jestem w szoku czytając o Waszych doświadczeniach szpitalnych z karmieniem... u mnie było tak, że położne same dokarmiały (nawet nam nic nie mówiąc! aż koleżanka z pokoju była zła, bo stwierdziła że co wzięły na badania jej synka, to go karmiły i potem ona jak chciała go przystawić to był najedzony), ja sama pamiętam że co najmniej raz dzwoniłam z prośbą o dokarmienie bo mała płakała, ja ją niby przystawiałam ale czułam że tam już nic nie maa ona chciała jeszcze. I bez gadania mi ją nakarmiły.
U mnie z kolei czułam nagonkę w przychodni. Nina jest alergikiem, więc potrzebowałam recepty na mleko, więc były pytania a dlaczego, czy mi już się moje mleko kończy itp. Więc przytakiwałam (miała chyba 3 miesiące jak zaczęłam karmić trybem mieszanym, żeby stopniowo przyzwyczaić ją do smaku tego paskudztwa bebilon pepti), mimo że pokarmu miałam tyle że i bliźniaki bym wykarmiła, ale żeby nie słuchać jakie to moje mleko jest och i ach w porównaniu z mm, to wolałam sprawę przemilczeć.
U mnie z kolei czułam nagonkę w przychodni. Nina jest alergikiem, więc potrzebowałam recepty na mleko, więc były pytania a dlaczego, czy mi już się moje mleko kończy itp. Więc przytakiwałam (miała chyba 3 miesiące jak zaczęłam karmić trybem mieszanym, żeby stopniowo przyzwyczaić ją do smaku tego paskudztwa bebilon pepti), mimo że pokarmu miałam tyle że i bliźniaki bym wykarmiła, ale żeby nie słuchać jakie to moje mleko jest och i ach w porównaniu z mm, to wolałam sprawę przemilczeć.