Pierwszy raz pisze na głównym. Straciłam swoje maleństwo kilka dni temu. Zabieg miałam w piatek. Moja niunia umarła w 10 tc. Tak ciężko mi dojść do siebie, tym bardziej, że nie ma mojego męża i ja jestem z tym sama. Nie jestem w stanie nawet zajmować się moim kochanym, niespełna dwuletnim synkiem. Siedzę i płacze a on biedny chusteczkami mi łzy ociera. Ile czasu jeszcze minie zanim zaczne w miare normalnie funkcjonować? Czy Wy wszytskie po stracie maleństwa traciłyście chęci do zycia czy to ja jestem jakaś nienormalna, że tak sie nad sobą użalam? Nie wiem co robić, co myśleć, jak żyć?
Nie spię po nocach, nie jem Tylko siedzę i myslę. Z nikim mi sie nie chce rozmawiać, wszyscy dookoła mnie denerwują... Powiedzcie czy któraś z Was tak samo to przeszła? Wiem, że żadnej nie było łatwo ale czy taki fiksowanie jest normalne? Ja rozmawiam ze swoim maleństwem tak jaby nadal we mnie było. Jak słysze jakis szmer w pokoju to wydaje mi się że to duszyczka mojego aniołka? Czy ja zwariowałam???