reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Ciąża Po Poronieniu

Gratuluję cierpliwości! Nie wiem czy dała bym radę! Moich dwóch panów to już tak potrafi chałupę do góry nogami przewrócić, że jak jak jeszcze miała bym kota, to dostała bym kota!
 
reklama
One się przydają. Normalnie, gdyby nie one wracałabym do pustego domu, nie miała do kogo gęby otworzyć - kiepska wizja, nie? A tak, jak wracam to mam komitet powitalny w drzwiach, tym bardziej stęskniony im bardziej pusta miska, mam kogo op... jak rozrabiają po domu, pogadać z nimi mogę i nie pyskują... Czysty zysk! Teraz, są motorem działań wszelakich. Gdyby nie te goopie ogony, pewnie tkwiłabym pod kołdrą całymi dniami, a przez nie nie mogę bo rano włażą do łóżka rzeźbiąc o śniadanko, domagając się pieszczot, trzeba posprzątać kuwety żeby nie uznały że kuweta jest wszędzie skoro ta właściwa jest zaużywana... I do weta trzeba polatać bo Miyuki ma zapalenie spojówek i coś się leczyć nie chce - a to już wymaga wyjścia poza chatę. Obecnośc jakichkolwiek bytów człowiekozależnych w domu zdecydowanie się przydaje.
 
W twoim przypadku zdecydowanie tak! Mnie moje dwa byty po prostu rzadko kiedy zostawiają w spokoju. A mój synuś, chociaż dorosły chłop, to przychodzi do mnie i gada, gada, albo się przytula albo mnie na ręce bierze! No istny wariat! Ale ja nie chcę żeby mu przeszło. Czasami wkurza mnie do białości, ale tak w ogóle, to zjadła bym go na surowo, chociaż relacje mamy dobre, nie przesadzone, no i precz z nadopiekuńczością! Tego nie znoszę!
 
Fajny synuś! Absolutnie nie leczyć, nawet jeśli wariat! Masz świetny kontakt i warto to podtrzymywać. Moi są dość daleko - mniej więcej po 50km w dwie różne strony, ale wpadają na weekendy. Łebki dorosłe, starsze studiują, dwoje podjęło pracę i "wyfrunęło" a najmłodsze zdecydowały że "na wieś mieszkać nie pójdą" i zostały w domu w którym sie wychowały.
Ops! Z noszeniem na rękach w moim przypadku odpada - grozi śmiercią lub kalectwem.:-D
 
Lilijanna-myślę, że będę w stanie pokazać Ci pomniczek, i bardzo dziękuję co do staranek i listopada:-) a propo- ostatnio przyszło mi pismo, że powołany został jeszcze jeden lekarz- neonatolog (czy jakoś tak).
Co do naszych Dzieci, to także jestem zdania, że tam u góry One rosną, bawią się i w odpowiednim czasie spotkamy się z Nimi, ja jeszcze wiem, że Tato się opiekuje Wnukiem, kilka razy mi się przyśnili, a ostatnio, to w aucie i Tato powiedział, że jadą na wakacje, Maciuś był już odrobinkę większy...
Miłej niedzielki, buziaczki :*
 
Ostatnia edycja:
Ja tylko na chwilkę... Dzień dobry Laseczki! Miłego dnia Wam wszystkim życze :*

agniesiar, kłaczek płaczcie ile wlezie... ja naprawde nie mogłam się pozbierać, w ciagu dwóch dni poleciało mi 3 kilo - i to nie to, że nie jadłam, ale stres i rozpacz były ogromne... pytanie "dlaczego" padało sto razy dziennie i oczywiście odpowiedź sie nie pojawiała... nawet teraz zastanawiam się czasami, jak duży byłby brzusio :( termin miałam na sierpień, tak jak moja kuzynka i 2 koleżanki, z którymi szczerze mówiąc nie chce mieć kontaktu, przynajmniej na razie. O ciązy dowiedziałam się na Boże Narodzenie, bylismy mega szczęśliwi i śmialismy się, że to nasz najpiekniejszy prezent... a teraz, o ironio losu, mam termin właśnie na 2 dzień świąt... i mam skryta nadzieję, że tym razem nikt nam tego daru życia nie odbierze...
Ból jest ogromny i na zawsze pozostawi w nas ślad... Musicie wierzyć, że następnym razem będzie dobrze. Wierze, ze ktoś tam ma dla nas jakiś plan i wszystko to tylko kwestia czasu. Dlatego Kochane głowa do góry!!! Róbcie badanka i do boju!!! 3mam za Was kciuki!
 
Wiatm niedzielnie!

Kłaczek, Agniesiar, wasza dyskusja bardzo mnie poruszyła... nad wieloma sprawami zastanawiam się jak Wy i niestety, nie znajduję wyjaśnienia... Moje serce pękło wczoraj na tysiące kawałków... Od śmierci mojego Tatusia mija niedługo 3 miesiące, od odejścia mojego Aniołka minęło półtorej... Wiadomo jak to jest. Po pogrzebie setki kondolencji, telefony od bliskich, a potem inni wracają do normalnego życia, do swoich problemów. Mieszkam daleko od Mamusi, zatem wspierałysmy się częściej telefonicznie...Zatem generalnie zostałam ze wszystkim sama, bo mój P wpadł w wir pracy, ona go uspokaja. Ja też próbowałam w na pracy się koncentować, bo wydawało mi się, że będzie łatwiej, ale czerń moich ubrań przyciągała ciekawskich, prowokowała szepty, wielu bezceremonialnie pytało co się stało i dlaczego... Ból nie mijał, aż 2 tyg. po odejściu Taty, w jego urodziny - II kreski na teście! I radość i łzy... Jednak nie długo. Miesiąc później okazało się, że mojemu maleństwu nie zabiło serduszko...zabieg...modlitwy o opiekę...o odnalezienie spokoju duszy. I znów krótkotrwałe wsparcie ze strony najbliższych. Mój P znów uciekł w pracę... Nikt mnie od tamtej pory nie pyta, jak się czuję. Sama sobie próbuje wytłumaczyć, że mój Aniołek jest z Dziadkiem i bardzo mi gdzieś z góry kibicują. Tatuś bardzo kochał dzieci, miał do nich niesamowite podejście. Nie ważne czy swoje, czy obce, wszystkie właziły mu na głowę, uczył łowić ryby, pływać, grać na gitarze...Nie znam takiego drugiego człowieka! Wyobrażam sobie czasem, ( choć nie dane mi było poznać mojego dzidziusia i nie wiem jak wygląda, ale oczami wyobraźni widzę go wyraźnie), jak siedza sobie razem na malym drewnainym pomoście nad niebieskim jeziorem i śmiejąc się łowią rybki jedna za drugą i machają do mnie...
Zmierzam do tego, że właśnie sama w sobie zbieram różne emocje. Nie umiem ich wylać na zewnątrz, nakładam maske w relacji z innymi. Dlatego zaczęłam czytać forum, żeby tu poznać siebie i spróbować się uzewnetrznić. Niestety mam bardzo małe wsparcie w mężu. On jakoś inaczej to odbiera. Wczoraj mieliśmy wielka awanturę, już nie ważne o co, bo o wiele, ale przede wszystkim o to, że straciliśmy zupełnie dzieciństwo w nas, szaleństwo. Upadliśmy na dupę i to bolało i nie umiemy o tym ze soba rozmawiać. Wykrzyczałam mu, że jestem nieszczęśliwa...
Mam nadzieje wielką, że się coś zmieni, tak bardzo bym chciała... Staram się, ale nie mogę kosztem tego, żeby czuć się dobrze, zamknąć się ostatecznie w sobie, bo jeśli nie będziemy rozmawiać, to znajdę sobie młay kącik, gdzie będę tylko ja ze swoimi myślami...

Przepraszam, tak musiałam to z siebie wylać... Odpisze jeszcze troszkę innym dziewczynom, ale może wieczorem, bo teraz muszę troszkę dojść do siebie...
 
Lina82, faceci często mają to inaczej, inaczej przeżywają. Bardziej intro, bardziej "na twardziela" bo... "chłopaki nie płaczą", co nie? Głupole. Mój też ucieka w pracę. Pomijam fakt że jesteśmy na odległość bo tak się porobiło, ale mimo tych kilometrów jesteśmy sobie bliscy. Tyle że mój ukochany z trudnymi sytuacjami radzi sobie wyszukując zajęcia i odsuwając temat byle daleko - nie myśleć, nie rozpamiętywać, nie dociekać. Ja mam zupełnie inaczej, właśnie grzebię się w problemie, urządzam sekcję zagadnienia, chcę za wszelką cenę zrozumieć, poznać przyczyny... Nawet jeśłi zagadnienie z którym się kopię to jakiś cholerny aksjomat, ja chce wiedzieć dlaczego. Całkiem zdrowe to to nie jest bo takie grzebanie potrafi nieźle boleć. Niemniej jednak wobec siebie trzymamy pion, niemal nie rozmawiamy na ten temat. Czemu? Bo wiem że mój kochany cierpi, mimo "twarzowania" widzę jego ból, bo nie chcę żeby się rozleciał kiedy nie ma przy nim nikogo (mieszka sam), bo skoro jemu jest łatwiej nie rozmawiać i nie myśleć to nie chcę mu utrudniać życia nawracaniem do tego co boli. A on? On po prostu wie, że jak ruszy temat to zacznę wyć bo wszystko wróci jakby było wczoraj, że na odległośc nawet nie może mnie przytulić i zostanę z tym sama tak jak on jest sam. R. wie że się sypię - nie ma sensu dowalać mu pełnym spektrum rozpadu, prawda? Może Twój mąż po prostu nawiał w pracę nie wiedząc jak się poruszać w tak trudnym temacie, nie rozmawia z Tobą nie chcąc Cię znów urazić w czuły punkt, odnowić bólu który w Tobie drzemie. Albo nie chce sam sie posypać?
Wiesz co? Mam trochę inne podejście do żałoby - gdybym stwierdziła że czarne ciuchy mnie dołują, odpuściłabym ten aspekt. NIech się ludzie nie pytaja co się stało bo to dodatkowo dołuje, a żałoba którą masz w sercu jest i tak wielka.
 
Dzięki Kłaczek! Ja rozumiem to, że mężczyźni są z Marsa, że o problemie wolą nie rozmawiać i znaleźć sobie od niego odskocznię, że przeżywają na swój sposób... Ale w moim przypadku, mój P ma błędne podejście do tematu "nie gadamy, bedzie mniej bolało". Mnie to właśnie boli jeszcze bardziej, jeszcze bardziej zamykam się w sobie i sama sobie wbijam szpile w serce. p powiedził mi po awanturze, że nie miał o niczym pojęcia co ja czuje tak na prawdę. A jak miał mieć pojęcie, skoro nie pytał? A ja sama nie mówiłam, bo widziałam, że jest zapracowany, że ma stres, to po co mu dowalać jeszcze tym, że żona mu sie rozpada na kawałeczki. I z tego sie robi takie zamknięte koło. Biegamy sobie w nim jak chomiczki na karuzeli i raz jedno goni drugie, raz odwrotnie... Najgorzej, że z tego chyba raczej wyjścia nie ma, bo nie ma tak idealnie, że w każdej chwili, jak któreś z nas ma coś na wątrobie to się usiądzie i w danej chwili pogada. Nie ma, bo ciągle jest jakaś pogoń, ciągle nie ma na coś czasu i to się tak w człowieku kumuluje... I albo radzisz sobie z tym sam, jednoczesnie zamykając się w sobie, albo wychodzi z tego wojna małżenska!
 
reklama
My mamy podobnie, tylko z innych pobudek. R. ucieka od tematu właśnie na zasadzie że jak się nie myśli to sprawy nie ma, więc trzeba zrobić coś żeby nie myśleć, ja z kolei chcąc oszczędzić mu grzebania w ranach staram się dzierżyć mordę w kubeł i w efekcie sama kopię się z własnymi emocjami. Póki co daję radę, ale wiem że jak mnie braknie to właśnie z R. będę mogła o tym porozmawiać. Jak pisałam - przylatuje dziś na urlop i boje się tej konfrontacji bo obawiam się że twarzą w twarz i 24h/d nie wydzierże i w końcu oboje się poryczymy. Chociaż... Może to i zdrowe by było? Natomiast w kwestii braku czasu... Nie wolno nie mieć czasu na to zeby porozmawiać z małżem. Wasze sprawy, Wasze wspólne tragedie i radości powinny Was łączyć a nie dzielić. Sama mówisz że Mąż nie wiedział nawet jak bardzo cierpisz. Dałaś mu szansę? Nie, uznałaś że jest zbyt zapracowany, nie chciałaś go obciążać, ok, chciałaś go w pewnym sensie chronić, ale to Twoja decyzja i skoro zaczęłaś pękać, pora by była poszukać oparcia w człowieku z którym postanowiłaś dzielić życie. Ktoś kiedyś powiedział że radośc dzielona jest podwójną radością, a smutek dzielony jest połową smutku i to nie był głupi ktoś bo to działa. Można we współodczuwaniu znaleźć ulgę, odkryć że kiedy powiecie sobie oboje co czujecie, jak dotknęła Was strata, zbliżycie się do siebie i będzie Wam łatwiej stawić czoła bólowi razem niż każdemu z osobna.
A! I oni sa strasznie niedomyślni w takich sprawach - musza mieć "kawę na ławę" bo ni cholery nie kumają a nam się wydaje że przecież powinni zauważyć i jest draka.
 
Do góry