reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Podziel się historią

Ja swoja 1 ciaze przeszlam swietnie :) urodzilam po 40 tygoniachi 3 dniach :) W dniuw ktorym rozpoczal sie porod robilam sobie jak zwykle zakupki :) spacerowalam :) wrocilam do domku gdzie jeszcze minelo pare h, az w koncu od godziny 19 zaczely sie delikatne przepowiadajace porod skurcze do godziny 22:30 czyli mialam ichze 4 w ciagu 2,5h gdzie jeszcze nic nie powiedzialam mezowi ze cos sie zaczyna dziac :) od 22 30 skurcze ustapily na jakies pol godzinki, a po tym czasie zaczelam je miec co 4-5 minut gdzie powiedzialam mezowi ze zaczyna sie porod chyba,ale sie polozylam do lozka z mysla ze usne i sie to skonczy :) Jednak kolo polnocy pekl mi czop, wiec powiedzialam ze jedziemy do szpitala i po pol h przyjmowania na oddzial zaczelam rodzic :) bol nie da sie niestety opisac, ale byl do wytrzymania przy myslach ze zaraz bede miala przy sobie swoje dzieciatko:) urodzilam po 10 minutach zdrowego syna! :)
 
reklama
Ja urodziłam siłami natury, do głowy mi nawet nie przyszło, aby mieć cesarkę. Urodziłam po 45 minutach od przyjazdu do szpitala. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie.
 
Mój poród nie był taki cudowny ale adrenalina pomogła!
Cała ciąża przebiegała idealnie, synuś od kilku tygodni gotowy do wyjścia. Tydzień przed terminem porodu zaczęło się coś dziać ale mój lekarz był na urlopie i wracał dzień po terminie porodu. Oczywiście wybrałam się do szpitala na KTG i badania żeby sprawdzić co się dzieje. Wszystko było super, rozwarcie 2cm i przez 20 minut miałam jeden skurcz i tak co drugi dzień. W poniedziałek skoczyłam na kolejne badanie i usłyszałam, że zejdzie się jeszcze długo. Odsapnęłam bo we wtorek miał być już mój lekarz prowadzący.
Wieczorem się źle czułam i marzyłam o śnie więc szybko padłam, obudziły mnie silne skurcze o 2:00 w nocy. Silne bo z kręgosłupa.... Wzięłam prysznic, ledwo stojąc, skurcze co 5 minut. W szpitalu byliśmy przed 4:00 i było nieźle, akcja się toczyła, trwał wywiad przez położną, mąż się cały telepał - przeszkadzał tylko bolący kręgosłup przy skurczach. Poszliśmy na porodówkę i zaczęliśmy rodzić. Położna powiedziała, że do 7:00 powinnam się wyrobić. Ból stał się nie do zniesienia, rozgrzewaliśmy kręgosłup woreczkami z gorącym grochem, ciepłą kąpielą, skakałam na piłce... nic, nic nie pomagało i ten ból co minutę. Męczyłam się tak do 11:00 a Żuk nie wychodził. Cały czas dostawałam opieprz, że dziecko się dusi bo źle oddycham a ja nie potrafiłam już lepiej i głębiej zaciągać się powietrzem. Gdy usłyszałam, że mamy pełne rozwarcie i w sali nagle pojawiło się 10 osób z dziwnie wystraszonymi minami to się załamałam. O co im chodzi? Przecież jest rozwarcie, skurcze parte. Pani lekarka wpadła i powiedziała, że jedziemy na blok. Okazało się, że Żuk kilka dni przed porodem się owinął pępowiną i przy skurczach się podduszał. Był już w kanale rodnym i na siłę mi go wyszarpywano z kanału. Sama cesarka trwała 15 minut. Żuk dostał 9/10 bo był siny. Urodził się o 14:00.

Ale mimo to wszystko - jeżeli nie macie skurczy z kręgosłupa to sam poród jest serio do zniesienia. Po CC najgorsze było gdy tylko na chwilę mogłam zobaczyć dziecko bo musieli go zabrać a mnie zszyć.

Urodziłam 3 mc temu a dalej to przeżywam. proście o usg przed porodem! Nie ważne, że było robione kilka dni wcześniej. to tylko 2 minuty a może pomóc bo ja cesarke powinnam mieć o 4 a nie o 14!

A z lekarzem prowadzącym spotkałam się już z Żukiem nastepnego dnia.
 
Porodu niestety nie wspominam dobrze. Kiedy zaczęłam rodzić to do szpitala jechałam radosna, że to już, z uśmiechem na ustach. Na porodówce już tak radośnie nie było. Ból był taki, że nie wierzyłam, że tak może boleć. Zzo nie dostałam na początku, bo w szpitalu na dyżurze był tylko jeden anestezjolog, który akurat zajmował się cesarkami. Gaz dostałam, ale to jakaś totalna ściema, nic nie pomogło - to chyba służy tylko do tego, żeby zatkać usta krzyczącej z bólu kobiecie... U mnie rozwarcie posuwało się 1 cm na 2-3 godziny, a najdłużej było na 7 cm, bo chyba ze cztery godziny. Miałam wrażenie, że to nigdy się nie skończy. Po 15 godzinach porodu przyszedł lekarz i zaordynował znieczulenie, mimo, że miałam już 8 cm rozwarcia. Po znieczuleniu wreszcie coś się ruszyło, odeszły wody i zaczął się II etap porodu, który trwał prawie 3 godziny, bo mały nie mógł wstawić się w kanał. Po 20 godzinach porodu, kiedy synkowi zaczęło spadać tętno wreszcie podjęli decyzję o cc. Tak im się spieszyło, że nawet nie poczekali, aż znieczulenie zadziała i zaczęli mnie ciąć na żywca. Reszty nie pamiętam, bo tak zaczęłam krzyczeć, że dali mi jakiś gaz i usnęłam. Ale i tak cesarka na żywca była lepsza od bóli porodowych.
Chciałabym, aby nasz synek miał rodzeństwo, ale na pewno nie zdecyduję się ponownie na poród sn.
 
WrednaBaba, kobieto - podziwiam Cię. U mnie też było podobnie, SN 8h a potem nagle cesarka, ale zdążyli mi podać znieczulenie.
 
I ja chciałabym podzielić się historią swojego porodu :) Na początku oczywiście nie wiedziałam, że to zaczęły mi się już skurcze porodowe. Myślałam, że to przemęczenie po intensywnym dniu. Całą noc praktycznie nie spałam bo miałam skurcze co ok. 1 godz. Nad ranem (o 4) mąż jechał do pracy i miał wrócić dopiero wieczorem i miał straszny dylemat czy zostawiać mnie samą. Ale wiedziałam, że w pogotowiu mam mamę. No i tak się stało, że o 6 rano ją obudziłam z informacją, że musimy jechać do szpitala. Po badaniu okazało się, że już mam 6 cm rozwarcia. Po 2 kolejnych godzinach przebili mi błonę bo wody mi same nie odeszły, i podali kroplówkę bo za słabe miałam skurcze. Dzielnie przetrwałam kolejne 2 godziny, aż wreszcie położna powiedziała, że zaczynamy i że zależy ode mnie czy szybko pójdzie. No i cała akcja nie trwała dłużej niż pół godziny. Urodziłam w 39tc zdrową 3kg córeczkę. A moje zmęczenie związane było jedynie z niewyspaniem.
 
Trochę czasu już minęło ale pamiętam jakby to było wczoraj. 28.01.15 ok 19 coś mi nagle poleciało, za dużo tego było i zaczęłam podejrzewać ze to wody. Położyłam się na chwilę i wstałam i znów coś poleciało. Zameldowałam mężowi ze ma ubierać córkę i ze wieziemy ja do babci a my do szpitala. Po zawiezieniu małej i w połowie drogi do szpitala stwierdziłam ze nie jestem pewna czy to na pewno wody i ze jestem głodna i musze koniecznie coś zjeść bo na głodnego nie rodzę. Wpadliśmy na szybko do ikei na frytki. Ok 21:30 bylismy w szpitalu. Lekarz tez nie był przekonany że to wody ale stwierdził 5 cm rozwarcia i był bardzo zdziwiony ze mnie nic nie boli. Poszliśmy na porodówke a tam położna stwierdziła juz 7 cm rozwarcia a ja nadal ani skurczu ani nic. Podpięła mnie pod ktg i na skurczów ok 70 pytała czy boli a ja nadal ze nic. Zaraz potem wody zaczęły jeszcze bardziej odchodzić wiec ona przebiła bardziej i wylało się chyba z wiadro tego. Powiedziała ze mogę wstać to przyspieszymy wszystko. Wstałam i dosłownie miałam 2 bolesne skurcze krzyżowe. Zaraz potem złapał mnie pierwszy party. Wlazłam na łóżko i położna powiedziała ze jest pełne rozwarcie i ze rodzimy. Chwilę później mała była już z nami. Niestety łożyska nie urodziłam bo nie chciało się odkleic i miałam narkozę i czyszczenie dokładnie jak przy pierwszym porodzie...... W książeczce wpisano ze druga faza porodu trwała 12 min.... Pierwszą fazę wpisali orientacyjnie od czasu kiedy podałam że mi wody zaczęły odchodzić...
Czy poród boli? oczywiście że tak chociaż mnie bolało za pierwszym razem w sumie 2 godziny a za drugim 12 min. I potwierdzam opinię że drugi poród mimo że szybszy boli bardziej.... nie wiem jak jest ze znieczuleniem bo u mnie na to nie było czasu ani za pierwszym ani za drugim razem....
End
 
Bardzoo bałam się dnia porodu,nie spalam po nocach kiedy już się zbliżał...ale jakoś przeżyłam i szczerze - jestem za porodem siłam natury. Moim zdanem lepiej sie troche pomęczzyc niz mieliby mnie rozcinac,przecinac czy inne cuda :) dałam rade a to najwazniejsze.. moj pobyt na porodówce trwał 9 godzin
 
reklama
No dziewczyny, jak tu czytam niektóre z Waszych historii, to widzę że jestem mega szczęściarą.
Pierwszy poród, 13 dni po terminie, po 5 dniach w szpitalu. Całą noc i ranek miałam lekkie skurcze, bolesne skurcze zaczęły się po południu, ok.17 trafiłam na salę porodową z jjakimś niewielkim rozwarciem. O 19 dostałam znieczulenie (Alleluja!), o 21:30, jeszcze na wacianych nogach, urodziłam synka.
Drugi poród, 8 dni po terminie. Trafiłam do szpitala z podejrzeniem ubytku wód. Gdyby nie to, pewnie urodziłabym w taksówce. Już w szpitalu przez cały wieczór miałam leciutkie skurcze co pół godziny. Około północy skurcze zrobiły się mocniejsze, ale nie częstsze. Na ktg zero akcji. 1:30 położna postanowiła jednak sprawdzić, czy coś się nie dzieje, skoro mnie co pół godziny boli. Okazało się że rozwarcie 4 cm. Skurcze się nasiliły, zaczęłam jęczeć o znieczulenie. Nawet gdyby chcieli mi podać, nie zdążyliby, bo 2:30 mały już był na świecie.
 
Do góry