My dajemy jeszcze Wit. C Młodej.
Położna mi poleciła przy jej gardle, by ją wzmocnić.
Trzy kropelki.
I u nas zdecydowanie lepiej, mam wrażenie. Gardła nie widzę przecież.
Ale gorzej nie jest na pewno.
No i je, jak smok.
W ciągu tygodnia nabyła 460g.
Masa urodzeniowa przekroczona trzy dni temu o 400. Dziś już pewnie pół kilo stuknęło.
W nocy miałyśmy dziś dramaty.
Płacze. Wygibańce. Odpychańce.
Panna zawyczaj NIE płacze.
Miauknie czasem delikatnie, ale płacz to towar deficytowy, zatem wczoraj był zaskoczeniem, mimo, że nie budził sąsiadów.
Nie wiem.
Jadłam wczoraj i KFC i truskawki i lody wielosmakowe, w tym kakaowe (ale kakako z jogurtem już jadłam i było spoko).
I może faktycznie coś z tym jedzenien moim? Mimo teorii położnej, że mogę wszystko?
W dodatku strzeliła wczoraj we mnie kupskiem. Od szyi - mojej, po skarpety byłam w kupie.
W każdym razie w obroty wzięłam suszarkę. Nocą. I dała radę!
Zasnęła przy delikatnym strumieniu ciepłego powietrza na gołe szkitki i brzuszek (w bodziaku). Takie przyjemne ciepło. Kręciłam tą suszarką kółka i inne takie, by nie ogrzewać jednego miejsca.
Cisza.
Odlot.
Nawet girkami przestała wierzgać.
I pyknęły nam dwa tygodnie.
R a n y!
Zaraz będzie osiemnastka!