Jeszcze kilka lat temu bez wahania odpowiedziałabym, że usunęłabym taką ciążę. Ale teraz, kiedy mam już dziecko, wiem, jak wielka i bezgraniczna jest ta miłość, nie do porównania z niczym innym. I moje stanowisko częściowo uległo zmianie. Jeśli chodzi o wady genetyczne, które powodowałyby śmierć dziecka niedługo po urodzeniu lub uczyniłyby z niego "warzywo" (przepraszam za określenie, wiecie, co mam na myśli), to usunęłabym taką ciążę. Ale jeśli chodzi o np. zespół Downa, to teraz wiem, że dałabym radę z taką niepełnosprawnością i kochałabym to dziecko na równi z moją zdrową córką. I tutaj zaczyna się mój dylemat, bo z jednej strony, ja bym sobie poradziła, ale nowy, chory członek rodziny, wpłynąłby bardzo na życie mojej córki, sprawiłby, że będzie ono trudniejsze, już nie tak radosne i beztroskie. I o ile potrafiłabym żyć z chorobą drugiego dziecka, to nie wiem, czy potrafiłabym świadomie "utrudnić" życie tego pierwszego dziecka. Nawet myślałam o tym w zeszłym tygodniu, więc akurat trafiłaś z tym pytaniem w moje rozterki moralne.