Nie będę szczegółowo opisywać porodu. Ale....
pomino iż przyjęto mnie do szpitala we wtorek (3.06) na wywołanie, które miało się odbyć dzień później, urodziłam bez oksy i innych przyśpieszaczy
. W nocy zaczęły się skurcze, trafiłam na porodówkę skąd zadzwoniłam po męża. Rodziłam jakieś 5 godz. Dostałam zzo, które oczywiście zadziałało tylko na prawą stronę
, w lewej stronie czułam niewyobrażalny ból
. Ale cóż...
W czasie bóli partych miałam dziwne uczucie że mały nie schodzi niżej do wyjścia. Nie mogłam go wyprzeć. Położna była ze mną w tym czasie pomimo że w tym czasie rodziły inne kobiety i była proszona do pomocy innym położnym (położna nie była opłacona, po prostu tak wspaniale trafiłam
). Byłam cała w stresie ten ból i dziecko które nie chce wyjść... Parłam jak mogłam.... wreszcie pojawiła się główka i słyszę położną "już wiem w czym problem", chwyta synka za głowę i obraca go gdy jeszcze był we mnie... myślałam że umrę ;-). Mateusz był na szelkach z pępowiny i żle wpasował się w kanał rodny. Trudno mi to wytłumaczyć ale chodziło o barki (jakoś krzywo szedł). To wiem już z relacji mojego P
.
W czasie bóli partych położna mówiła że jest już zestredowana i nie wie za bardzo co się dzieje że mały nie chce wyjść. Zdecydowanie ta deklaracja mi nie pomogła
. Tak czy tak Mateusz urodził się duży, silny i zdrowy
. Mnie póżniej tylko zszywali bez znieczulenia.
Co do krzyków to nie krzyczałam. Skupiłam się na tym, żeby jak najszybciej urodzić bo wtedy skończy się ból. Cóż za pomyłka
. Duże dziecko (4580g) dużo bólu. Pierwszy poród wspominam znacznie lepiej.
Byłam nacięta i jeszcze pękłam (chyba przy tym obracaniu).
Mimo to uważam że tragedii nie było, czytałam straszniejsze opisy porodów.