Dziewczyny poruszyłyście taki ważny i osobiście bolesny dla mnie temat... Też przeżyłam piekło w szpitalu. Kiedy rozpłakałam się słysząc, że mój jeszcze tydzień wcześniej cały i zdrowy, machający nóżkami szkrab już nie żyje p. doktor nakrzyczała na mnie, że nie mam sumienia, bo obudzę kobiety w ciąży śpiące za ścianą... Potem chciała mnie położyć z nimi na sali, ale mama i mąż cudem wywalczyli osobną salę, cudem też wywalczyli prawo do zostania ze mną na tą najgorszą w moim życiu noc... Nikt nie poinformował mnie o moich prawach np. o możliwości pochówku mojego prawie dwunastotygodniowego dziecka, o możliwości urlopu macierzyńskiego ( a przecież potrzebny jest czas by dojśC do siebie), wg prawa mąż może być z kobietą przy zabiegu - do kiedy nie uśnie, mojego nie wpuścili... Cały personel był zaskoczony moimi łzami ( " bo przecież będzie następne dziecko", " Bo pani taka młoda", " dobrze, że pani w ogóle zachodzi"). Wiem, że jest stowarzyszenie rodziców po stracie i oni walczą o nasze prawa, spotykają się z lekarzami i próbują im opowiedzieć, co czujemy w takiej chwili. I mam wielką, wielką nadzieję, że sytuacja w polskich ( i zapewne nie tylko) szpitalach się zmieni., że kobiety zaczną otrzymywać wsparcie ze strony personelu medycznego, że otrzymają szybką pomoc psychologiczną. może jestem naiwna, ale wierzę, że tak kiedyś będzie. Kończę psychologię (5 rok) i po studiach chciałabym pomagać kobietom, które poroniły, bo niestety jest to coraz częstsze zjawisko. Ja uzyskałam niesamowite wsparcie rodziny, ale nie każda z nas ma tyle szczęścia... Widziałam kobiety czekające na łyżeczkowanie w samotności...