Cześć,
postanowiłam tu napisać bo może któraś z Was miała podobny przypadek a bardzo potrzebuje porady...22.11 miałam transfer 5 dniowej blastki. W dzień miesiączki test - blady ale pozytywny, potem jeszcze 2 - kreska pięknie ciemniała. Betę mogłam zrobić 6 dni po terminie miesiączki ponieważ przechodziliśmy wtedy covid. Wynik 199 - dość niski ale najważniejsze są przyrosty więc powtórzyłam 2 dni później - niestety spadło do 127. Gin kazał odstawić leki i czekać na poronienie, które nie nadeszło - zamiast tego beta zaczęła rosnąć ale strasznie słabo - 1 wizyta w szpitalu - nic nie znaleźli ani nie zlecili bo beta 380, po tygodniu beta 908 - na usg stwierdzono ciążę pozamaciczną w lewym jajowodzie - laparoskopia, wypis po 2 dniach.
Obecnie jestem 10 dni po zabiegu, dziś zrobiłam betę żeby zobaczyć jak spada a ona ... ROŚNIE 1795! Pojechałam na ip, zrobiono mi usg ale macica czysta, zero płynu, pęcherzyków, endometrium minimalne. Ogólnie czuję się dobrze, żadnych bóli, krwawienie skończyło się w pon. jedyne co to mdli mnie zwłaszcza przy jeździe samochodem.
Lekarz powiedział żeby oznaczyć betę jeszcze raz w pon po 48 i jeśli nie będzie spadać to zgłosić się do szpitala...Na daną chwilę nie wie co ze mną zrobić bo nie wpasowuję się w żaden schemat...
Choruję na insulinooporność i autoimmunologiczne zapalenie tarczycy i z mam niskie tsh chociaż w ciąży skoczyło do 2,6 (nie wiem czy to ma znaczenie)...
Czy któraś z Was tak miała że po laparoskopii lub łyżeczkowaniu beta hcg rosła a nie spadała? Powoli zaczyna mi brakować sił... boję się popaść w załamanie lub depresję...
Mamy jeszcze 2 zarodki ale w tym momencie na myśl o ciąży robi mi się słabo...