Cześć
Przeczytałam cały wątek, chciałabym się z wami przywitać. Z dozą niepewności, bo sytuacja jest skomplikowana. OM 1.10. Pozytywny test 25.10. Beta HCG już nie pamiętam dokładnie ale coś koło 400. Dwa dni później 1300 więc wszystko na tamten moment było ok. Wizyta u lekarza z powodu bólu brzucha i mimo że poprzednia ciąża prawidłowa jedynie z cukrzycą ciążową na insulinie ( córka 3.5 lat) to miałam silne przeczucie, że coś jest nie tak i że lepiej się jeszcze nie cieszyć. Wizyta u lekarza 4.11- widoczny pęcherzyk w macicy. Nic lekarki nie niepokoiło. Po wizycie plamienie (myślałam, że z powodu cytologi) ale utrzymywało się 4 dni. Może nie jakieś duże ale przy każdym podcieraniu widoczne. Lekarka kazała powtórzyć betę. I niestety okazało się, że przyrost jest zbyt mały. Jednak lekarka przepisała duphaston i kazała spokojnie czekać, bo rośnie a nie spada. Nie wytrzymałam i po dwóch dniach zrobiłam ponownie betę. Przyrost na poziomie 14% więc bardzo kiepsko. Plamienia ustały. Umówiłam się na wizytę z myślą że albo już jest po wszystkim albo że dostanę tabletkę lub skierowanie. 15.11 wizyta, USG i okazuje się że według USG wszystko rozwija się prawidłowo. Pęcherzyk urósł jak powinien, pokazał się pęcherzyk żółtkowy. Lekarka kazała dalej brać duphaston i absolutnie nie robić już bety bo dla niej USG jest wiarygodniejszym źródłem. L4 i odpoczynek. Teraz wizyta dopiero 2.12.
Staram się być spokojna ale wiadomo jak jest. Im bliżej wizyty tym gorzej czuje się psychicznie.
Momentami pobolewa mnie brzuch, latam do toalety sprawdzać czy nie plamie, każda wizyta w toalecie to jakiś stres. Zdaje sobie sprawę że niski przyrost bety nie wróży dobrze. Ale nadzieja umiera ostatnia.