Myślę, że nasze babki myślały o tym sporo, ale nie żyły tym, bo miały tyle zajęć, że zmęczenie było silniejsze.Ja sama też się badałam, miałam hsg i mąż nasienie itd itd również, także ja nie mówię, że nie należy się badać. Chodzi mi bardziej o to, że często jak sama się zaczynam w to wkręcać i w te badania i starania, to się tak miotam sama ze sobą. I wtedy też zwyczajnie to wszystko staje się centrum mojego życia i to uważam jest złe podjescie, tak twierdzę na swoim przykładzie. Im bardziej fisiowalam, tym mniej wychodzilo i zwyczajnie juz sama na siebie byłam zła. I zawsze mnie zastanawia to jak to bylo, że te nasze babki rodziły po 6 dzieci i jakoś było bez tego martwienia się, bez tych badań. Wiem, nie miały wyjścia, nie było metod żadnych i może przez to musiały akceptować to , co im życie przynosi i odpuszczaly i im wychodziło. Zwyczajnie juz zastawnaiam się, że może ja robię coś złe, złe do tego wszystkiego podchodze i może moje podejście sprawia, że to wygląda ,jak wygląda...
Nie wszystkie dziewczyny po stracie fiksuja się na temacie na tyle, że już o niczym innym nie myślą. To chyba bardziej problem emocjonalnego uporządkowania rzeczywistości. Nie bez powodu po poronieniu zwracamy tu uwagę na to, by się sobą zająć, by odreagować i uporządkować strate.
Poronienie i emocje z tym związane nie jest mi obce. Niestety każda kobieta potrzebuje znalezc swój sposób by sobie z tym poradzić. Dla mnie szukanie przyczyny było sposobem na znalezienie celu. To była siła dająca sens wstawaniu i radzeniu sobie z trudnymi emocjami targającymi po stracie. Pomogły mi nie skupiać się na bólu, by go nie rozpamiętywać. Starałam się na biezaco odreagowywać emocje, które się pojawialy, a zajęcie pozwalało nie zwariowac...
Trzeba się z tym uporać, bo nieprzerobione straty rzutują na relację matka dziecko