Ale mi Wojciach dał popalić... W sumie nic takiego, ale jakies takie skumulowane. Marcin poszedł na siatkę, a ja zostałam z chłopcami. Staś na szczescie głównie spał (i chwała mu za to), a Wojciaszek.... zaczął od wycięcia dziury w obrusie, który właśnie szyję. Mój błąd, że zostawiłam nozyczki w jego zasięgu (a myślałam, że poza zasięgiem
), a nożyczki ostre, więc ciach! i dziura. A on wie, że nożyczek nie wolno brać.
Ja schowałam twarz w dłoniach, a ten do mnie:
- Nie pal mamu (nie płacz mamo):-)
A ja:
- I co ja teraz zrobię z tym obrusem...
- Mam naplawi (naprawi)
W sumie było to logiczne, tylko JAK to naprawić.
Nawet się na niego nie zezłościłam.
Potem moje kochane dziecko sasiusiało spodnie mimo, że wcześniej był na sedesie. Potem takie tam złości, że chce kolację, że chce kredki. Potem mnie powkurzał oblizując kredki podczas gdy ja mu mówiłam, ze nie wolno. A na koniec zalał się cały mlekiem przy kolacji.
A na "deser" rozwaliłam żarówkę.
Dobrze, że ten dzień się kończy.