Jestem teraz w jakimś takim czasie, że potrzebuję czytać pisać (może to jeszcze trauma) i troszkę ubolewam, że tutaj dość cichutko. Nawet przeczytałam forum "moich" mamusi. I o dziwo bez smutku i zazdrości, tylko z radością z ich radości i z nadzieją na niedługa radość naszą. Nie chcę się wypisywać z tego forum, ani się z nimi żegnać, bo po co mają się denerwować, że którejś się nie udało.
Dziś godzinami przeglądałam lekarzy, opcje medyczne itp. Bardzo dużo kosztowała mnie ciąża, czekam jeszcze na wyniki ekstra drogich badań genetycznych i wiem, że przede mną mnóstwo wizyt teraz i dalszych wydatków.... Wykupiłam abonament w luxmedzie (u mnie to nie będzie luxmed, tylko przychodnia na bardzo wysokim poziomie współpracująca - nawet zadzwoniłam tam do prezesa...). Przeliczyłam opłaca się. Postanowiłam sobie nie fundować dalej 200 km drogi do lekarza, choć był świetny. Poczytałam o badaniach.
Trochę to dziwne chyba, może powinnam sobie dać więcej czasu na płacz. Choć ja zadaniowa jestem.
Boli mnie bardzo, nie że w ogóle. Płakałam sporo od poniedziałku. Jest również smutek. Ale jest też ta duża zgoda i radość z tego, że maleństwo było z nami chociaż te kilka tygodni. Jest nadzieja, że jesteśmy płodni, że następnym razem będzie dobrze.
Jak z poronieniem radzili sobie Wasi mężowie, partnerzy? Mój źle to przechodzi, już mi mówił o swoich obawach przy kolejnym staraniu i ciąży. Był bardzo szczęśliwy. Oboje byliśmy.