W sumie zazwyczaj też się tak drze jakby ktos krzywdę robil ale coś ją uspokaja zawsze, tzn "przerwy" sobie robi, a dziś nic..
A wczoraj o 2ej nad ranem standardowo zaczęła się drzeć po jedzeniu, nie chciała ni bawić się, ni gadać ni nic. (O 20 czy 21 kąpana), zaczęła krzyczeć, brzuszek miękki, bujanie tylko uspokojało ale ja słabam, zakwasy na całych rękach i myślę spróbuje ją zostawić. Ni zawijanie jej nie pasowało już a zazwyczaj zawinieta spi, i smoczka wypluwała i darła sie.
I już czułam ze to wlasnie ten "czas" i do 6ej minimum darcie sie będzie lub jesli do 6ej sie nie uspokoi to do 11ej.
Zawsze ja uspokajałam, ona plakala, ja uspokajałam 5 minut pomagalo i znowu krzyk i znow uspokajałam az padala o 6ej bądź 11ej rano.
Wczoraj pomyślałam o nie. I wiec poszłam do kuchni (kuchnia otwarta z salonem, ona w salonie leżała bo kanapę poscieliłam). I zostawiłam ją tak. Krzyczała, nagle darła się, nagle zbierała siły I znów darła się (STRASZNIE NAPRAWDE!!!) i tak w kółko przez 3 minuty gdzieś. Najdłuższe 3 minuty w moim życiu chyba. Serce mnie bolało ale musiałam. Nagle po 3 razie "zanoszeniu się jej i zbieraniu sił by móc się dalej drzeć", podeszłam, wzięłam i przytulilam, uspokoilam, położyłam, zawinelam, włączyłam misia i dałam smoczka. Odłożyłam i ustalam metr dalej. Przysięgam że spala w ciągu 2 minut. Zasnela o 3ej. Wstała o 7ej na jedzonko. O 10ej i później kopka więc spać nie chciał bo przebieranie, mycie dupki i to i tamto, i znów o 11:30 spać.