a to ja miałam tak, że staraliśmy się pół roku (miałam wtedy 28 lat) wcześniej 9 lat brałam tabletki antykoncepcyjne i po pół roku moja szefowa zaproponowała mi, że awans, swoje stanowisko jak przejdzie na emeryturę - a miała przejść za 7 miesięcy. I ja dość szybko się zgodziłam, bo mimo, że bardzo chciałam mieć dziecko, to jakoś bardzo bałam się tego co będzie jeśli nie będziemy mogli mieć dzieci, uznalam, że jeśli zrezygnuje z własnego rozwoju to pogrąże się w tej bezdzietności. A jeszcze zrobiłam badania hormonalne - bo podskórnie jakoś czułam, że będzie problem z ciążą, chociaż wszyscy mówili, że się nakrecam, że pół roku to niedługo. Ostatecznie moja szefowa odeszła po 2 latach, a ja sobie wyrzucałam, że zrobiłam mnie w konia i straciłam ten czas (awans dostałam, ale pod kątem ciąży)... tym bardziej, że gdy zaczeliśmy się na nowo starać miałam 31 lat i udało się po 9 miesiącach. Wiem, że te 9 miesięcy to nie jest długo, ale te ostatnie 3 były mega dobijające, że popełniłam błąd bo może gdybym wcześniej zaczęła się stać można by coś zadziałać. Więc u mnie wyszło tak, że chcąc znaleźć sobie plan B na życie zaczęłam bardziej się nakrecać. Teraz będzie niedługo rok i szczerze mówiąc nie mogę się doczekać powrotu z wakacji i rozpoczęcia diagnostyki bo dalej czuje, że coś ze mną nie jest do końca ok. Po prostu czuje to od daaawna.
Mam nadzieje, że tym nie narusze regulaminu, ale ostatecznie wyszło tak, że "mój plan B" mnie wykiwał i mimo mojej ciężkiej pracy po 10 godz dziennie i w weekendy, że postawić dział na nogi po latach zapuszczenia, pracy w czasie l4 i aż do czasu jak trafiłam na patologie ciąży pod koniec - nie mam do czego wracać, w czasie mojej nieobecności zastąpili mnie facetem bez studiów kierunkowych, doświadczenia i wiedzy. Zostałam zdegradowana i za 2 tyg wracam do pracy a ten debil będzie moim szefem.