po 1. aplikacja jest bardziej intuicyjna niz strona tego forum
Dobra. Mamy piatek ok 19.30. Kube wysypuje. trafiamy na ip na Madalińskiego. Czekamy chyba do 21:30. Niewazn. W miedzy czasie pan doktore rzucil mi,ze na pewno zostaniemy i bedziemy miec lozko na korytarzu.
PRzyjmuje nas pan, ktory zacyzna od opieprzania, ze przyjechalismy tutaj, a nie na nieklanska albo zwirki i wigury. Ze tu sa dzieci chore, a nasz ma tylko pokrzywke, wiec " ledwo wypiszemy, to wrocice do nas znowu z czyms powazniejszym".
Badanie polegalo na osluchaniu (bez opukiwania, bez przygladania sie dziecku jakiemus bacznemu). Powiedzial, ze wszystko jest ok tylko uszy ma kataralne. Nic wiecej.
PRzyjal nas na oddzial. Powiedzial, ze bedziemy w sali z pania z noworodkiem, ktory jest zdrowy.
Podali Kubie steryd, zyrtec, dali wenflon. Darl sie jak opetany.... No ale nic.
Pozniej podlaczyli mu kroplowke. Przeszdl pan doktor o wdziecznej ksywce Łysy (mial teczke z wielkiem napisem ŁYSY, to nie my go tak nazwalismy ;p) i powiedzial, ze widzi, ze zmiany zniknely. Morfologia ok, bo crp w normie i tylko leukocyty podwyzszone, ale to normalne przy takiej pokrzywce. Zapytalam czy wyjdziemy nastepnego dnia, to powiedzial, ze jak przerwiemy podawanie sterud to wszystko wroci, ale ze lekarz dyzurujacy nastepnego dnia podejmie decyzje.
Sobota. PRzychodzi babka majaca dyzur. wyglada jak nacpana albo maltretowana. Osluchala go. Nic wiecej. Nawet nie skomentowala. Zapytalam czy podawanie dalej sterydu jest konieczne ( dostal jedna dawke, ale nie wiedzialam czy planuja kolejna). Powiedziala, ze nie, bo wszystko zniknelo. PYtam wiec czy jest szansa na wyjscie do domu. Ona mowi "taaak, bo musi brac zyrtec, ale to moze brac w domu. Zrobimy tylko morfologie, bo chce sprawdzic te leukocyty. Wypytala czy nie byl chory albo czy nie jest. To ja ją musialam naprowadzic, że leukocyty to chyba przez ciezka postac pokrzywki. No wiec zlecila morfologie. Z wenflonu.
Maz poszedl z Kuba. Przeplukiwali mu ten wenflon pelna strzykawka i od razu po tym z tego wenflonu pobrali krew.
My widizmy, ze syn sie dobrze juz cuzje tylko jest ospaly i dostaje szalu w tej klatce. Wiec maz pyta pani doktor czy ten parametr, ktory chciala sprawdzic jest ok. Ona mowi, ze tak, ze mocz i morfologia sa w normie. No wiec mąz mowi, ze w tej syt chcielibysmy wyjsc na żądanie. Tej mina juz sie popsula. Powiedziala "ale ja mma kolejke pacjentow, wie pan, ze to moze potrwac do wieczora?" na co maz spokojnie powiedzial " dobrze, ja pcozekam na ten wypis, spokojnie"
Po godzinie wpada pani doktor i delikatnie sie jakajac mowi tak " wiecie panstwo, to nie jest dobry pomysl, zeby dzis wyjsc. bo ja mowilam, ze morfologia jest dobra, ale teraz jak SZYKUJE (to wazne, bo skoro szykowala, tzn ze wiedziala co i jak) dla panstwa wypis, to porownalam sobie obie morfologie i teraz hemoglobina co prawda jest w normie, ale jest na poziomie 10, a wczoraj byla na 13, wiec taki spadek jest zbyt szybki" jak nie zobacyzla przerazenia tylko zaczelismy dopytywac, to ona przestala nam patrzec w oczy tlyko patrzyla przed siebie powtarzajac, ze to szybki spadek. Powiedzielismy, ze chcielibysmy sie chwile zastanowic czy chcemy ten wypis.
Wyjelam morfologie kuby z 3 miesiaca zycia i z 6 miesiaca zycia. Na obydwu hemoglobine mial na poziomie 11. Poszlam do pani doktor i sie zalmalam
Mowie jej i pokazuje te wyniki badan, na co ta "ale teraz moze norma dla niego bylo 13, bo minelo duzo czasu od ostatniej morfologii (minelo prawie tyle samo co miedzy 1 i 2 morfologia). Mowie jej zatem, a wlasciwie pytam czy na obnizenie hemoglobiny nie miala wplywu CALA kroplowka, ktora dostal ok polnocy oraz przeplukiwanie wenflonu wielka strzykawa i pobranie tuz po tym krwi z tegoz wenflonu. NA co ta robi wielkie oczy "ja nie wiedzialam, ze on mial kroplowke" ( i tutaj jzaczyna sie jazda, bo BYLA W TRAKCIE SPORZADZANIA WYPISU, na ktorym na samej gorze jak wol wypisane sa leki, ktore zostaly mu podane w tym tez kroplowka). Zaraz potem powiedziala, ze tak, to moglo miec wplyw. Mowie wiec, ze w tej syt chcemy wypis. Na co ona, ze w niedziele zobi nam powtorna morfologie, bo moze to byl blad w laboratorium, a do tego zleci badanie na krew utajona w kale. POdczas tego 'strasznia' nie patrzyla mi w ogole w oczy. CZemu na to zwracam uwage? bo jak sie jej pytlam o to jak postepowac dalej z jedzeniem po takiej pokrzywce, to mowila mi nie odrywajac ode mnie wzroku. Wiec o czyms to swiadczy... No ale ostatecznie mowie, ze chce wypis. Ona "ale on moze miec jakieskrwawienie wewnetrzne, jutro bysmt to sprawdzili dzieki badaniu kalu". Powiedzialam jej, ze rozumiem, ale jutro wykonam mu to badanie prywatnie wraz z morfologia, a widze, ze jest z nim ok i siedzenie w szpitalu zle na niego wplywa + nie chce, zeby zlapal rota albo szkarlatyne, bo takie dzieci byly w szpitalu.
Pani przyszla do sali z gotowym wypisem i mowi mi, zebysmy koniecznie skontaktowali sie z naszym pediatra i zrobili morfologie. No wiec ja dodaje "i badanie kalu na krew utajona", a ona w tym momencie "nieeee.... tego nie trzeba, chyba ze pediatra zaleci" no wiec mowie jej "no ale sama pani mowila, ze chciala pani to badanie i morfologie zlecic na jutro" a ta " yyy no tak, tzn ja powiedzialam, ze w spzitlau bysmy mu to zrobili, ale skoro Panstwo wychodzicie, to niech pediatra zadecyduje" - co o tym myslicie?
Ale to nie koniec. Wrocilismy do domu, {rzegladam wypis, a tam opis dziecka, akby byl przebadany bog wie jak dobrze. Ze osluchany, opukiwany (nic takiego nie mialo miejsca), ale no dobra, pominmy. W wypisie napisano, ze sa szmery w oskrzelach. NIKT slowiem nie wspomnial o jakichkolwiek szmerach. A pyttalam jednego i drugiego "czy osluchowo jesy ok" mowili "tak".
IDzmy dalej. Napisali (i rzeczywiscie w badaniu tak wyslzo), ze ma podwyzszone leukocyty (o tym mowili) i ze ma podwyzszona GLUKOZE. Nikt o tym nie wpsomnial - a przede wszystkim ten lekarz, ktory nas przyjmowal. Nikt nas nawet nie pytal w zwiazku z tym wynikiem czy dziecko jadlo przed badaniem. A tak bylo. ok 21 )(czyli zanim jeszcze nas przyjeli) zjadl mleko i ok tej 22 mial wlozony wenflon i pobrana krew. A w wypisie jest to wyraznie zaznaczone.
W wypisie nie ma nic o "niepokojacym spadku hemoglobiny".
Dodatkowo musialam podpisac papierek, w ktorym nie tylko napisalam, ze zaieram na zadanie. musialam dopisac "zostalam poinformowana o mozliwym aktywnym krwawieniu".
Dzis pediatra/alergolog powiedziala nam, ze z ta hemoglobina to jesli juz to doszukiwalaby sie anemii, ale jesli on mial pobrana krew z wenfolu i to przeplukanego tuz przed, to naturalne jest, ze ta krew byla rozrzedzona i wynik jest zaburzony.
Ze jesli byloby aktywne krwawienie, to dziecko nie zacowywaloby sie normalnie.
Powiedziala, ze bardzo dobrze zrobilismy, ze go zabralismy, bo ona patrzac na te wyniki nie widzialaby sensu trzymania, ale ze zapewne chodzilo o pieniadze.
No ale co jeszcze sklanialo mnie do wyjscia (bo w sali juz w sobote od ok poludnia bylismy sami, nawet wywiezli inne lozko, no bo kuba zdrowy, wiec ni mogliby mi wcisnac chorego dziecka). Ale do poludnia byla ze mna pani z noworodkiem ( niecale 4 tyg.) bo zostala tam skierowana, bo maly mial kaszel, wysypke i oprocz tego do konsultacji neurologicznej. Pani byla od wtorku. Mowila, ze bylo super i ksiazkowo do piatku. Kiedy to mieli synkowi pobrac krew i pielegniarka na maksa wygiela mu reke (a umowmy sie.... noworodek sie tak nie szarpie, zeby trzeba bylo mu wyginac reke). Dziewczyna na nia kryzknela "co pani robi, przeciez zlamie mu pani reke!" na co pielegniarka powiedziala, ze nie zlamie, bo takie maluchy nie mjaja kosci tylko chrzastki.
Po kilku minutach dzieciakowi zsinialy 4 palce. I tu wiem ,ze ta laska nie sciemniala, bo pokazala mi zdjecia - sluchjcie.... te paluszki byly fioletowe.... przysiegam...
JUz prawie byla policja wzywana (to wszystko sie zialo zanim my trafilismy na oddzial).
Ta dziewczyna zrobila afere. PRzyszeld lekarz ŁYSY i powiedzial, ze to nic takiego. Ona zazadala konsultacji z chirurgiem naczyniowym. PRzewiezli ja na niekłanska. Gdzie chirurg uznal, ze jest ok, ze nic sie pwoaznego nie stalo, ale rzeczywiscie jeden palec ma oslanione krazenie. Ale ze samo wroci do normy.
IIII tutaj pojawia si watek, ktorego bylam swiadkiem...
przychodzi łysy - pbrazony. i mowi jej "mowilem pani,ze to nic takiego"
ona "ale niech mnie pan zrozumie, to moje dziecko, chcialam konsultacji, bo jego reka wygladala fatalnie"
i co slyszy?
"wiedziala pani jaki pani wybiera szpital. to szpital ginekologiczno-polozniczy". kur.... co to znaczy w ogooe?! to znaczy, ze maja prawo noworodkoiw nienaturalnie i z sila wygina reke?!
zreszta.... maja oddzial pediatryczny, a to znaczy, ze potrafia sie zjamwoac dziecmi. a wierzcie mi, ze wiekszosc dzieki jakie tam widzialam to byly niemowlaki.
takze tyle w temacie oddzialu pediatrycznego na madalinskiego. Dziekuje.