W pierwszej, utraconej, ciąży miałam obsesję - badania krwi, ginekolodzy, pęcherzyk, zarodek, serduszko, witaminki.... i zrozumiałam, że nie ważne jak bardzo się kobieta stara, to i tak nie mamy takiej mocy sprawczej, by zapobiec ewentualnej stracie. To zupełnie od nas nie zależy niestety
W drugiej ciąży wyluzowałam, czekałam cierpliwie do wizyty u gin, nie próbowałam namolnie ciąży kontrolować... pogodziłam się z tym, że tak naprawdę beta czy cokolwiek innego nic mi nie da, niczego nie zmieni. Efektem wyluzowania jest czteroletnia Zośka
teraz też się bardzo cieszę, ale wiem, że nie ważne ile bym badań nie zrobiła, to co ma być, to będzie.