Dzisiaj minął tydzień od operacji Tomka.
Rana się goi, siniaki z dłoni, przedramion i stópek przyjmuja wszystkie możliwe kolory tęczy, Smykol uznaje jedynie rączki mamy.
Sama operacja trwała 2 godziny, Tomus był w znieczuleniu ogólnym.
Najgorsze momenty:
-próby założenia wenflonu na zabiegowym- moje dziecko ma tak cienkie żyłki, że siostry nie dały rady; krew do badania pobrano w końcu z główki, a wenflon zakładano już na bloku operacyjnym. Tak mi go pokłuli, że jak to zobaczyłam to myślałam, że mi serce pęknie. Juz po wszystkim anestezjolog powiedziała, że juz myślała, że nici z zabiegu, bo tak ciężko im było się wkłuć... . ma sa kra.
-podanie "głupiego jasia"; mąż trzymał Tomka przez caly czas na rękach, z sekundy na sek. widać było, jak zaczyna odlatywać... Mimo, że chyba było mu "fajnie" (chichrał się na każde nasze słowo), łzy lały mi się po policzkach, jak szalone...
- zabranie dziecka na blok- Tomek nie spał i był z nim kontakt, choc był juz odużony. Kiedy nam go zabierano, widział co się dzieje, bo podążał za nami spojrzeniem. Mam nadzieje, że było mu juz wszystko jedno... . Ja na wspomnienie tamtego momentu rycze jak głupia...
I pozostaje mi mieć także nadzieje, że juz na bloku, kiedy tak usilnie próbowano założyc mu ten piep*&$% venflon, był juz na takim rauszu, że nie robiło to na nim wrażenia... ;(
- 2 godziny pod blokiem operacyjnym ciągnące się w nieskończoność
- i juz po wszystkim, kiedy otworzyły się drzwi bloku i zobaczyliśmy nasze maleństwo leżące w pozycji bocznej ustalonej, pogrążone w nienaturalnym śnie. Miałam ochotę wziac go na ręce, mocno się wtulic w to małe bezbronne ciałko i już nigdy więcej nie puszczać.
kiedy sie wybudził (po 2 godz.), przystawiłam go do piersi, a on biedny, mimo, że bardzo chiało mu się pić, nie potrafił jeszcze uruchomic ssania... Na szczęscie mleko samo tryskało, więc on jedynie przełykał.
Tego samego dnia wpałaszował jeszcze cały obiadek
wieczor i noc przespana, a od 5:00 pobudka i brojenie
Bogu dzięki wypisano nas w dobę po zabiegu, no i tak dochodzimy do siebie (chyba bardziej psychicznie, niż fizycznie). Jutro rano zdejmujemy szwy brrr... .
Wyniki badania hist.-pat. usuniętej zmiany będą za 2 tyg.
uf, wywnętrzniłam się nieco, poryczałam, i jest mi lepiej
przepraszam za elaborat
Rana się goi, siniaki z dłoni, przedramion i stópek przyjmuja wszystkie możliwe kolory tęczy, Smykol uznaje jedynie rączki mamy.
Sama operacja trwała 2 godziny, Tomus był w znieczuleniu ogólnym.
Najgorsze momenty:
-próby założenia wenflonu na zabiegowym- moje dziecko ma tak cienkie żyłki, że siostry nie dały rady; krew do badania pobrano w końcu z główki, a wenflon zakładano już na bloku operacyjnym. Tak mi go pokłuli, że jak to zobaczyłam to myślałam, że mi serce pęknie. Juz po wszystkim anestezjolog powiedziała, że juz myślała, że nici z zabiegu, bo tak ciężko im było się wkłuć... . ma sa kra.
-podanie "głupiego jasia"; mąż trzymał Tomka przez caly czas na rękach, z sekundy na sek. widać było, jak zaczyna odlatywać... Mimo, że chyba było mu "fajnie" (chichrał się na każde nasze słowo), łzy lały mi się po policzkach, jak szalone...
- zabranie dziecka na blok- Tomek nie spał i był z nim kontakt, choc był juz odużony. Kiedy nam go zabierano, widział co się dzieje, bo podążał za nami spojrzeniem. Mam nadzieje, że było mu juz wszystko jedno... . Ja na wspomnienie tamtego momentu rycze jak głupia...
I pozostaje mi mieć także nadzieje, że juz na bloku, kiedy tak usilnie próbowano założyc mu ten piep*&$% venflon, był juz na takim rauszu, że nie robiło to na nim wrażenia... ;(
- 2 godziny pod blokiem operacyjnym ciągnące się w nieskończoność
- i juz po wszystkim, kiedy otworzyły się drzwi bloku i zobaczyliśmy nasze maleństwo leżące w pozycji bocznej ustalonej, pogrążone w nienaturalnym śnie. Miałam ochotę wziac go na ręce, mocno się wtulic w to małe bezbronne ciałko i już nigdy więcej nie puszczać.
kiedy sie wybudził (po 2 godz.), przystawiłam go do piersi, a on biedny, mimo, że bardzo chiało mu się pić, nie potrafił jeszcze uruchomic ssania... Na szczęscie mleko samo tryskało, więc on jedynie przełykał.
Tego samego dnia wpałaszował jeszcze cały obiadek
wieczor i noc przespana, a od 5:00 pobudka i brojenie
Bogu dzięki wypisano nas w dobę po zabiegu, no i tak dochodzimy do siebie (chyba bardziej psychicznie, niż fizycznie). Jutro rano zdejmujemy szwy brrr... .
Wyniki badania hist.-pat. usuniętej zmiany będą za 2 tyg.
uf, wywnętrzniłam się nieco, poryczałam, i jest mi lepiej
przepraszam za elaborat