, część po prostu się psuje. gotowałam sama jedynie po awanturach. ale była obraza wtedy hehe, że gardzimy ich żarciem. i teraz ciągle myślę, żeby samej gotować, bo nawet te pół godziny u nich na obiedzie jest stresujące, zawsze o coś kłótnia, no i tradycyjnie wychowywanie małej przy mnie, no bo ja to chyba z dziecięciem nie umiem postępować, bo skąd... jedna uwaga, że wiem, co robić, a wtedy biadolenie na całą chałupę, że oni przecież chcą dobrze, że my niewdzięczni... ja pierniczę, samym pisaniem se ciśnienie podniosłam
ale fakt, że można na nich liczyć, kiedy potrzebujemy pomocy. tyle że przebywanie z nimi jest destrukcyjne. teraz, przy moich hormonalnych przebojach, to sam widok teściowej mi wystarczy i jestem o krok od wybuchu.
a dzisiaj wzięli małą do zoo, spała u nich, to mogłam z rana skoczyć do labu bez budzenia małej, dyskusji na temat odpowiedniej kiecki, gumeczek do kucyków i spinek... ech, jak to jest, że na co dzień tak męcząco jest z dzieckiem, bo moja mała charakterna jest, akcje wychowujące niemal non-stop, a jak jej chwilę nie ma, to tęsknię, foty oglądam, planuję, co to jutro z nią nie zrobię, mam wyrzuty sumienia, że dziadunie bawią, a nie ja
a propos gołąbków i teściowej. właśnie wczoraj narobiła ich na 2 dni, no bo dzisiaj z okazji zoo nie ma kiedy ugotować. nic to, że ja sama dzisiaj w chałupie siedzę i jak najbardziej mogłabym coś upichcić. jedyne moje zadanie, to zająć się ich psem, czyli mam chwilowo 4 w chałupie hehe
pępki, mówicie...
ja mój miałam od małego brzydki, chociaż wpadłam na to dość późno hehe. wieść rodzinna niesie, że pępowina była gruba i lekarz powiedział mojej mamie, że jak dorosnę, to se zoperuję. po ciążach mam dodatkowo rozlazły, nad pępkiem mam odstający brzuch, bo mi się mięśnie nie zeszły, ponoć to tzw rozstęp mięśniowy i jak ktoś ma skłonności do rozstępów skórnych, to też może mieć i mięśniowe, tak wyczytałam. a skłonności mam, uda mam poorane z samego rośnięcia w czasach nastoletnich. no to mam i takie i takie. w drugiej ciąży rozstępy na brzuchu przeszły same siebie. kremy, oliwki i masaże se można o d. roztrzaść. pierony bolały, pełno różowych krech z czerwonymi punktami, potem przechodziło to w fiolet i wtedy już nie bolało. niektóre to miały do 1cm szerokości. biorąc to pod uwagę, nie liczyłam na super figurę po ciąży. szczupła byłam, karmienie mnie wychudziło okrutnie, ale skóra jednak miała wiele centymetrów dodatkowych, bo rozstępy to już się nie wstąpią, o nie. ale wiecie, są prawdziwe problemy i problemy, które sobie sami wymyślamy. i tak wyglądam lepiej niż niejedna młódka, nawet z moim zwisem. leję na ten zwis i dziwnie sterczące mięśnie nad pępkiem. byle dziecię żyło i zdrowe było, reszta to pikuś.