Straciłam córeczkę w 18 tygodniu w listopadzie z powodu ciężkiego zakażenia wewnątrzmacicznego. Ogólnie bardzo dużo sie działo. Ciąża przebiegała książkowo, dzidzia była zdrowa. Ale od początku miałam dziwne bóle, dość mocne, nieprzyjemne, po 12 tygodniu pojawiły się plamienia. Aż w końcu dostałam krwotoku, pękł pęcherz płodowy.
Wszystko było zakażone [emoji17] Mała miała obrzęk szyjki i ciemieniowej [emoji17] Zakażenie było bardzo ciężkie. Napisali mi takie straszne rzeczy w wyniku histopatologicznym. Do dziś nie wiem co wywołało tak silne zakażenie [emoji17] Cała ciąża praktycznie wyglądała tak, że jeździłam po szpitalach, nikt mi nie pomógł, nikt nie zainteresował się, nie pobrali wymazu do badań. Moja własna lekarka mnie zbywała. Nie interesowała się nami. Zamiast szukać przyczyny wmówiła, że to od łożyska plamienia, a to był objaw zakażenia. Od 12 tygodnia chodziłam za nią i męczyłam ją plamieniami, że coś się dzieje. Pobrała mi wymaz dopiero wtedy jak już było po wszystkim, jak przyszłam na wybłaganą wizytę i wtedy dowiedziałam się, że pękł pęcherz, dziecko jest bez wód ścisnięte, że rokowania są słabe... Możecie sobie wyobrazić jej minę. A prosiłam ją cały czas... W szpitalu mnie odesłali z krwotokiem do domu mówiąc, że przecież żaden lekarz nie powie mi co się dzieje... I skąd plamienie, jaka przyczyna... . W jednym szpitalu leżałam to usłyszałam, że to nie na tym polega żeby tak badać codziennie. Zrobili mi jedno usg przy przyjęciu, nie pokazali mi dziecka, usłyszałam że jest główką do dołu. I mając wyniki badań i wgląd nie zrobili nic, a crp wskazywało na stan średnio ciężki.