Witam wszystkie aniołkowe mamusie i chylę czoła przed Waszymi doświadczeniami
Czytam Was i poznaję od kilku dni.
Jeszcze nie minął tydzień, od tamtego Dnia Mamy...o ironio tak dla mnie bolesnego...
Na pewno utrata skarba, gdy się ma już dziecko jest w swym wymiarze inna, ale przeżywamy wszystkie dotkliwie każde odejście naszych maluszków.
W naszym przypadku starania trwały od jesieni. Po czym postanowiliśmy odpuścić wiosną.
19 maja dowiedziałam się że jestem w ciąży - nie wierzyłam, pytałam nawet czy nie nastąpiła pomyłka w próbkach BHCG. Badanie potwierdziło ponad 4 tygodniową ciążę, dostałam luteinę oraz duże dawki magnezu, bowiem 2 tyg. wcześniej sygnalizowałam jakieś plamienia, mając je za przedwczesne oznaki @
26 maja już było po wszystkim, rano w domu zaczęłam krwawić, czułam że to nic dobrego, niezwłocznie udałam się do lekarza - niestety badanie potwierdziło - "nie stwierdzono pęcherzyka ciążowego (był widoczny w poprzednim USG)" poronienie całkowite, dodatkowo BHCG spadło. Nie miałam zabiegu, czekam na oczyszczenie, czuję się fizjologicznie coraz lepiej, ale...
......................................................
...nie wiem, nie znam przyczyn/y, może ich być dosłownie mnóstwo, od tarczycy, z którą mam jakieś przejściowe problemy-nie zdiagnozowane, po kłopoty z progesteronem, prolaktyną, korą nadnerczy, przysadką, przez kilka miesięcy nie mogłam zajść w ciążę, nie dostawałam w terminie @, brałam Duphaston, dodatkowo w lutym miałam anginę ropną, w marcu zapalenie oskrzeli, w kwietniu grypę żołądkową o masakrycznym przebiegu, a tydzień temu dopadło mnie wstrętne zapalenie zatok, ponadto zupełnie nieświadomie mogłam coś zaniedbać podczas pierwszych 3 tygodni, po prostu jest tyle przesłanek, że trudno na czymkolwiek się skupić, na koniec tylko dopiszę mega stres zawodowy w środowisku korporacyjnym...
I tak sobie teraz myślę, bo pierwsze moje kroki poza gin, skierowałam do endokrynolog już w piątek (zaznaczam iż poszłam do nowej lekarki, bo pomimo tego, że byłam pod obserwacją od maja 2009, poprzednia nie stwierdziła że z dużym prawdopodobieństwem jestem endokrynologicznie poprawna, ale też nie stwierdziła, co się dzieje), czy jest w ogóle sens wpadać w wir podejrzeń, dociekań? bo w moim przypadku nawet nie miałam możliwości poddać się badaniu histopatologicznemu (gin stwierdziła, że w tym przypadku nie ma za bardzo sensu), które i tak nie wiadomo czy coś konkretnie by pokazało...? tego nie wiem
Czy nie darować sobie tego całego śledczego zamieszania? Czy nie zostawić tego wszystkiego swojemu biegowi? Bo zacznę się sama nakręcać, gonić, badać, sprawdzać, mierzyć...A z drugiej strony mogło się coś tak poprzestawiać w moim organizmie, że kolejne próby mogą skończyć się fiaskiem, a tego nie sposób znieść bez utraty cząstki samej siebie...
A na koniec muszę dodać, iż dobiła mnie historia z należnym w przypadku poronienia urlopem macierzyńskim, w połowie jego podstawowego wymiaru (8 tygodni), który się nam należy, tylko trzeba przedstawić pracodawcy akt urodzenia/zgonu dziecka z USC, który to urząd wydaje dokument na podstawie dostarczonego ze szpitala, bądź od lekarza, przy którym nastąpiło poronienie "zaświadczenia o urodzeniu dziecka/noworodka", na którym obowiązkowo powinna być wpisana PŁEĆ dziecka, co w moim przypadku jest niewykonalne...czy to kolejny kompletnie martwy przepis w naszym barwnym kraju? może któraś z Was miała do czynienia z tą procedurą?
Przepraszam za ten przydługawe wynurzenia, ale czasem potrzeba wygadania jest silniejsza, tak silna jak ból i wielka niewiadoma...
Serdecznie ciepło pozdrawiam wszystkie pogrążone w bólu, starające się i te, które są w towarzystwie
na dobrej drodze do wspólnego dzielenia się życiem
Trzymam kciuki!