Ale mi dziś smutno i źle. Pogoda do kitu, co chwilę robi się ciemno i pada. Siedzę sama w domu, trochę sprzątam, trochę poleguje. Do tego jeszcze się z moim nie pogodziliśmy i od piątku grobowa cisza. Przeważnie to ja pierwsza wyciągam rękę na zgodę, bo nienawidzę cichych dni, ale teraz obiecałam sobie, że nie odpuszczę. Ale już szlak mnie trafia i albo się pogodzimy, albo uciekam z tego domu. Z drugiej strony to nie rozwiązywanie problemów na miarę dorosłych ludzi, którzy za 2 miesiące zostaną rodzicami. Mamy po 30 lat a zachowujemy się jak gówniarze. Jeszcze zaczęło grzmieć.
Ja zabrałam sie za pranie ubranek dla małego. Jeszcze mam 5 wielkich toreb do przebrania, bo część ubranek jest w nich większa, a część gorsza, to też je odłożę. Do tego przy praniu i prasowaniu odkryłam, że mam prawie same pajace, a stawiałam na body i półśpiochy, bo siostra radziła, że najwygodniej. Zobaczymy jak te pajace się sprawdzą.
Odnośnie opuchniętych nóg, to miałam jeszcze gorsze niż Lalki w te upały, ale na szczęście teraz ładnie odpuchły. Coś tam jeszcze opuchlizny zostało, ale to prawie nic w porównaniu z tym co było.
Dodatkowo jestem wściekła, bo nie mogę spacerować ani nigdzie się ruszyć z domu, bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Po jakimkolwiek spacerze nogi bolą mnie tak, że nie mogę chodzić. Masakra.