Przez pierwsze 3 wizyty układało się wszystko książkowo, a później okazało się, że pęcherzyk żółtkowy YS jest za duży… lekarz poinformował mnie, że zazwyczaj to źle wróży. I mam przygotować się na najgorsze. Gdy szłam na kolejną wizytę, właściwie gotowa na odbiór skierowania do szpitala, na usg pokazała się akcja serca. Dostałam kartę ciąży, YS- lekarz powiedział, że są nieliczne przypadki, gdzie ciąże są zdrowe, trzymajmy kciuki. I gdy wydawało mi się, że teraz musi być już dobrze, kolejna wizyta ukazała, że zarodek nie rośnie, serduszko ledwo co bije.. no ale bije. Przez 4 tygodnie chodziłam regularnie na wizyty sprawdzać czy przestało bić. Silna dziewczynka musiała z niej być (zbadaliśmy płeć po łyżeczkowaniu), bo dopiero w 10-11 tygodniu definitywnie poszłam na zabieg.
Przyczyny nie znamy, mamy już zdrową córkę na pokładzie (dzięki ivf). Mój dr twierdzi, że tak się zdarza. Że nie zaleca badań zarodka, lepiej pieniądze z badań przeznaczyć na przygotowanie mnie i męża na zdrową , kolejną ciążę. A ja mojemu dr ufam bezgranicznie. W razie gdybyśmy jednak zdecydowali się na badanie materiału, to mamy taką możliwość.