To masz tak samo jak ja...
Ja tez z tych wierzących niepraktykujących...
Kościół dla mnie to ja ,a nie budynek i co niedzielne msze
gdzie zamiast wsłuchiwać się w Boga obgaduje sie wszystkich dookoła
i urządza pokaz najnowszej mody...
Po utracie mojej Tosi to się pogłębiło...
Do dnia, gdy jedna z moich tutejszych koleżanek oznajmiła
że mają poważne kłopoty...
wtedy, po raz pierwszy od ponad 6 lat poszłam do kościoła
ale sama, nie na żadną mszę, tylko tak pobyć sam na sam z Najwyższym...
Potem, po raz kolejny byłam 15 października,
w "nasze aniołkowe święto"
też tak sama
i powiem ci...
gdy tak sobie siedziałam sama w ławce, zapłakana, zasmucona,
poczułam jakby muśnięcie na policzku...
jakby całus...
A potem na moich ustach zamiast podkówki pokazał się uśmiech
otarła łzy i powiedziałam sobie - już będzie dobrze,
bo musi być dobrze...
A to muśnięcie...
Może to był wiatr...
Może mi się zdawało...
Ale ja głęboko wierzę w to, że to moja Tosia dała mi całusa,
by ukoić mój ból i żal
Moze cos w tym faktycznie jet.brzmi przekonująco.mi nie bylo dane jeszcze sie nawrócic ale kto wie.tak pojsc posiedziec nie na msze poplakac i porozmyslac.moze keiys pojde. najlepsze jest to,ze niby nie wierze a w szpitalu w myslach gaalam o boga. potem mialam straszny zal o niego.tylko o czego skoro neigo nei wierze.
a nie wierzylam bo kosciol tak jak mowisz na pokaz. a boga neizbyt bo na swiecie jest tyle zla i dzieci niewinne choruja o umieraja np nowotwory. a teraz po stracie moich malenstw zwatpilam jeszcze bardziej