A propos strzałów - kojarzycie może taki program "Wiza na miłość"? To o międzynarodowych parach amerykańsko-coś tam, które mają 90 dni na wzięcie ślubu, żeby dostać zieloną kartę.
Anyway.
Ilość lasek, które wpadły gdzieś za granicą ze swoimi facetami podczas jakichś dwutygodniowych wakacji jest...statystycznie gigantyczna! Jedna Amerykanka poznała sobie tubylca w Korei. 2 tygodnie związku. Ciąża. Druga była w Chinach, gdzie poznała gościa z Afryki, wróciła w ciąży. Teraz on do niej przyjechał, parę tygodni minęło - bam! Kreski na teście tłuściejsze niż łapy po zjedzeniu pasztecika szczecińskiego... Następna wpadła do Nigerii - i już została na stałe, bo zaszła z gościem w ciążę.
O czasem zastanawiam się też nad tymi wszystkimi militarnymi rodzinami - gość wyjeżdża na miesiące, czasem lata... wraca, i dziecko jest. Tylko potem kobieta z nim sama.
Albo w niektórych kulturach: seks obowiązkowo w piątki. I dzieci gromada. Żadnych tam kalendarzyków, owulaków czy innych rzeczy...
No jak...?