reklama
katherinne
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 9 Październik 2010
- Postów
- 2 994
Wow, Ozila, kolejny kamień milowy
Witam się poszpitalnie!
Dziękuję za wszystkie kciuki i pozytywną energię.
Mam zaszczyt przedstawić nasz największy skarb - pana Gniewomira Bernarda:
Urodzony 03.09.2013 o godzinie 7:45 przez cc.
Waga: 3310g
Wzrost: 53 cm
Uwaga będę się chwalić. Pobyt w szpitalu rewelacyjny. Nie licząc walki o znieczulenie ogólne (ciężki to był bój) wszystko było na jak najwyższym poziomie i momentami czułam się jak VIP (czasem rzadkie schorzenie bywa pomocne;-)). Wszystko poszło zgodnie z planem, w poniedziałek było przyjęcie do szpitala (szokujące wiele osób z personelu medycznego, że jak tak 37tc i już cesarka), no ale przyjmował mnie sam ordynator to nikt nie zakwestionuje decyzji . Plan prosty: wtorek, 7:30 na sale operacyjną, cięcie pionowe (żeby była jak najmniejsza ingerencja w organizm, bo przy poziomym czasem trzeba mocniej nacisnąć co by dziecię wyszło i można uszkodzić żebra).
We wtorek zgodnie z planem stawiłam się (a właściwie stawili mnie) na sali, gdzie oczywiście nastąpiła druga tura walki o znieczulenie ogólne, bo cyt. "nie jesteśmy przygotowani na znieczulenie ogólne" dry. Dobrze, że miałam okazje pogadać z anestezjologiem dzień wcześniej (w sumie miałam okazje poznać dwóch ), wiedziałam, że podejmie się znieczulenia ogólnego, inaczej bym chyba wiała ze stołu (a czasem mam wrażenie, że w szpitalu to już zakłady szły na jakie znieczulenie padnie;-)).
Po cc było już tylko lepiej. Nie licząc elementu spodziewanego (tradycja została utrzymana - narkoza = wymioty, swoją drogą nie jest to łatwa sztuka leżąc na plecach... mogli mnie przekulać na bok, byłoby wygodniej) oraz właściwie nielegalnego zdobycia podpisu pod dokumentami związanymi ze szczepieniami dziecka (kto rozsądny przychodzi do matki po podpis, kiedy ta jest ledwo świadoma otaczającego ją świata i w pół zdania co najmniej dwa razy przysypia?).
Ogólnie personel medyczny starał się bardzo ułatwić mi życie, wszelkie decyzje odnośnie wstawania, siadania itp podejmowałam sama (chociaż akurat włączyło mi się adhd i już o 12 chciałam siadać, a najlepiej od razu iść do dziecka ;-), ze wstawaniem przetrzymali mnie jakoś do 16/17). Załatwiono mi nawet balkonik, żebym mogła spokojnie się poruszać (bo kule to jednak niestabilne bardzo narzędzie w takich chwilach), a po opuszczeniu sali pooperacyjnej ulokowano mnie w sali pojedynczej, gdzie było łóżko dostosowane do moich potrzeb (nie trzeba było się wspinać na stołku, żeby wejść/zejść). Miałam, więc ciszę i spokój, a sala umieszczona była tak fajnie, że z jednej strony był pokój noworodków, z drugiej dyżurka, a na przeciwko wc i prysznic, więc daleko chodzić nie musiałam). 04.09 maluszek spędził u mnie na sali dużo czasu i była pierwsza próba przystawienia do piersi (zakończona sukcesem), ale przesiliłam trochę organizm i musiałam niestety na noc młodego oddać do sali noworodków. 05.09 trafił już pod pełną moją opiekę (karmienie, przewijanie itp), a 06.09. dostaliśmy zgodę pana ordynatora na opuszczenie szpitalnych murów.
Było bardzo miło i przyznam, że w takich warunkach to ja mogę rodzić jeszcze raz ;-). A na zakończenie obchodu ordynator stwierdził, że skoro tak dobrze zniosłam cesarkę to zaprasza ponownie za rok ;-) (jego standardowe słowa). Cieszę się, że jednak uparłam się na ten szpital.
(ale się rozpisałam , przepraszam, że tak tylko o sobie, ale nie nadrobię tych kilku dni nieobecności i nie bardzo wiem co się dzieje na forum)
Dziękuję za wszystkie kciuki i pozytywną energię.
Mam zaszczyt przedstawić nasz największy skarb - pana Gniewomira Bernarda:
Urodzony 03.09.2013 o godzinie 7:45 przez cc.
Waga: 3310g
Wzrost: 53 cm
Uwaga będę się chwalić. Pobyt w szpitalu rewelacyjny. Nie licząc walki o znieczulenie ogólne (ciężki to był bój) wszystko było na jak najwyższym poziomie i momentami czułam się jak VIP (czasem rzadkie schorzenie bywa pomocne;-)). Wszystko poszło zgodnie z planem, w poniedziałek było przyjęcie do szpitala (szokujące wiele osób z personelu medycznego, że jak tak 37tc i już cesarka), no ale przyjmował mnie sam ordynator to nikt nie zakwestionuje decyzji . Plan prosty: wtorek, 7:30 na sale operacyjną, cięcie pionowe (żeby była jak najmniejsza ingerencja w organizm, bo przy poziomym czasem trzeba mocniej nacisnąć co by dziecię wyszło i można uszkodzić żebra).
We wtorek zgodnie z planem stawiłam się (a właściwie stawili mnie) na sali, gdzie oczywiście nastąpiła druga tura walki o znieczulenie ogólne, bo cyt. "nie jesteśmy przygotowani na znieczulenie ogólne" dry. Dobrze, że miałam okazje pogadać z anestezjologiem dzień wcześniej (w sumie miałam okazje poznać dwóch ), wiedziałam, że podejmie się znieczulenia ogólnego, inaczej bym chyba wiała ze stołu (a czasem mam wrażenie, że w szpitalu to już zakłady szły na jakie znieczulenie padnie;-)).
Po cc było już tylko lepiej. Nie licząc elementu spodziewanego (tradycja została utrzymana - narkoza = wymioty, swoją drogą nie jest to łatwa sztuka leżąc na plecach... mogli mnie przekulać na bok, byłoby wygodniej) oraz właściwie nielegalnego zdobycia podpisu pod dokumentami związanymi ze szczepieniami dziecka (kto rozsądny przychodzi do matki po podpis, kiedy ta jest ledwo świadoma otaczającego ją świata i w pół zdania co najmniej dwa razy przysypia?).
Ogólnie personel medyczny starał się bardzo ułatwić mi życie, wszelkie decyzje odnośnie wstawania, siadania itp podejmowałam sama (chociaż akurat włączyło mi się adhd i już o 12 chciałam siadać, a najlepiej od razu iść do dziecka ;-), ze wstawaniem przetrzymali mnie jakoś do 16/17). Załatwiono mi nawet balkonik, żebym mogła spokojnie się poruszać (bo kule to jednak niestabilne bardzo narzędzie w takich chwilach), a po opuszczeniu sali pooperacyjnej ulokowano mnie w sali pojedynczej, gdzie było łóżko dostosowane do moich potrzeb (nie trzeba było się wspinać na stołku, żeby wejść/zejść). Miałam, więc ciszę i spokój, a sala umieszczona była tak fajnie, że z jednej strony był pokój noworodków, z drugiej dyżurka, a na przeciwko wc i prysznic, więc daleko chodzić nie musiałam). 04.09 maluszek spędził u mnie na sali dużo czasu i była pierwsza próba przystawienia do piersi (zakończona sukcesem), ale przesiliłam trochę organizm i musiałam niestety na noc młodego oddać do sali noworodków. 05.09 trafił już pod pełną moją opiekę (karmienie, przewijanie itp), a 06.09. dostaliśmy zgodę pana ordynatora na opuszczenie szpitalnych murów.
Było bardzo miło i przyznam, że w takich warunkach to ja mogę rodzić jeszcze raz ;-). A na zakończenie obchodu ordynator stwierdził, że skoro tak dobrze zniosłam cesarkę to zaprasza ponownie za rok ;-) (jego standardowe słowa). Cieszę się, że jednak uparłam się na ten szpital.
(ale się rozpisałam , przepraszam, że tak tylko o sobie, ale nie nadrobię tych kilku dni nieobecności i nie bardzo wiem co się dzieje na forum)
Załączniki
Gratulacje Asta, synek piękny
Katherinne ja śpię na boku, a między nogami mam kołdrę tak, że część jest też pod brzuchem, na plecach rzadko jestem, a jak już to na chwilę, bo zaraz robi mi się duszno i niedobrze, za to pozycja półleżąca na plecach mi bardzo odpowiada i często tak na kanapie siedzę.
Katherinne ja śpię na boku, a między nogami mam kołdrę tak, że część jest też pod brzuchem, na plecach rzadko jestem, a jak już to na chwilę, bo zaraz robi mi się duszno i niedobrze, za to pozycja półleżąca na plecach mi bardzo odpowiada i często tak na kanapie siedzę.
Kat spokojnie, Twój organizm będzie najlepiej wiedział co mu wolno, a czego nie. Ja dość długo spałam na plecach, dopóki przestało to być wygodne. Potem już tylko prawy/lewy bok. I wcale nie jest powiedziane, że będziesz musiała zrezygnować z tej pozycji, jak byłam teraz w szpitalu to na sali byłam z dziewczyną, która bez problemu do końca ciąży mogła spać na plecach i nie odczuwała z tego powodu żadnego dyskomfortu. Do wszystkich teorii najlepiej podchodzić z dystansem.
reklama
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 73
- Wyświetleń
- 16 tys
- Odpowiedzi
- 6
- Wyświetleń
- 3 tys
- Odpowiedzi
- 11
- Wyświetleń
- 4 tys
- Odpowiedzi
- 79
- Wyświetleń
- 66 tys
Podziel się: