Witam,
Otoz moja gineo spadla z krzesla jak mnie zbadala. Na poczatku jak zwykle, ble, ble ble, jakie to mam swietne wyniki (przez cala ciaze), ze zdrowa jestem, ze mala sie dobrze rusza, ze na KTG nie ma skurczy ani nic takiego, ze swietnie, ze do 38 tc KTG co tydzien, po 38 dwa razy w tygodniu, i ze pewnie doczekam do 40 tc i ze potem musimy zdecydowac jak bedziemy stymulowac mala do wyjscia itd....a potem doszlo do badania dowcipnego... ja na nia (czyli gineo) patrze a ona blada... wpycha palucha raz (boli) mowi: wytrzymaj wpych drugi raz, maca maca maca, zdenerwowana patrzy na mnie z niedowierzaniem i mowi: ty... ty mi sie do porodu kwalifikujesz... Chcialam tam zemdlec z wrazenia. Szyjki brak (juz nie mam), rozwarcie ponad 2 cm, mala "przyparta" cokolwiek by to nie oznaczalo, zeszla do kanalu calkowicie.
Mam lezec przez tydzien (chociaz do 2 listopada) a potem... moze wypasc w kazdej chwili bo obecnie trzyma sie jedynie na pecherzu plodowym. Jak odejda wody mam leciec od razu i nie czekac (tak samo jak zaczna sie skurcze) bo jak sama stwierdzila - najtrudniejsze juz za mna (skrocenie szyjki, zejscie dziecka i poczatek rozwarcia). Mala wazy 3 kg
Nastepna wizyta 6 listopada ale nawet ona (gineo) nie wierzy ze do niej dojdzie...