Hej dziewczyny... mogę się Wam trochę pożalić?
Bo to był naprawdę dobry tydzień, jakoś tak minął bez ciągłego zaprzątania sobie myśli staraniami, kreseczkami, sikaniem w kubek... Aż tu dzisiaj koleżanka zrzuciła bombę i prosi żebym pomogła jej organizować babyshower dla naszej wspólnej koleżanki. Boże, jak ja się rozsypałam...
I tak mi z tym źle, że nie mogę się cieszyć jej szczęściem, super imprezą etc, ale na samą myśl, że mam budować jakieś torty z pieluszek i piec różowe muffinki dla jej nienarodzonej córeczki, tak mnie ściska w żołądku...
Któraś z Was polecała dziewczyny z Akademii płodności. Dziękuję!
Słucham sobie ich podcastu i troche staram to sobie wszystko pokładać. Kiedyś myślałam, że jestem psychopatką skoro nie cieszę się z czyjeś ciąży. Bo przecież JAK można nie cieszyć się z czyjegoś szczęścia!? O ile wesoły pisk, gratulacje i uścisk, jeszcze jakoś zdołam z siebie wykrzesać, no to... przy babyshower wymiękam. Chyba wyciągnę ciężkie działa i powiem, że to dla mnie za trudny temat i niestety nie pomogę. Tylko wiecie co? Ona tego nie zrozumie
Bo jak ktoś nie jest staraczką, to tego nie ogarnia. Ba! Jeszcze kilka miesięcy temu ja też powiedziałabym "nie dramatyzuj, młoda jeszcze jesteś". (Dzisiaj za taki tekst mam ochotę kogoś zadźgać tępym narzędziem) Dlatego Wy dziewczyny, które staracie się po kilka lat, jesteście dla mnie WIELKIE! Bo do tego potrzeba naprawdę mocnej psychiki.
Dobra, to była Nina, co się musiała wypłakać, o!
A teraz Nina merytoryczna (tak jakby):
We wtorek mąż wybiera się na badanie nasienia. Mam nadzieję, że okaże się supermanem!
Ostatnio badał się kilka lat temu i było źle, żeby nie powiedzieć, że jeszcze gorzej... Tyle, że wtedy lekarz powiedział, że im więcej czasu minie od chemioterapii, tym większe szanse na poprawę wyników. Stuknęła dekada, nie łudzimy się za bardzo, ale jakaś tam nadzieja jest. Pewnie poproszę o Waszą ekspretyzę jak będziemy mieli wyniki, ok?