Hej dziewczyny…
nie odzywałam się przez tydzień… skrobie już ta wiadomość może 5ty raz… to był bardzo ciężki tydzień dla mnie i mojej rodziny… w zeszła niedziele zmarła moja roczna chrzesniaczka
całe to zło w dalszym ciągu nie opuszcza mojej rodziny… ja już się poboje zyc. Już powoli zaczynałam wychodzić na dobra drogę ze swojego poronienia i bach. Smierć zaatakowała mojego Aniołka
moje słoneczko, które kochało ciocie, zawsze było uśmiechnięte i radosne
ewidentne zaniedbanie lekarzy… juz nie wierze w nasza służbę zdrowia. Przeżywam taki stres, ze tego nie da się opisać. Tak bardzo obawiam się o zdrowie moich dzieci… boje się dziewczyny tego co czeka mnie w następnym dniu… może nie powinnam tego tu pisac. Ale kochałam bardzo moja chrześniaczkę. Czuje się tak jakbym straciła swoje dziecko… rok temu umarła córeczka mojej siostrzenicy, dokładnie rok od śmierci jej dziecka dowiedziałam się ze moja ciąża się przestała rozwijać, a teraz smierć kolejnego dziecka
nie mam pojęcia dlaczego to nas spotyka… nie wiem jak podniosę się z tego. Czuje się bezsilna… wczoraj minął miesiąc od poronienia… nie wiem kiedy dostane @. Już się stresuje. Ale nie wiem. Byłam przeziębiona, teraz już od tygodnia jestem w takim stresie ktorego jeszcze nie doświadczyłam nigdy… do tego musielismy wziasc zapobiegawczo antybiotyk… nasza chrzesniaczka zmarła na skutek zakażenia meningokokami, które doprowadziły do sepsy…
ciężko mi spać, jeszcze gorzej rano wstać. A muszę. Mam dla kogo żyć. Chciałabym się obudzić z tego g*wna w jakim jestem! Przepraszam… moje starania na razie zawisły w powietrzu. Schowały sie za jakieś głazy. Boje sie poprostu. Boje sie ze nawet gdybym szczęśliwie donosiła ciaze i urodziła dziecko to Bóg znowu je zabierze…