Beta b. ładna, musisz być dobrej myśli, brać witaminy i dbać o siebie. Trzymam mocno kciuki !Za 2 tygodnie kazał zrobić sikany i jak pozytywny dalej, to umówić usg albo prywatnie albo w szpitalu.
Aż mi slabo, tak bardzo nie chce przechodzić przez to co przeszłam w listopadzie
reklama
Kemisiak
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 29 Grudzień 2011
- Postów
- 1 178
Ja byłam na USG też miałam dokładnie 5+3 i był widok taki sam jak u ciebie. Jak poszłam na USG tydzień później było już pięknie widać wszystko i serduszko.
Nie martw się będzie dobrze [emoji8][emoji8][emoji8]
To mnie uspokoiłaś trochę, poczekam z 10 dni i siw umowie znowu.
OK 2 tygodnie to lepiej niż dni (skąd ja to wzięłam, nie wiem) aczkolwiek nadal jest to jakas rada od rzeczy! Czy Ty krwawisz teraz? Jak masz w macicy już taki pęcherzyk, to niezauwazanie Ci ta ciąża i beta nie zniknie. Nawet jeśli rozwój sie zatrzyma i będzie poronienie zatrzymane, to kosmówka nadal będzie wczepiona w macicę i HCG nie zniknie. Nie chcesz się umówić do innego lekarza?
Nie , nie krwawie , czuje się fatalnie, wymiotuje, mdli mnie przeokropnie,
poczekam te 10-14 dni i zrobie usg.
Beta b. ładna, musisz być dobrej myśli, brać witaminy i dbać o siebie. Trzymam mocno kciuki !
Dziękuję bardzo. Oby dobrze było.
olka11135
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 11 Wrzesień 2021
- Postów
- 22 887
Jestem po usg ... upłakana. Według obliczeń ciąża 5 tyg +3 dni
Beta wysoka więc poszlam na usg z nadzieją...
Niestety lekarz opisał jako inconclusive co znaczy że nie można w 100% powiedzieć, że jest zarodek. Jest woreczek ( pęcherzyk) ciążowy i pecherzyk zółtkowy. Kazał powtórzyć test ciążowy za 2 tym i jak dalej będzie pozytywny umówić kolejne usg.
Za zapowiadał się piękny dzień
Może to kiepski lekarz z kiepskim sprzętem?
Ja bym tego nie przekreślała, szczególnie że zalecenie idiotyczne.
U mnie nie było nic widać, a i tak lekarz mówił spokojnie poczekamy za tydzień, może jest za wcześnie żeby zobaczyć
Ostatnia edycja:
natala123456
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 22 Luty 2021
- Postów
- 3 536
Hej dziewczyny! Jestem obecnie w bardzo trudnej dla mnie sytuacji życiowej…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
K
Katijah
Gość
Jestem po usg ... upłakana. Według obliczeń ciąża 5 tyg +3 dni
Beta wysoka więc poszlam na usg z nadzieją...
Niestety lekarz opisał jako inconclusive co znaczy że nie można w 100% powiedzieć, że jest zarodek. Jest woreczek ( pęcherzyk) ciążowy i pecherzyk zółtkowy. Kazał powtórzyć test ciążowy za 2 tym i jak dalej będzie pozytywny umówić kolejne usg.
Za zapowiadał się piękny dzień
Bardzo nastraszył cię ja bym już do niego nie wróciła a test za 2 tyg to już w ogóle masakraZa 2 tygodnie kazał zrobić sikany i jak pozytywny dalej, to umówić usg albo prywatnie albo w szpitalu.
Aż mi slabo, tak bardzo nie chce przechodzić przez to co przeszłam w listopadzie
Też czekałam na poronienie 2 tyg i pojechałam na sor bo nic się nie działo a psychicznie wolałam żeby już było po wszystkim. Jeśli ciąża biochemiczna tak ciężko się zakończyła to lepiej nie ryzykować poronienie w domu. Myślami jestem z tobą,Hej dziewczyny! Jestem obecnie w bardzo trudnej dla mnie sytuacji życiowej…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
olka11135
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 11 Wrzesień 2021
- Postów
- 22 887
Hej dziewczyny! Jestem obecnie w bardzo trudnej dla mnie sytuacji życiowej…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
Myślę, że ciężko powiedzieć, ja jestem świeżo po i mnie bolało może nie jakoś bardzo, ale no tak jak pierwsze 4cm przy porodzie, były to regularne skurcze. Przychodził, trzymał, puszczał. Dla mnie było to traumatyczne. Ale fizycznie przed i po, rzeczywiście jest okej. Co prawda jeszcze wizyta u lekarza przede mną, ale pewnie łyżeczkowanie miało by większe "szkody". Plus łyżeczkowania taki, że lepiej pobiorą zarodek do badań, ja bym miała problem pobrać swój w domu - ale nie chciałam macierzyńskiego i innych
Gondzi_a
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 22 Lipiec 2020
- Postów
- 1 937
Bardzo mi przykro, że Cię to spotkało. Ściskam mocnoHej dziewczyny! Jestem obecnie w bardzo trudnej dla mnie sytuacji życiowej…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
Ja osobiście za każdym razem wolałam jechać do szpitala. W momencie gdy dowiadywałam się, że maluch przestał się rozwijać, chciałam mieć już to za sobą, nie wyobrażałam sobie chodzić z martwym zarodkiem. Ze względów psychicznych chciałam mieć już to za sobą. W szpitalu różnie robią, zależy jakie mają procedury. Zazwyczaj najpierw dają tabletki aby organizm oczyścił się sam. Dla mnie ten ból był do zniesienia , jak mocna miesiączka. Dopiero potem jak organizm się nie oczysci to jest decyzja o zabiegu. Zabieg jest w znieczuleniu ogólnym, nic nie czujesz, nic nie boli. Trzymaj się
Hopeful_11
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 4 Listopad 2020
- Postów
- 3 342
Ja miałam puste jajo, wspólnie z moim lekarzem ustaliliśmy że nie będziemy już dłużej czekać I udam się do szpitala- nic samo nie chciało ruszyć. W szpitalu lekarz spytał, czy nie chce dalej czekać, ale potwierdziłam, że nie. Dostałam tabletkę na rozszerzenie szyjki. Bardzo balam się bólu i krwawienia, ale jak już ono nastąpiło to praktycznie nie czułam bolu- tylko lekkie cmienie brzucha. Następnie został wykonany zabieg, materiał pobrany do badania (co prawda było to puste jajo, ale badane były tkanki żeby sprawdzić że nie ma zasniadu itp). Bardzo się balam tego wszystkiego ale cały pobyt w szpitalu przebiegl mi praktycznie bezpolesnie. Pewnie mialam tez troche szczęścia, bo czytalam na forum, ale niektóre dziewczyny muszą prosić o leki p/bólowe itp. Po zabiegu mialam kontrole i wszystko jest ok. Dla mnie od strony psychicznej to była najlepsza opcja. Nie wytrzymałabym ani dnia dłużej czekajac- przez 3 tygodnie wiedziałam że i tak nic nie będzie z tej ciazy i po prostu już chciałam mieć to za sobą. Myślę, że musisz przemyśleć w jakiej kondycji psychicznej się znajdujesz i troche na tej podstawie podjąć decyzję. Oczywiście zabieg łyżeczkowania może mieć swoje konsekwencje, jednak jest on często przeprowadzana procedura, która m.in. pozwala zbadać materiał.Hej dziewczyny! Jestem obecnie w bardzo trudnej dla mnie sytuacji życiowej…
Mam 28 lat. Jestem mama 2 dzieci. Obie ciaze zaplanowane, zrealizowane w pierwszym cyklu i rozwijające się ksiazkowo. Od 3 lat staramy się z mężem o 3 dziecko. Wszystko odbywało się na spokojnie i na zasadzie „będzie to będzie fajnie”. W lutym tego roku zauwazylam w połowie cyklu plamienie implantacyjne, jak się tydzień pozniej potwierdziło CIĄŻA. Oj nasza radość była przeogromna, jednak nie trwała długo i poroniłam tydzień po spodziewanej miesiączce (zatem uznano ja za ciaze biochemiczna). Nie ustalaliśmy w planach i nadziejach na kolejna ciaze. W październiku wkoncu się udało… od początku podchodziłam do ciąży z wielkim dystansem tzn nie oznajmiałam nikomu. Wiedział tylko mąż i lekarze. Czekałam do końca 1 trymestru. Rodzice mieli dowiedzieć się na dzień babci i dziadka… pierwsza wizytę u ginekologa miałam 7 grudnia. Był to 7 tc, widziałam bijące serduszko, wszystko było ok. Wielkość zarodka prawidłowa. We wtorek mialam kolejna wizytę i niestety okazało się ze serduszko stanęło a zarodek zatrzymał się rozwojowo na 8tc… czyli już 2 tygodnie nosze pod sercem martwy zarodek.
Moj lekarz chciał wykonać zabieg już w ten piątek, ale po konsultacji w szpitalu inny lekarz uznał ze lepiej będzie dla mnie jak poronie samoistnie w domu a nie farmakologicznie w szpitalu. Mam czas do 7 stycznia… zapewniał mnie ze to dla mojego dobra fizycznego ze po co maja mnie łyżeczkowac, ze przyniesie to więcej strat niż korzyści…. Moj ginekolog mówi ze bardziej patrzy pod względem mojego komfortu psychicznego. I kazał stawić się w szpitalu na sorze jak tylko zacznę krwawić lub zacznie bolec mnie brzuch jak na okres…
Jestem między młotem a kowadłem. Nie wiem sama co dla mnie lepsze. Boje się bardzo tego co mnie czeka. Ile to potrwa? Czy bardzo boli? Moja ciąża biochemiczna nie skończyła się jak zwykły okres. Bolał mnie brzuch, zaczęłam plamić, krwawić, wieczorem dostałam mega skurczu który promieniował na odbyt i nie mogłam się wyprostować, a na drugi dzień wyleciały ze mnie 2 duże skrzepy… teraz jest znowu strach bo jednak ciąża trochę większa… czy faktycznie jechac na sor jak zacznę krwawić? Czy przeczekać i porobić w domu? Boje się ze nie wyczyszcze się sama do końca… i znowu będę musiała przez to przechodzić…
Gdybyś miała jakieś pytania to pisz śmiało
aspekt
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 14 Marzec 2018
- Postów
- 12 912
Specjalnie właśnie sprawdziłam i w ostatniej ciąży betę 15tys miałam w 6t+4d, na USG nie było widać pęcherzyka zotkowego ani zarodka, ale były przepływy na dopplerze. Aparat USG bardzo dobry. W 7t+4 było już serduszko. W poprzednich ciążach też serduszko było dopiero w 7t.To mnie uspokoiłaś trochę, poczekam z 10 dni i siw umowie znowu.
Nie , nie krwawie , czuje się fatalnie, wymiotuje, mdli mnie przeokropnie,
poczekam te 10-14 dni i zrobie usg.
Dziękuję bardzo. Oby dobrze było.
Skoro nie krwawisz, to kompletnie nie rozumiem, o co chodziło z sikaniem na test. USG za tydzień-dwa tylko prawdę Ci powie.
reklama
natala123456
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 22 Luty 2021
- Postów
- 3 536
No właśnie, moj lekarz pracuje w tym samym szpitalu w którym mam mieć zabieg. On mówi caly czas o zabiegu, tabletka jedynie na rozwarcie szyjki i rozpoczęcie krwawienia… a drugi lekarz z tego samego szpitala wpaja mi ze mam poczekać aż samo się zacznie… dziękuje za odpowiedzBardzo mi przykro, że Cię to spotkało. Ściskam mocno
Ja osobiście za każdym razem wolałam jechać do szpitala. W momencie gdy dowiadywałam się, że maluch przestał się rozwijać, chciałam mieć już to za sobą, nie wyobrażałam sobie chodzić z martwym zarodkiem. Ze względów psychicznych chciałam mieć już to za sobą. W szpitalu różnie robią, zależy jakie mają procedury. Zazwyczaj najpierw dają tabletki aby organizm oczyścił się sam. Dla mnie ten ból był do zniesienia , jak mocna miesiączka. Dopiero potem jak organizm się nie oczysci to jest decyzja o zabiegu. Zabieg jest w znieczuleniu ogólnym, nic nie czujesz, nic nie boli. Trzymaj się
Dziękuje za odpowiedz. Właśnie najbardziej boje się jak zareaguje ja już poronie. Jeżeli stanie się to w domu to nie wiem jak zareaguje moj umysł… we wtorek nie mogłam się uspokoić, nagle rozpadł mi się świat… nawet na dzień dzisiajszy nie wyobrażam sobie kolejnej ciąży. Bardzo chciałabym mieć jeszcze jedno dziecko ale nie wiem czy dałabym rade jeszcze jedna taka sytuacje przeżyć… cały czas bałabym się o dziecko. Nie wiem czy spalabym normalnie. Ja w tej ciąży bzikowalam po tej biochemicznej, a tu okazał się jeszcze gorszy scenariusz… zaraz jak się dowiedziałam, od razu chciałam aby do końca roku odbył się zabieg, chciałam zacząć zbierać się w sobie, a tak będę trwała do tego 7.01 chyba ze zacznie się samo. Ale jak zacznę krwawić to chyba wstawię się na IP… mam nadzieje ze nie będą czekali aż sama poronie tylko wykonają zabieg…Ja miałam puste jajo, wspólnie z moim lekarzem ustaliliśmy że nie będziemy już dłużej czekać I udam się do szpitala- nic samo nie chciało ruszyć. W szpitalu lekarz spytał, czy nie chce dalej czekać, ale potwierdziłam, że nie. Dostałam tabletkę na rozszerzenie szyjki. Bardzo balam się bólu i krwawienia, ale jak już ono nastąpiło to praktycznie nie czułam bolu- tylko lekkie cmienie brzucha. Następnie został wykonany zabieg, materiał pobrany do badania (co prawda było to puste jajo, ale badane były tkanki żeby sprawdzić że nie ma zasniadu itp). Bardzo się balam tego wszystkiego ale cały pobyt w szpitalu przebiegl mi praktycznie bezpolesnie. Pewnie mialam tez troche szczęścia, bo czytalam na forum, ale niektóre dziewczyny muszą prosić o leki p/bólowe itp. Po zabiegu mialam kontrole i wszystko jest ok. Dla mnie od strony psychicznej to była najlepsza opcja. Nie wytrzymałabym ani dnia dłużej czekajac- przez 3 tygodnie wiedziałam że i tak nic nie będzie z tej ciazy i po prostu już chciałam mieć to za sobą. Myślę, że musisz przemyśleć w jakiej kondycji psychicznej się znajdujesz i troche na tej podstawie podjąć decyzję. Oczywiście zabieg łyżeczkowania może mieć swoje konsekwencje, jednak jest on często przeprowadzana procedura, która m.in. pozwala zbadać materiał.
Gdybyś miała jakieś pytania to pisz śmiało
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 73
- Wyświetleń
- 16 tys
- Odpowiedzi
- 6
- Wyświetleń
- 3 tys
- Odpowiedzi
- 11
- Wyświetleń
- 4 tys
- Odpowiedzi
- 79
- Wyświetleń
- 67 tys
Podziel się: