reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Relacje z porodow.........

reklama
No to i ja opowiem o swoim porodzie:
W niedziele wieczorem, 11 maja okolo 21, zaczely sie lekkie skurcze, co 10min. Nie myslalam,ze to juz, bo mialam takie przez ostatnie kilka tygodni. O 23 polozylismy sie spac, a tu nagle skurcze co 5min i zaczynaja dokuczac. O spaniu nie bylo juz mowy. Wstalam, pochodzilam troszke, dopakowalam torbe, obudzilam P, ktory stwierdzil,ze to jeszcze nie to i obrocil sie na drugi bok :crazy:.:-D. A tu skurcze juz co 3min i juz niezle bolalo, wiec dzwonie do szpitala imowia,ze moge przyjezdzac. Tarmosze wiec P i mowie, ze to juz na pewno, budze tez swoja mame, ktora na poczatku nie chciala jechac, mowila, ze zemdleje, ale ostatecznie byla do konca i bardzo mi pomagala.
O 2 rano bylismy w szpitalu. Badanko, 4cm rozwarcia, jej!! telefon do mojej poloznej, ktorz zaczynala dyzur o 7, i zaczelismy napuszczac wode do wanny. Skurcze byly juz wtedy bardzo silne, ale staralam sie oddychac gleboko i rozluzniac jak tylko sie dalo, P polozyl sie na kanapce, bo mial dlugi dzien, wiec mu pozwolilam pospac.
Potem wanna, bosko, woda byla cudowna, puszczalam sobie strumien to na brzuszek, to na plecki, mama podawala mi wode, potem z wanny i na pilke i spacerek po wiecej wody i tak do 6, gdzie rozwarcie bylo 6cm. P juz wtedy wstal, i weszlismy razem do wanny, jego dotyk dzialal jak srodek przeciwbolowy! Ale potem zaczelo sie ostro, czulam mala scodzaca coraz nizej,i wtedy odeszly mi tez wody, takie pyk,czulam jak struzka wyplynela do wanny. O 7 przyszla moja polozna, a ja juz wtedy wydawalam niezle dzwieki przy skurczach. Kolo 8 poprosilam o gaz, niezla rzecz, nie lagodzi bolu, ale zmienia jego percepcje, troche jak na haju :tak::-), ale zadnego stalego wplywu nie ma, ani na rodzaca, ani na dziecko.
No wiec z tym gazem w buzi stalam w wannie, bo juz usiedziec nie moglam, nikomu tez nie pozwolalam sie dotykac, wszystko mnie draznilo. Polozna sprawdzila tetno malej i okazalo sie, ze spadlo, wiec wyszlam z wanny, na lozko, bylo juz wtedy 8cm. Tetno dalej nieregularne,przez mgle pamietam,ze padla decyzja o cesarce,ale potem malej sie poprawilo i kazali poprzec, nic to nie dalo, rozwarcie nie postepowalo, a skurcz jeden na drugim. No i druga decyzja o cesarce, P byl przy mnie, wszystko widzial, ja tylko czekalam na pierwszy krzyk malej, jak sie rozlegl, to mi tak ulzylo... P sie poplakal, poszedl przeciac pepowine, potem przyniosl mi moja mala czarnulke, ja tez mialam lzy w oczach....
10min pozniej juz karmilam, wieczorkiem juz na nogach, i tak zaczela sie nasza przygoda...................................
 
U mnie było tak:

Wszystko zaczęło sie na kilka dni przed, jak same zresztą wiecie z opisywanych przeze mnie objawów, ale na poważnie dopiero 18 maja. Godzina 7:15 i nie wiadomo skąd skurcz...i to nie taki bolący jak pisałam, że boli, to był prawdziwy skurcz, taki aż wyginał i powietrza nie można było złapać...następny o 7:30, no więc mówię do Roberta, że chyba pójdę wezme kąpiel...napuścił mi wody do wanny, weszłam i kolejny skurcz, więc krzyczę przez ściśnięte gardło by mierzył czas, jak skucz ustał mówię mu, że mamy jeszcze dużo czasu, bo takie skurcze co 15 minut to do dwóch godzin potrafią trzymać...nagle skurcze bardzo szybko zaczęły się nasilać a przerwy między nimi skracać znacząco od 7:55 miałam już skurcze co 10 minut, a trwały tylko na czas śniadania, które zdążyłam zjeść całe szczęście, więc około 9:00 miałam już skurcze co 3-4 minuty :szok:, no to dawaj dzwonimy po teścia, gdyż sprzedaliśmy samochód a nowego jeszcze nie zdążyliśmy kupić...teściu z drugiej strony miasta pędził 170 km/h...do szpitala też chciał pędzić, ale ja siedząc w aucie mówię spokojnie jeszcze mamy czas, zdążymy...spokojna byłam niesamowicie i mój R też, przez te wcześniejsze fałszywe alarmy chyba go trochę uodporniłam :-D:-D:-D. W szpitalu byliśmy koło 10:00, z godziną 10:10 zostałam przyjęta do szpitala (Madalińskiego)- ponoć ostatnie miejsce :baffled:. Na izbie przyjęć rozwarcie na 3 palce...po załatwieniu wszytskich biurokracyjnych spraw, złożeniu podpisów już nawet nie wiem pod czym, ponieważ mój stan nie pozwalał mi na logiczne myślenie...zaczęłam myśleć już o tym, by się wszystko skończyło (zabawne najpierw chcemy, by się zaczęło, a jak już się zacznie chcemy by się skończyło :-D )...mogłam podpisać nawet pakt z diabłem i nawet bym o tym nie wiedziała...położna z izby pyta czy chcę wózek, ja na to, że nie, że idę o własnych siłach...co chwila oczywiście przystając, ale dałam radę...na porodówce pani pyta czy chcemy osobną salę, jednak się zdecydowaliśmy i żeczywiście było warto, koszt 400 zł, spokój, cisza, mąż przy mnie, radyjko co tylko chcemy na co mamy ochotę...położyłam się na łóżko z rozwarciem już 5 cm :szok:, ale bóle zaczęły się nasilać...chociaż może nie, ale wydłużać, więc przerw między nimi praktycznie nie było. Twardo trzymałam się, by rodzić bez znieczulenia, ale jak zaczęło mnie rwać na raz z kręgosłupa i z macicy to poprosiłam o zzo...przyszedł baaaaaaardzo miły i konkretny anestezjolog i nagle ulga...słyszałam tylko jak mój R syknął, gdy zobaczył jaką igłę wkłada mi w kręgosłup. Pierwsza dawka znieczulenia o godz. 11:00, no i zaczęła się jazda...bólu nie cuzłam, było fajnie, ale niestety szyjka zwolniła tępo rozwierania, co wydłużało moje cierpienia i co dwie godziny brałam znieczulenie, o 19:00 miałam podaną ostatnią dawkę znieczulenia- piatą...koło 17:00 dali mi oksytocynę podwójna dawkę, by cos się ruszyło, i ruszyło, ale ból był nie do opisania, łzy, błaganie, żeby się to skończyło, mój R miał łzy w oczach, bo nie wiedział jak mi pomóc, pęcherz nie pękł sam, więc o 16:00 miałam przebijany...oboje mysleliśmy że poród to chwila i już, w naszym przypadku było jednak mnie przyjemnie :no:. Godzina 18:00 super 10 cm rozwarcia- cudownie, no to teraz trzeba przeć, ale ale...nie tak prosto, brak bóli partych. Okazało się, że przez oksytocynę (tak przypuszczam, bo Mała wtedy zaczęła się strasznie przekręcać) Niunia wyszła z kanału rodnego i za żadne skarby nie chciała wejść z powrotem. Przed 21:00 puściło znieczulenie...czułam ciągły ból nasilony oksytocyną...czekamy na decyzje lekarza, czy moge dostać kolejna dawkę...przyszła Pani doktor, sprawdza, no tak rozwarcie jest, ale główka wysoko poza kanałem...i tu padło pytanie: "podpisuje Pani zgodę na cesarkę?"...a moja odpowiedź, jak przez cały poród nie przeklnęłam tak teraz: "k***a podpiszę wszystko"...no i czekanie na salę operacyjną przez 30 minut bez znieczulenia, modląc się, by już zaczęli mnie ciąć. Jak już leżałam na stole znieczulona, nie czując dolnej partii mojego ciała, szczęśliwa, że zaraz zobaczę Naszą Kochaną Córeczkę patrzyłam w lampy na górze i obserwowałam całą operację, patrzyłam na moje wnętrzności :tak::-D...o godzinie 21:56 Amelia była już na świecie, dostała 10 pkt, ważyła 3300, a długa była na 54 cm, jest piekną dziewczynką i bardzo ją kochamy...gdy mnie zszywali dziecko dali mężowi, gdy ją zobaczył popłakał się ze szczęścia i powiedział tylko: "dziecko mi oddaliście, a żonę?". Po całym porodzie powiedział, że było to najbardziej traumatyczne przeżycie jakiego doznał dotychczas w swoim życiu. Ale był przy mnie, cały czas...był mi potrzebny, bez niego nie dałabym rady, nie wytrzymałabym psychicznie...teraz jesteśmy już wszystcy razem i jesteśmy szczęśliwi :-):tak:. Tatus jest zakochanyw Amelii, a i mi okazuje więcej czułości, pewie dlatego, że widział ile wycierpiałam, by móc wydać na świat Nasz Najwiekszy Skarb. Amelia śpi z nami w łóżeczku na klacie R. Jestem baaaardzo szczęśliwa. Ten ból był okropny, bo tak naprawdę przeżyłam 2 porody w jednym i teraz po dwóch dochodzę do siebie. WARTO BYŁO!!!
 
Dotkass pięknie to opisałaś... Tylko szkoda że tak cierpiałas, ale najwazniejsze że wszystko dobrze sie skonczyło i juz możesz cieszyc sie swoim dzieciątkiem...
Moj mąz po porodzie tez stał sie bardziej czuły, pomocny..... i chyba zazdrości mi ze to kobiety rodza dzieci i mogą być z tego dumne:-)
 
no to teraz czas na mnie(pisze jedna reka bo mala sie objada wiec sory za konsekwencje):-)

wieczorem we wtorek czulam sie juz jakos tak dziwnie bylo kilka skurczy ale wiedzialam ze to nie to ale ze na cos sie zanosi. pawel stwierdził tez ze czuje ze to bedzie jutro albo pojutrze...no ale noc przespalam jak dziecko. wstalismy o 7 Paweł wyprawił sie do pracy Jeszcze pogadalismy ale jak juz wychodził mnie pierwszy raz tak porzadnie scignelo do łazienki no i ciagle ten bol jak na okres. mimo tego poszlam jeszcze sie polozyc ale nie mogłam spac. okolo 9 zeszlam do kuchni zrobilam sobie herbate ale nie mialam na nic ochote. no i punkt 9 cos lekko chlusnelo. pierwsze mysle wody zaczynaja leciec i biegiem do łazienki a tam krew. zadzwonilam wtedy po meza i mowie ze chyba sie zaczyna tylko ta krew mnie niepokoi .on oczywiscie ze zaraz bedzie tzn mial 30 km do powrotu A ja to siebie nie poznawalam bylam tak spokojna ze szok. zjadłam serek (efektem była zgaga caly porod) wypilam herbate poszłam sie wykapac umyc wlosy jak suszyłam wlosy wpadł maz a ja stwirdzilam ze jeszcze musze nogi wydepilowac on umył wlosy i w koncu sie zebralismy moja mama zaczela panikowac a ja zazyczylam sobie jeszcze zdjecia bo ostatnie mialam na wielkanoc fakt faktem czulam sie juz coraz gorzej wiec pojechalismy w koncu. przyjeli nas bez problemu wywiezli na góre a tam o termin sie pytaja jak usłyszeli 22 to tekstem ze moze na patologie a ja na to krew mi sie leje i ja czuje ze rodze . no to polozyli mnie na lózko i badanie...babka mówi ze nie czuje pecherza wód plodowych okazalo sie ze to rano to juz troche wod poszlo tylko mnie ta krew zmylila. poruszał i jak chluslo to wtedy poczulam co to znacza wody uslyszałam wtedy ze teraz to juz nie wstane i bedziemy rodzic . no i rozpoczely sie skurcze regularne i coraz mocniejsze najgorsze w tym było to ze porodowka rodzinna była wtedy zajeta i musiałam sama lezec na ogólnej a tam jeszcze babka konczyła rodzic i krzyczala strasznie wiec jak koło 2 powiedzieli ze moge wstac isc wziasc prysznic przeniesc sie na rodzinna sale bo sie zwolniła i maz przyjdzie to byłam tak szczesliwa ze szok choc juz wtedy bolalo strasznie. na tej sali dostalismy ta wielka piłke i to dla mnie super wynalazek był jakos wydawało sie ze zmniejsza ból.koło 4 przyszla polozna ze mnie zbada bo oni na cesarke ida a ja juz czułam jak glówka mi sie pcha.okazalo sie ze 9cm rozwarcia i nici z cesarki bo ja za chwile bede rodzic Dostalam zaszczyk i powiedziala ze za 15 minut przyjda Wtedy juz te skurcze były nie do wytrzymania dobrze ze Pawel byl bo to dodawało mi sily W koncu wszyscy przyszli polozyli mnie na lózku i mozesz przec tak kiepsko mi to wychodzilo ale jakos z pomoca lekarza malutka dosyc szybko wyszla na swiat a mamusia wtedy miała ciemno przed oczami i gwiazdki wokół tej ciemnosci teraz jak patrze na moje dzidzi to kazdego dnia pamietam coraz mniej ten ból i kocham ja coraz bardziej i mojego meza chyba tez bo jego obecnosc przy porodzie to jak mnie wspieral opiekowal sie pózniej i dziekowal za nasza coreczke zblizyla nas do siebie i teraz wszyscy w trojke tworzymy rodzine taka prawdziwa

pózniej jeszcze 3 godziny bylismy razem we trójke na sali i moglismy sie nacieszyc soba .

A z technicznych rzeczy to niestety mimo naciecia pekla mi pochwa i szyli mnie 40 minut na szczescie mialam szczescie bo pan doktor zadbal o dobre znieczulenie i zeszył mnie tak ze malutko mnie bolało i prawie sie juz zagoiło no i byly zielone wody...a podobno 8dni przed terminem chyba jednak ten termin byl zly wiec moze nawet przenosilam
 
No to moja kolej:
Wieczorem we wtorek poczułam trzy lekkie skurcze, ale takie słabe, bylejakie, nieregularne, położyłam sie więc normalnie do łóżka i przespałam całą noc. Rano wstałam, wyprawiłam męża do pracy, bo myślałam, że dzisiaj nic sie nie wydarzy. Zjadłyśmy z mamą śniadanie, a tu skurcze zaczęły się pojawiać, co 25 min, ale słabe, więc myślę, że może przepowiadające? Po 9.00 skurcze są co 20 min, więc dzwonię do męża, żeby się naradzić. Wszyscy w domu radzą jechac do szpitala, więc pada decyzja: jedziemy! Najwyżej nas odeślą... Myję się, pakuję kosmetyczkę i w drogę! W szpitalu jesteśmy o 10.00, położna na izbie przyjęć bada mnie i oznajmia, że jest 5 cm rozwarcia i szyjka zgładzona! Normalnie szok! Na salę! Martwią nas jedynie te niezbyt bolesne skurcze, trochę słabe, ale położna obiecuje, że do 14.00 urodzę. Postanawiam jej zaufać, bo nie mam ochoty siedzieć tu do wieczora. Dostajemy fajną salę do porodów rodzinnych, sofa dla męża, dla mnie piłka. Więc się rozsiadamy i czekamy, humory nam dopisują, obdzwaniamy rodzinę, wysyłamy smsy i czekamy na mocniejsze skurcze. No i pojawiają się na szczęście, a ja przypominam sobie jak to boli! Po kilku wściekłych skurczach, przy których wisiałam na mężu wgryzając mu się w rękę, kolejne badanko... Położna oznajmia, że jest 8 cm i będziemy rodzić! Rany! Jak szybko! Kładę się na łóżko, oparcie prawie do pionu, i po chwili zaczynamy. Jeszcze tylko kilka skurczy i potem dwa parte i po wszystkim. Jest Zuzanka!!! Piękna i tłuściutka. Dostaję ją na pierś na chwilę. Jest cudnie. Godz.12.25. Położna chwali za ładne parcie, lekarz zszywa i dostaję ponownie swoją maleńką do karmienia. Leżymy sobie tak jeszcze ponad godzinkę, mąż robi fotki...

Miałam ciągle nadzieję, że drugi poród jest szybszy, ale nie spodziewałam się, że tak łatwo mi pójdzie. Byłam cały czas zupełnie świadoma tego co się dzieje i nie myślałam o znieczuleniu. Jestem naprawdę bardzo zadowolona i życzę wszystkim takich porodów.
 
I teraz moja kolej, bo zapomnę!
Przenieśli mnie na patologię ciąży, tam przeleżałam ze skurczami kolejne 4 dni. Miałam cc planowane, chcieli dziecko przytrzymać jak najdłużej w brzuchu, bo to był dopiero 37 tc. Koszmarnie wspominam te dni na patologii, skurcze mnie łapały i puszczały, a rozwarcia brak.
!
4 dni?? :szok::szok: to jakis koszmar, bidulko! ale bylas dzielna!
 
No to kolej na mnie:
18 maja (niedziela) wybraliśmy się wszyscy do kościoła, potem na lody, bo pogoda była piękna, a ja czułam się super. Gdy wróciliśmy zjedliśmy obiad i zasiadłam przed BB. Zdążyłam przeczytać że pola wybiera się się do szpitala, więc gdy zaczęłam pisać dla niej odpowiedź, pognało mnie do toalety.:-D Tam zauważyłam na papierku pierwsze smużki krwi, więc zadowolona mówię do męża, że w końcu zaczyna się coś dziać, że może na dniach w końcu urodzę :-D. To była godzina 16:45 i nagle poczułam pierwszy pożądny skurcz, za pięć minut kolejny tak samo mocny i znów pognało mnie do toalety. Teraz zobaczyłam już więcej krwi na papierze, więc wracam do męża i mówię, że chyba to jednak już... więc trzeba zawieźć Oliwkę moim dziadkom, bo coś szybko się to rozwija, a tu trzeba jechać 50 km w obie strony, a skurcze ciągle co 5 min jak nie częściej i coraz silniejsze. Szybko spakowałam kilka ubranek dla córci i pojechali. Wzięłam prysznic co było dla mnie bardzo trudne, bo skurcze miałam bardzo często, podczas których klękałam z bólu w wannie. O godzinie 18:10 dzwonię go męża żeby się pospieszył, bo mam skurcze co 2-3 minuty i czuję duży nacisk ku dołowi. Powiedział, że za 7 min już jest. Ja z bólu walę ręką w co się da i szukam wygodnej pozycji i krzyczę do dzidzi żeby jeszcze nie wychodziła, żeby poczekała kilka minut. Wpada mąż, a ja siedzę na sedesie i się zastanawiam co robić, czy ja już rodzę, czy mi się chce kupę i syczę z bólu. On z przerażeniem: to cię aż tak boli? Wstaję i jedzimy do szpitala - a jest godzina 18:20. Do szpitala mamy niecałe 5 min drogi samochodem, a skurczy miałam dosłownie 4 podczas tej drogi. Wpadamy na izbę przyjęć i jęczę, że ja już rodzę, bo mam parcie jak na kupę... więc przybiega lekarka, zbadała tylko, czy serduszko bije i nawet nie zbadała rozwarcia, bo sama stwierdziła że to juuuuż. Wiozą mnie wózkiem, na porodówkę bo już nie daję rady sama nawet stać. Potem siup na łóżko porodowe, tam stwierdzenie po zbadaniu: no tak, tu tylko pęcherz płodowy zagradza drogę więc już przemy!!! To ja już czuję się pewnie więc jekkie parcie i poleciały wody, a potem 3 skurcze parte i o godzinie 18:45 dzidziulek przyszedł na świat. Michałek dostał 10 pkt w skali Apgar, ważył 3180 i miał 50 cm.
Najbardziej z tego całego zdarzenia to bałam się nie bólu, nie porodu, a tego że nie dojedziemy na czas i urodzę dosłownie w samochodzie, albo w domu. W książeczce zdrowia dziecka mam wpisane, że przybyłam do szitala w II fazie porodu. Liczyłam na szybki poród, ale nie spodziewałam się, że to może nastąpić aż taaaaaak szybko.
Strasznie cieszę się, że nie zostałam nacięta, a tylko lekko pękłam, dzięki temu czuję się naprawdę komfortowo i już w pełni sprawna, no prawie w pełni;-).
 
reklama
Wow Niesia ale szybciutko poszło :tak::-):szok:. Dobrze, że zdążyliście do szpitala. Ja mam jakieś 10 minut drogi. Ciekawe, czy zdążę.
I martwi mnie fakt, że od jutra mąż do pracy (do Katowic), tata do pracy na 1szą zmianę i jakby się zaczęło to mam problem. Dobrze,że jest mi kto z dzieckiem zostać bo takto by było przekichane.
 
Do góry