Moje drogie, jestem po badaniu. Wszystko ok
mała jest o tydzień wieksza niż kalendarzowo i z usg termin porodu wychodzi 14.12. Pobrali mi krew na PAPPA - w sumie nie wiem po co, bo mieliśmy badane zarodki, a te badania są znacznie dokładniejsze niż PAPPA. Także o wynik jestem spokojna.
Poza tym mam w głowie mnóstwo myśli i wiele emocji. To były badania z nfz realizowane, jak się okazało, w klinice, w ktorej zaczynalismy cala naszą 'przygode' z ivf. Tam na wejście, przy recepcji, jest rogowa kanapa, na której jak weszłam do kliniki siedział wielki facet (taki typ macho), uzupełniał jakieś dokumenty, wyglądał na zagubionego. Jakbym obuchem w twarz dostała- momentalnie wróciły do mnie wspomnienia jak 8 lat temu razem z mężem siedzieliśmy na tej samej kanapie, też z mnóstwem dokumentów w dłoni do uzupełnienia. Przestraszeni, zagubieni, w ogóle nie rozumieliśmy jak to się stało, że się tu znaleźliśmy. Przecież byliśmy mlodzi, zdrowi... byłam pewna że jak zacznę starania to zaraz będę w ciąży. Rzeczywistosc okazała się inna. Chciałabym się czasem cofnąć w czasie I powiedzieć samej sobie siedzącej na tej nieszczęsnej kanapie, że wszystko będzie dobrze. Choć nie będzie łatwo.
Podczas badania musiałam oczywiście poraz n-ty opowiedzieć historie moich ciąż i strat. Za kazdym razem jest to dla mnie trudne. Wspominałam o tym jak walczyliśmy o zycie pierwszego synka, ile przeszłam zabiegow - a raczej ile zabiegow miał mój Synek przez moje powłoki brzuszne. Pani Doktor powiedziała, że przy tym jak moja macica została podziurawiona niczym ser szwajcarski mamy dużo szczęścia, że doczekaliśmy się dzieciaczków i to jeszcze urodzonych w terminie. Pamiętam jak lekarze (konsultowalam to z dwoma) zapewniali mnie, że te zabiegi będą bez wpływu na kolejne implantacje i ciąże. Ja i tak się balam. Widze teraz, że mój strach nie był taki totalnie bezpodstawny. Czuję, że mamy dużo szczęścia, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy