Dziewczyny, jest temat, który mnie zastanawia i o który się trochę wczoraj posprzeczałam z mężem - diagnostyka w kierunku niepłodności.
Odkąd zaczęliśmy robić coś w kierunku znalezienia przyczyny to ja tak - posiewy, monitoringi, regularne wizyty u ginekologa, jutro szpital na badania hormonalne, przyszły miesiąc jak się uda to HSG. A mąż - zrobił jedno badanie nasienia w lipcu i tyle.
Wczoraj go zapytałam: „czy uważasz, ze problem niepłodności od strony fizycznej leży po mojej stronie?” Na co on powiedział, ze „nie, nie uważam tak”, wiec ja mówię: „to czemu Ty nie angażujesz się w jakąkolwiek bardziej rozbudowaną diagnostykę w swoim kierunku?”
I tutaj pytanie - jakie jest Wasze doświadczenie jeżeli chodzi o diagnostykę w zależności od płci? Czy to, że dużo bardziej się diagnozuje kobiety to tylko moja optyka czy może błąd systemowy, a może jednak wynika to z tego, że u kobiety dużo więcej badań potrzeba, żeby wykryć problem?
Czy tez macie poczucie pewnej nierówności w tym, jak się diagnozuje kobiety vs mężczyzn?