W pierwszej, utraconej, ciąży miałam obsesję - badania krwi, ginekolodzy, pęcherzyk, zarodek, serduszko, witaminki.... i zrozumiałam, że nie ważne jak bardzo się kobieta stara, to i tak nie mamy takiej mocy sprawczej, by zapobiec ewentualnej stracie. To zupełnie od nas nie zależy niestety
![Frown :( :(](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
W drugiej ciąży wyluzowałam, czekałam cierpliwie do wizyty u gin, nie próbowałam namolnie ciąży kontrolować... pogodziłam się z tym, że tak naprawdę beta czy cokolwiek innego nic mi nie da, niczego nie zmieni. Efektem wyluzowania jest czteroletnia Zośka
![Smile :) :)](data:image/gif;base64,R0lGODlhAQABAIAAAAAAAP///yH5BAEAAAAALAAAAAABAAEAAAIBRAA7)
teraz też się bardzo cieszę, ale wiem, że nie ważne ile bym badań nie zrobiła, to co ma być, to będzie.