reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

opowiesci wrzesniowek z porodowek -BEZ KOMENTARZY

dorotka.1

doube mamy 06.07,09.10
Dołączył(a)
20 Grudzień 2006
Postów
7 297
Miasto
centrum pl
Zakładam ten wątek z mysla o wrzesniowkach za ktorymi juz godzina 0,z myslą o wrzesniowkach ktore czekaja na godz.0
:-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-)
 
reklama
OPIS PORODU GIZELKI




A więc co nieco naskrobię....otóż trochę poleżałam w szpitalu....ale to dobrze dla Michałka....mógł jeszcze ale moja macica sie buntowała...
Leżałam najpierw u mnie w miejscowości w szpitalu i niestety nie dawali radę by powstrzymać skurcze...i po paru dniach padła decyzja,że jade do ZG karetką i wieżli mnie na sygnale a ja ryczałam jak bóbr....bo to był 32t....Zawieżli mnie od razu na porodówkę i od razu masa kroplówek n powstrzymanie i udało się na 3tyg....bo tydzień przed urodzeniem Michałka znowu pojawiły się skurcze do tego cukry zaczęły szaleć jak nie ponad 180 to nagle było 60....przez tydzień chodziłam ze skurczami krzyżowymi....Ctg miałam 4razy dziennie...Ale w nocy z 11/12 przyszła do mnie p. doktor i zobaczyła ,że jestem oblana potem,położyła mnie pod CTG i znowu skurcze na poziomie 50-70stopni i to co chwile....krótka decyzja porodówka-próbujemy siłami natury ale bez wspomagaczy...miałam 1,5cm.rozwarcia i zanikła szyjka,leżałam pod CTG ok. 7h....nie spałam nic ,przyszedł ordynator i zadecydował CC,bo rozwarcie miałam na 2,5cm i tak 12 sierpnia o 8.25 przyszedł na świat mój syneczek...ryczałam jak bóbr ze szczęścia....Ale żeby nie wszystko było super najpierw p.dr.3razy podchodziła by mi dać znieczulenie...a potem zaczęłam tracić przytomność...okazało się ,że cukry mi spadły na 23%-szok....ale nie wpadłam w śpiączkę bo od razu dostałam glukoze....synka widziałam i buziaki dałam jak jeszcze mnie operowali....
Po ok.pół godzinki miałam synka koło siebie....
Sama CC jest ułatwieniem porodu,ale za to jak puszcza znieczulenie to już nie jest wesoło...,ale da sie przeżyć....dłuższa jest rehabilitacja,bo jednak to operacja na ok.20cm....Najgorzej to pierwszy krok po ok.12h....ale ja dałam radę dopiero za drugim podejściem i od tamtej pory jestem na chodzie,z bólem ale który da się radę znieść....
Mój mały synek jest spokojnym dzieckiem-naprawdę....płacze tylko jak mu przebieram pampersa lub zmieniam ciuszki....Dziś będzie pierwsza kąpiel...
Wszystko da się przeżyć...mojego synka zaliczyli do wcześniaka....bo w/g daty okresu był to 36tc....do tego ma małą wadę:spodziectwo żołędne...czeka go mała operacja,ale to nic grożnego....I to by tyle było w skrócie.....
 
Moje upragnione i długo wyczekiwane maleństwo już jest po drugiej stronie brzuszka…
Tak jak zdążyłam Wam jeszcze napisać o 3 w nocy odeszły mi wody. Po sprawdzeniu w łazience stwierdziłam, że są przezroczyste, ale mimo braku skurczów postanowiłam jechać na IP.. Szybki prysznic, torba dopakowana.. ok 3.45 byliśmy już w szpitalu. Przyjęła mnie bardzo miła pani doktor, wyluzowała mnie troszkę:tak: ..Lekarz zbadał, stwierdził przejrzystość wód i skierował na oddział.. W międzyczasie odpowiedziałam na milion pytań, przebrałam się i spytałam o możliwość porodu rodzinnego.. Okazało się, że to niemożliwe, bo kolejny szpital w pobliżu mojej miejscowości jest zamknięty w związku z czym na porodówce panował niezły młyn i sala do porodów rodzinnych była zajęta:crazy:
Na trakcie porodowym zostałam podpięta pod KTG .. zaczęły pojawiać się skurcze, najpierw co 20-17 minut..rozwarcie na 2 cm. Po kilku minutach obok mnie, oddzielona parawanem dziewczyna urodziła córeczkę..jeju jak ja płakałam ze szczęścia, że to dzieciątko się szczęśliwie urodziło i że ja już niedługo będę miała swoje:-D
Skurcze coraz silniejsze, najgorsze , ze na ktg zapisują się jako słabe:szok:..
O 12.15 dostaję kroplówkę z oxy..po niej bóle mam nie do wytrzymania.. cisnienie już w ciąży miałam podwyższone ..teraz dochodzi do 160/90..
KTG znów nic szczególnego nie pokazuje.. rozwarcie 5 cm –DOPIERO?:szok::szok:
Bóle co 5 minut, nie do wytrzymania..najgorsze moim zdaniem są te z krzyża;:no:..z brzucha samego jeszcze bym wytrzymała.. Czas leci, a poród nie postepuje..położna karze mi iść pod prysznic, żeby złagodzić skurcze..siedzę tam ok. 20 minut.. Potem siadam na piłkę i skaczę, kręcę tyłkiem najmocniej jak umiem na skurczu, ból taki, że o mało nie zjadam rurek od łóżka porodowego:szok: Ciśnienie skacze bardzo, pojawia się ból głowy..proszę o znieczulenie, no ale niestety dostaje odmowną odpowiedź:baffled:.
Po 16-ej rozwarcie dochodzi do 6 cm..i na tym koniec :-( Przychodzi lekarz, bada, ciśnienie 170/110..i zapada decyzja o cięciu cesarskim..:wściekła/y:
Dostaję kroplówki, następnie zostaję przewieziona na salę operacyjną… Anestezjolog kilka razy próbuje wkłuć się aby zrobić zastrzyk znieczulający..w końcu się udaje i jak za pomocą magicznej różdżki ból odchodzi..
Dokładnie o godzinie 17.00 na świat przychodzi moja córeńka:-D:-D:-D..i pierwsze co robi poza płaczem, to siusiu na połozną:-D:-D..płaczemy razem, tulimy się do siebie policzkami:-D..zabieraja małą do ważenia i mierzenia, a mnie zszywają. Po chwili przynoszą ją.. Córeczka w chwili urodzin ważyła 2700 i 53 cm..okazało się , ze przez moje nadciśnienie mała zamiast przybierać w ostatniej fazie ciązy najwięcej na wadze to nie przybierała..
Zabrali ją na całą noc..dopiero rano ją miałam przy sobie.. Po cc szybko doszłam do siebie, już z samego rana wstałam i zaczęłam chodzić:tak:

Podsumowując moją historię stwierdzam, że już nie pamiętam tych 14 ciężkich godzin jakie przyszło mi spędzić na trakcie porodowym…może mój poród nie należał do najłatwiejszych, ale nagroda jaka mnie czekała na finiszu była najcudowniejszym przeżyciem jakie mogło mnie spotkać..:tak:
Mam swoją Darię przy sobie, karmię ją piersią … czuję się wreszcie spełniona jako kobieta!
Zapachu maleńkiego ciałka nie da się opisać:tak::-)..zreszta zaraz Wy wszystkie będziecie go czuły…
Życzę Wam mniej bolesnych przeżyć, a potem samych radosnych dni..

Taka_ja - szczęśliwa mama DariiJ


 
Ostatnia edycja:
To i ja się dopisze W zeszły poniedziałek rano odeszły mi wody pełna paniki i obaw bo to dopiero 34 tydzień pojechałam na IP tam przyjeli mnie na patologie ciąży gdzie spędziłam niecałe 3 dni kiedy doktor przyszła i oznajmiła mi że trzeba wywołać poród. W środe trafiłam na porodówke koło godziny 16 ( od 8.00 zero jedzenia i picia) masa kroplówek i oxy ale kiepsko to działało wiec koło godziny 24.00 z powrotem na patologie następnego dnia (oczywiście znowu bez jedzenia i picia :)) pojechałam na porodówke a tam jeszcze większa masa kroplówek i oxy rozwarcie na 2 cm i skurcze które raz były co 3-5 min a raz znikały na ponad 20 min i tak do godz. 18 Kilka razy padła propozycja cesarki ale jedna z lekarek uparła się że urodzę siłami natury dostałam znieczulenie ze względów medycznych i koło godziny 1 w nocy po masażu szyjki i 2 godzinach ćwiczeń udało się osiągnąć pełne rozwarcie a za 30 min na świecie pojawił się mój najukochańszy synek. Oczywiście to nie koniec przygód bo okazało się że nie urodziło się całe łożysko i czekało mnie jeszcze łyżeczkowanie i zszywanie oczywiśćie ale byłam już tak znieczulona (3 dawki zzo) + tam jakieś inne znieczulenia domięśniowe że już kompletnie nic nie czułam byłam tak odrętwiała że ruszyć się dałam radę dopiero rano. Zaraz po porodzie doszłam do wniosku że już wiecej dzieci nie chce miec ale teraz gdy patrze na mojego szkraba bez zastanowienia mogłabym przejsc te męki raz jeszcze. Kacperek urodził się 20.08.2010r. w 34 t.c ważył zaledwie 2050g i mierzył 49 cm ale dzięki Bogu wszytskie badania wyszły pomyślnie i dzisiaj wypisali nas do domu nareszczie w domku :)
 
To i ja opowiem moja historie :)

31.07.2010 sobota- caly ranek spedzony na poszukiwaniu przewijaka...nastroj mialam dobry i niczego sie nie spodziewalam tym bardziej ze 3 dni wczesniej bylam na kontroli, lekarka stwierdzila ze wszytsko ok, stwierdzila ze twardy brzuch to na tym etapie ciazy to normalne...waga dzieciaczkow byla powyzej 2 kg wiec juz mialy mialo miejsca. W sobote wieczorem wybieralismy sie na impreze cos w rodzaju festynu w stylu kowbojskim w miejscowosci obok, ale ja w ostatniej chwili zreygnowalam i wyslalam mojego O z kolega samych, bylam zmeczona i mialam ochote walnac sie do lozka.Zrobilam sobie prysznic, zjadlam co nie co i do wyrka.Nie moglam zasnac i caly czas wstawalam na siuku do kibelka az w koncu udalo mi sie usnac..okolo godziny drugiej w nocy, czyli niedziela nad ranem 1.08 nagle poczulam ze cos chlusnelo ze mnie, zerwalam sie na rowne nogi.To wody mi odeszly! W panice zaczelam dzwonic do mojego O, zaniam znalazlam telefon to zalalm tymi wodami caly korytarz( a ja sie balam ze nie zorientuje sie jak wody mi odejda hehe ) placzac i trzesac sie z przerazenia dzwonie do O i dre sie do sluchawki : Wody! Wody odeszly!!!Po 5 minutach byl juz w domu.Ja w calej tej panice nie wiedzialam co mam robic, torba nie spakowana, wlosy nie umyte!Boze nie moge jechac do szpitala z nie umyta glowa wiec siup pod prysznic i myje glowe, moj O jak nadjechal i zastal mnie myjaca glowe i do tego zaryczana jak nie wiem to wpadl w panike hehe, ale do samego konca zachowal zimna krew. Pozniej szybko szpital, zastrzyk na rozwoj plucek kroplowka na powstrzymanie skurczy, ktorych wogole nie mialam jeszcze...usg i co? lekarz mowie ze dzieci waza po 1700g !!! i w tym szpitalu nie ma neonatologii ze nie sa gotowi..jak to 1700 g? 3 dni temu bylo 2100???schudli czy jak? Wiec ja w karetce zosatlam przewieziona do innego szpitala, a moj O pedzil za nami samochodem jak pozniej opowiadal 150 na godzine :) starsznie zalowalam ze nie wiezli mnie na sygnale :) w kolejnym szpitalu caly ranek uplynal na lezeniu, kontrolowaniu skurczy ktorych nie bylo...jak sie okazalo na badaniu usg wody odeszly w niewielkiej ilosci( to byla niewielka ilosc??? caly dom zalany prawie hehe )i tylko z jednego worka owodniowego, dzidzius jeszcze mial tych wod wystarczajaco, tak sie stasznie balam caly czas mysli lataly mi po glowie ze jeszcze tak wczesnie ze to 33 tydzien..moje maluszki! Najpierw powiedziano mi ze bede rodzic we wtorek rano, bo nic nie zapowiadalo szybszego porodu..zero skurczy..zero rozwarcia, pozniej rozmowa o znieczuleniu ze zrobia mi cesarke itp itd. I tak minela cala niedziela, moj O mnie wspieral caly czas, okolo gdzoiny 19 wieczorem wyslalam go do domu, mial wrocic rano...jak tlyko poszedl zaczelam miec skurcze najpierw lekkie tlyko z brzucha, lekarka stiwerdzila ze porod chyba bedzie juz w poniedzialek po poludniu, przy nastepnej kontroli mowie ze w poniedzialek rano, po 3 godzinach tak mi krzyz nap..... ze myslalam ze sie wykoncze, skurcze regularne co 5 minut, zero rozwarcia, okolo godziny 2 w nocy czyli byl to juz poniedzialek 2.08 zrobila mi badanie i kontrole i mowi: nie mozemy dluzej czekac niech pani dzwoni do meza, tniemy za 10 minut! malutki juz sie pchal...dzwonie do O, krzycze do sluchawi rodze!! przygotowywuja mnie , w windzie juz mialam takie bole ze zaczelam stekac myslalam ze urodze pielegniarka trzymala mi noge do dzis nie wiem czemu :) przywiezli mnie do sali operacyjnej, wszytsko szybko szybko, podeszla pilegniarka i mowi ze moj maz juz jest pod drzwiami ze trzyma za mnie kciuki i ze mnie kocha, a ja na to ze to jeszcze nie moj maz i zaczelam ryczec!! :) pozniej moment wklucia, nie moglam wytrzymac nieruchomo w jednej pozycji ale dalismy rade, zastrzyk zadzialal blyskawicznie..nie czulam juz bolu..relaksik prawie :)..po 10 minutach uslyszalam placz... najpierw wyszedl Luca..pozniej Nicolasek...2.08.2010 o godzinie 3 nad ranem moje zycie nabralo nowego sensu, zostalam mama...zycie jest piekne :) Wreszcie jestesmy pelna rodzina :)

P.S Luca 2034 g, dlugosc 42,6 cm, Nicolas 2196 dlugosc 44,2 cm, naszczescie usg sie pomylilo z ta waga 1700 g :)

Jestem szczesliwa :)
 
Dzisiaj po poludniu wypisano mnie domku . Swoja opowiesc zaczne od tego , ze 24.08 jak wiecie mialam wrazenie , ze saczami sie wody plodowe . Zrobilam test i okazalo , ze sie nie mylilam-. Wiec zadzwonilam po mojego meza, dogotowalam spokojnie obiad. Zalatwilam opieke dla mojego synka i ok godz 16..00 pojechalam do szpitala. Tam okazalo sie , ze mam rozwarcie i skurcze co 20 min. Ale Niemcy jak to oni lubia miec wszystko zaplanowane. postanowili mnie przetrzymac do rana do 7 godz. Noc byla straszna, co 4 godz podlaczali mnie do Ktg , ale skurcze nie nasilaly sie. O 6 rano zaczeto przygotowania do operacji , ktora sie troszke opoznila. Zalozono mi cewnik ( straszny bol- nie polecam) ubrano w koszule i zabrano nablok operacyjny, moj maz w tym czasie rowniez przebieral sie w specjalna odziez. Anestezjog podal mi znieczulenie w kregoslup, i zaraz po zrobilo mi sie strasznie niedobrze wiec podano mi zastrzyk na mdlosci. I szlo jakos wytrzymac. Po tym znieczuleniu mialam wrazenie , ze jestem lekko pijana. Ciecie wraz z wyciagnieciem Maxia trwalo ok 7 min , Moj maz w tym czasie siedzial obok mnie i prawie , ze zemdlal, pielegniarka byla w gotowosci zeby mu udzielic pierwsza pomoc. Najpierw pokazano dziecko mojemu M i powiem wam , ze on tak plakal na glos , ze az mi sie tak jakos dziwnie zrobilo, pozniej ja patrzylam na moja dzidzie jedna minutke. I zabrano Maxia wraz z moim M na badania. Lekarze w tym czasie zszywali mnie. Po 40 min pojechalam na sale gdzie czekal na mnie moj M z Maxiem na rekach. Nie musialam lezec plasko wrecz odwrotnie moglam usiasc na lozku . Strasznie drzalo mi cialo i chcialo mi sie pic. Siedzialm tam ok 4 godz dostajac caly czas morfine przeciw bolom. Po tym czasie przewieziono mnie na sale , zjadlam posilek po 8 godzinach moglam usiac na lozku ale wstac dopiero po 24 H. Dziecko bylo caly czas przy mnie, polozne przykladaly mi go do piersi przez cala noc niestety on nie chcial pic , caly czas spal. Po 23 h od porodu Maxiu po raz pierwszy ssal mleko i po tym czasie karmie go juz piersia. Maly jest cudowny tylko je i spi. Niestety ma mala wade serca, na usg serca okazalo sie ze ma w zastawce dziurke,. Prawdopodobnie do roku czasu sama sie zrosnie ale musze to kontrolowac.
Z mojego punktu widzenia sama cesarka nie jest zla ale pozniej 3 dni po ,ten bol , jest duzo gorszy od naturalnego porodu. Wierzciemi. Teraz widzac jak wyglada jedno i drugie wybralabym z cala pewnoscia porod naturalny. Nie bylam wstanie sie zajac wlasnym dzieckiem , musialam o wszystko prosic polozne, i ten bol po jest naprawde ogromny nawet po zazyciu srodkow przeciwbolowych. Dzis wyszlam do domu jeden dzien wczesniej na wlasne zyczenie, bo w szpitalu wpadalam w jakis taki stan depresyjny.
 
To teraz moja kolej :) Rodzilam z Saara w tym samym czasie roznlo nas ok 20min i 600 km. i moje odczucia sa zupelnie inne. Do szpitala zawiozl mnie M we wtorek wieczorem, zrobili mi ktg i to wszystko :) w srode o 6.30 pobudka - jeszcze raz ktg , kroplowka ,dostalam takie strasznie obcisle ponczochy przeciwko trombozie i zastrzyk ( tu robia to przy kazdej operacji zeby nie tworzyly sie zakrzepy w krwi). o 8.45 przewiezli mnie na sale przedoperacyjna - ekg, cisnienie,puls,powstawiali mi weflony w nadgarstki i jazda na sale operacyjna :) Tu przedstawili mi wszystkich ktorzy w czasie OP beda sie mna zajmowali ,anastezjolog powiedzial ze teraz czeka mnie namniejprzyjemna rzecz z calej cesarki czyli znieczulenie w kregoslup i ..... mial racje ;) pozniej odczekali ok 10 min co chwila szczypiac mnie w duzy palec i sprawdzajac czy cos czuje.O 8.10 wpuscili mego M na sale OP a ja dostalam panicznego ataku smniechu bo on w sterylnych zielonym ubraniu wygladal przezabawnie :)
Wiec ok 8.11 - pierwsze ciecie - nie czuje bolu - jest OK , potem jeszcze kilka pociagniec skalpelem i wiem ze to juz sekundy dziela mnie od spotkania z Kaska ,wydaje mi sie ze lekarz glebiej wsadza rece w brzuch i ...............8.20 pierwszy krzyk !!! Patrze na mego M i ryczymy jak male dzieci !!! Ta chwila jest tak cudowna ze nawet teraz jak pisze to oczy robia mi sie wilgotne.Polozna owinela Kaske w recznik i polozyla mi na piersi pozniej zaczeli mnie zszywac a M poszedl z Kasia i polozna na miezenie i wazenie.O 9.00 przewiezli mnie na tzw sale pooperacyja na godzinna obserwacje , tam czekal juz na mnie M z malenstwem ,pielegniarki natrzaskaly nam fotek,atmosfera naprawde super.Po jakis 30 minutach zaczelam czuc ze odchodzi znieczulenie , bol owszem ale do zniesienia.Po godzinie odwiezli nas do sali rodzinnej,co chwila przychodzily pielegniarki i pytaly czy cos trzeba mimo ze przy lozku mialam dzwonek :) Nie bylo zadnego nakazu lezenia na plasko czy nie podnoszenia glowy , o 11.00 przyniesli mi obiad a ja ze 3 razy pytalam czy to nie pomylka :) M byl przez 24 godziny przy mnie mial lozko obok mojego lozka i mielismy wspaniala mozliwosc nacieszenie sie soba i naszym szczesciem. Ok 16 przyszly pielegniarki i zapytaly czy mam ochote sprobowac wstac - najpierw pomyslalam ze chyba im odbilo ,ale pozniej nooooo.... czemu nie probujemy :) i znowu totalne zaskoczenie - ludzie ja wstalam i zrobilam kilka krokow !!!! czyli od jutra moge chodzic :) Bol powoli stawal sie co raz mniejszy .
Nastepnego dnia z pomoca M wstalam z lozka i wzielam prysznic - co 4 godziny dostawalam tabletki przeciwbolowe i bylo naprawde OK. Kaska w szpitalu pozamieniala sobie noc z dniem ale cale szczescie juz jej to przeszlo (mam nadzieje ze na dlugo ) jedyny problem w tym ze nie mam pokarmu i ciagniemy z butelki :) Ze szpitala moglam wyjsc w piatek ,ale mialam troche stracha ze jeszce sobie nie poradze i zostalam do soboty rano.Po pozszywaniu mnie do chwili wyjscie ze szpitala Kasie mialam CALY CZAS przy sobie !!!
W tej chwili nie biore juz zadnych tabletek przeciwbolowych ,pewnie ze czasami jak sie zapomne i cos zrobie to zaboli czy zapiecze ale ogolnie JESTEM ZACHWYCONA CESARKA !!!!
Byc moze jestem szczesciara ,lub mam jakies zmniejszone odczowanie bolu ,ale jezeli uda mi sie jeszcze raz zafasolkowac to na 10000% chce cesarke !
 
Ostatnia edycja:
A u mnie zaczelo sie tak:
Najpierw lekkie skurcze male rozwarcie ale szyjki jeszcze centymetr wiec patologia ,polezalo sie troche ...
W piatek wieczorem powiedziano mi ze jak sie nic nie rozkreci w nocy to beda wywolywac
W sobote oczywicie z rana ktg skurcze co 10 minut rozwarcie na 3cm zostala podjeta decyzja ze beda wywolywac bo co mam sie w tych skurczach meczyc ,kazali spokojnie spakowac swoje graty i czekac az ktos po mnie przyjdzie ,Krystian sie chyba wystraszyl i o 11 rano odeszly mi wody ,byllam cala szczesliwa ze nie dostane zadnej kroplowy na wywolanie i wszystko pujdzie naturalnie o 11;40 przeszlam progi porodowki sie rozlozylam na luzku wyjelam sobie gazetke i czytam i czekam gadam glupociki z mezem ,o godzinie 13 z minutami skurcze staly sie mocniejsze ale do znieienia i jakos najwygodniej mi bylo jak stalam i kiwalam sie na boki.O14:20 moja polozna stwierdzia zeby mi troszke ulzyc ''wsadzi'' mnie do wanny i tam zebym sobie polezala z godzinke to napewno cos sie ruszy i mowi ze jak wszystko dobrze pujdzie to za 2-3 godzinki urodze ,wiec wlazlam do wany bylo calkiem przjemnie ,maz siedzi obok i sie ze mnie smieje ze jakies dziwne miny zaczynam robic a tu juz skurcze co chwile , 40 minut puzniej sie dre na cala porodowke ze ja mam juz skurcze parte ,przybiega polozna i mowi ze szybko i to chyba nie te skurcze ze cos myle ,sprawdza mnie i mowi ''Jezus Maria '' to juz wola reszte personelu i kaze mi wychodzic z wanny a ja ze nie wyjde nie dam rany ze musze przec to z moim mezem wyciagneli mnie z tej wanny bylo 3 po 15 nie wiem jak wlazlam na ten fotel 3 pchniecia potem o godzinie 15:10 mialam swoje malenstwo na brzuszku .chwile przytulaskow i zabrali go na badania dostal 10 punktow i zaraz po tym przystawiono mi go do piersi i tak przytuleni lezelismy jeszcze 2h na obserwacji nastepnie przewiwziono nas na sale poporodowa . Krystian byl caly czas ze mna.

ZYCZE KAZDEJ TAKIEGO EKSPRSU;-)
 
Ostatnia edycja:
no to teraz ja Wam napisze jako to ze mna było
no wiec całą sobote co chodzilam do toalety odchodzilo mi po troszku czopa,skurczy zero,czulam sie wrecz rewelacyjnie i zupelnie nic nie przepowiadalo tego co ma sie zdarzyc
okolo 17 odeszlo mi troche czopa podbarwionego krwia i dalej nic,siedzialam u tescio i tylko co troche straszylam tesciowa ze zobaczysz urodze
okolo 1.30 pierwszy bol,nastepny po 20 minutach,wzielam komorke i zaczelam liczyc co ile,nastepny po 15 minutach,okolo 2.30 zeszlam na dol obudzic tesciowa i zadzwonilam po mame,przyjechalysmy do nas do domu ,dopakowalam torbe i do szpitala
zadzwonilam do malza tylko bo byl w pracy ze cos sie dzieje i ze dam mu znac,ale dobrze ze nie czekal tylko przyjechal do szpitala bo to cos to bylo to na co czekalam od 9 miesiecy
na IP zbadala mnie polozna,zszedl lekarz,poszlismy na usg zeby zobaczyc ile mala wazy,stwierdzil ze 3200 i niewiele sie pomylil
pojechalismy na gore
od razu na porodowke
przyszla polozna ,zbadala mnie,rozwarcie na 6 a moze nawet na 7 palcy jak stwierdzila,podlaczyli mnie pod ktg i dostalam zastrzyk,w tym czasie zdazyl nadjechac malz i juz do konca byl przy nas
za 3 podejsciem parcia urodzila sie Oliwka
waga 3260,54cm
jejciu nie zapomne widoku jej z pepowina do konca zycia
urodzilam lozysko,zalozyla mi polozna jak stwierdzila dwa kosmetyczne szwy i lezalam chwile czekając na sale
przewiezli mnie na sale i w niedlugim czasie dostalam mala
opieka rewelacja,jedzenie--wiadomo jak w pl szpitalach
wszystkim Wam zycze tak ekspresowego porodu ktory trwal w sumie 2,5h
powodzenia moje kochane wrzesnioweczki i niech ukoronowaniem tej drogi bedzie taki maly ssaczek jak mnie na cycu teraz wisi:)
 
reklama
Czas na moją historię (przepraszam - będzie długie).
W poniedziałek 23.08 czułam zdecydowanie słabsze ruchy, więc pojechaliśmy na KTG do szpitala. Na zapisie wyszło więcej ruchów, niż ja odczuwałam, ale zanotowały się też spadki tętna, więc zadecydowano o przyjęciu mnie na oddział (chociaż chwilę wcześniej słyszałam, że nie ma miejsc).
Bardzo niemiła położna dała mi koszulę do przebrania (nie braliśmy ze sobą torby, bo jechaliśmy tylko na KTG) i na wózku zawiozła do sali porodowej. Kazała się położyć na łóżku, podpięła znów KTG. Wyszła, uff.
Za chwilę zaczęły przychodzić inne położne, pielęgniarki, lekarki. Założenie wenflonu, pobranie krwi, podanie kroplówki z nawodnieniem, badanie położnicze… Było coś ok. 23:00.
W międzyczasie kilka razy ktoś przychodził i coś tam sprawdzał. Przed pierwszą w nocy przyszła kolejna położna (b.miła) i powiedziała, że musi mnie zbadać. To bolało. Bardzo bolało i trwało dość długo. W czasie jej badania usłyszałam dwukrotnie jakby strzyknięcie. Zapytałam, co tak strzyka. Nie zdążyła mi odpowiedzieć, poczułam jak coś ciepłego leje się ze mnie strumieniem. Zapytałam: „To wody?” – odparła, że tak. Spojrzałam na zegarek, była godz. 00:50. Założyła mi wkładkę, dała paczkę na zmianę. Powiedziała, że tak mi się jeszcze będzie sączyć do rana (a sądziłam, że wszystko wypłynęło do basenu i było tego z dziesięć litrów). Zapytałam, co dalej. Odpowiedziała: „Jak to co, rodzimy”. Byłam w stanie wymruczeć tylko „Aha”… Wyszła. Napisałam kilka smsów, w tym do M, żeby był u mnie wcześnie rano, bo będziemy rodzić.
Za chwilę przyszła inna położna. Zapytałam, dlaczego trzeba było to zrobić. Powiedziała, że skoro na zapisie wychodzą spadki tętna, to znaczy, ze dzidziusiowi już nie jest za dobrze w macicy i trzeba pomóc mu wyjść. I że jeśli do rana nie dostanę skurczy, to będą musieli podać mi oksytocynę, bo teraz w ciągu 24 godzin mały musi się urodzić.
Około 3 w nocy zaczęło mnie regularnie boleć jak na miesiączkę. Odrobinę czułam też bóle w krzyżu (ale nie za mocne) i przypominałam sobie, jak czytałam w necie, że bóle z krzyża to dłuuugi poród, podłamałam się trochę. Na szczęście plecy nie bolały mocno. Cóż, bóle brzucha stawały się coraz silniejsze i byłam absolutnie przekonana, że między nimi są zaledwie sekundy przerwy. Chyba coś ok. 5 rano powiedziałam jednej położnej, że bardzo chce mi się kupę. Powiedziała mi, że to tylko skurcze i mam się nie przejmować. (Ta położna była najgorsza ze wszystkich i strasznie olewcza). Bolało mnie zaj.biście, zaczęło mi się robić niedobrze. Skurcze były już tak bolesne i uciążliwe, że kiedy przychodził kolejny, po prostu wyłam na głos; nie wiedziałam, czy mam odgryźć rurkę od kroplówki, zjeść prześcieradło czy może poręcz od łóżka. Kiedy ciut po 6 rano przyszła znów inna położna (ta jedna była tak fantastyczna i kochana, że miałabym ochotę ją wyściskać) i powiedziałam jej o tej chęci wypróżnienia, powiedziała „Kochana, to może my mamy już drugą fazę?” – zbadała mnie, były już 4 cm rozwarcia. Zapytałam o znieczulenie, bo uznałam, że więcej po prostu nie wytrzymam. Powiedziała, że znieczulenie mogę dostać z palcem w nosie i że już leci po anestezjologa. Za chwilę zdążyłam tylko krzyknąć, że mi niedobrze… położna nie zdążyła podać nerki, ale i tak jeszcze się przydała ;)
Znów kilka informacyjnych smsów (w tym do magi78 - dzięki za relację "na żywo" :-))
Kiedy ok. 7 rano przyszedł anestezjolog, byłam już tak umęczona i obolała, że ledwie byłam w stanie położyć się znów na lewym boku – skurcz następował po skurczu i nie miałam siły się ruszyć. Na szczęście znieczulenie zadziałało błyskawicznie (a już miałam w głowie wizję: znieczulenie na mnie nie działa, a ja zapadam na zespół popunkcyjny i ostatecznie kończę na wózku inwalidzkim). Anestezjolog powiedział, że to potrwa 2 godziny i jeśli do tej pory nie urodzę, to mam poprosić o zbadanie mnie, czy mogę dostać kolejną dawką.
M zaraz przyjechał do szpitala. Widocznie zdenerwowany, ale opanowany jak zawsze. Zrobiło mi się o niebo lepiej. Bardzo żałuję, że nie mógł być przy mnie wcześniej – ale nawet nie było szczególnego sensu, przynajmniej on trochę wypoczął w nocy.
Powoli zaczęłam odczuwać coraz silniejszą potrzebę wypróżnienia, ale niezupełnie w taki sam sposób i zaraz stwierdziłam, że to chyba parte. Ponieważ znieczulenie powoli zaczynało schodzić, stawało się to coraz bardziej nieprzyjemne (ale niekoniecznie bolesne). Było to jednak uczucie tak upierdliwe, że bardzo ciężko było mi to powstrzymać. Było ok. 9:30. Położna mnie zbadała, miałam już 10 cm, więc oświadczyła, że na drugą dawkę znieczulenia nie ma już szans. Zachciało mi się płakać na samo wspomnienie skurczy.
Znieczulenie już prawie całkiem nie działało. Przy każdym kolejnym „partym” zaciskałam do białości rękę M, a on głaskał mnie po głowie i powtarzał, że damy radę. Położna kazała jeszcze nie przeć, bo jeszcze nie wstawiła się główka. Zostaliśmy sami. Walczyłam z potrzebą parcia jak tylko mogłam, ale w końcu już naprawdę nie mogłam. Na każdym skurczu darłam się coraz bardziej. Przyszła położna i kazała tylko przyciągać nogę do siebie na skurczu i nie przeć na siłę, „tylko tyle, co się samo prze”. Byłam pewna, że zaraz dziecko ze mnie wystrzeli, ale słyszałam, jak położne mówią do siebie „Ona jeszcze nie prze”. Po kolejnych paru minutach naprawdę porządnego starania się, żeby nie przeć ;) wykrzyczałam, że już nie mogę się powstrzymywać. Położna więc na to: „Dobra kochana, to kładź się na plecy, nogi obie do brody i rozstaw szeroko, przyciągnij za kolana, głowa do brody, wciągnij powietrze i bez wypuszczania spróbuj mocno przeć.”
Robiłam wszystko, co mogłam. Jedna z położnych powiedziała, że jeszcze trochę, że jeszcze główka nie schodzi, ale zaraz przyszedł kolejny skurcz i znów nie mogłam się powstrzymać, i tak jeszcze ze dwa razy, w końcu musiało coś ruszyć, bo nagle wszystkie się zbiegły (miałam wrażenie, że jest ich z dziesięć, zwłaszcza, że robiły tyle samo hałasu chyba, co ja ;)) i zaczęły mnie motywować do parcia, usłyszałam, że widać już mokre włosy, to mi trochę dało kopa, ale byłam bardzo zmęczona; wszystko stało się tak zakręcone i pospieszne, że nie wiedziałam już, co się dzieje. Parłam i krzyczałam, położna krzyknęła „Ty się nie drzyj dziewczyno, tylko przyj!”, „Mocniej!”, „Jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze! Wymień powietrze! i jeszcze, jeszcze, jeszcze!” – a ja na to, że bardziej już nie mogę! Założono mi cewnik, bo miałam pełen pęcherz i blokował główkę. Miałam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę – jak to się stało, że jestem tu i rodzę dziecko??? – ktoś mi za chwilę sprawdził tętno – czułam w ręku dłoń mojego M, na której zaciskałam swoją z całych sił; drugą rękę on wciąż trzymał mi na głowie i patrzył zmartwiony jak cierpię… położne kazały mocniej przeć… ja uznałam, że już mocniej się nie da… słyszałam jakieś pytanie, czy jest już pediatra, za chwilę głos położnej, że znów jest u dziecka spadek tętna na skurczu – jedna krzyknęła do mnie, że jeśli na najbliższym skurczu nie urodzę, to będą musieli stosować próżniociąg. Pomyślałam sobie zaraz, że nie, to niemożliwe, nosiłam dziecko 9 miesięcy a teraz je zabiję, bo nie potrafię go urodzić… to chyba było coś, co było mi właśnie potrzebne… Przy piskliwym chórze położnych „Jeszcze, jeszcze, jeszcze, jeszcze!” zebrałam siły chyba z kosmosu i usłyszałam, że jest główka (nacięły mnie, ale nawet nie wiem kiedy) – potem znowu „Jeszcze, jeszcze”, a potem nagle przestało mi cokolwiek dolegać i kiedy podniosłam głowę, położna trzymała na rękach dziecko mówiąc do mnie z uśmiechem „Takiego człowieka pani urodziła!”. Ja przekonana, że to się stało za późno, zapytałam, dlaczego on nie płacze i czy żyje, wtedy one się wszystkie uśmiechnęły i razem z moim M odpowiedziały, że oczywiście że żyje, że wszystko się udało – pochwaliły mnie, po szybkim osuszeniu dziecka położyły mi go na piersiach przykrytego pieluszką – poczułam się tak dziwnie… Chciało mi się płakać, ale nie do końca chyba wtedy rozumiałam, że to naprawdę moje dziecko, nasz wyczekany Jaś… całowałam go po główce, wydaje mi się, że się trochę popłakałam, ale mój M mówi, że buzia mi się sama śmiała… Była 10:25…
Za chwilę położne dały wzruszonemu Tatusiowi nożyce do przecięcia pępowiny (a może to było przed położeniem go na mnie?). A potem kazały zrobić zdjęcie :)
Po chwili na jednym malutkim skurczyku urodziłam łożysko – już mi wrócił humor, pytałam M, czy zabierzemy je żeby zrobić obiad, taki kawał mięcha ;) Jaś został zabrany do ważenia i mierzenia, a mnie podano znieczulenie do szycia i zaczęto mnie zszywać. Kazałam M pilnować Jaśka i co chwilę dopytywałam, czy wszystko z nim dobrze – i uwierzyłam nie na słowa M, ale chyba dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że oceniono go na 10 punktów. Kiedy usłyszałam wagę, pomyślałam sobie, że jest taki malutki, i znów zachciało mi się płakać…
Po skończonym szyciu (trochę słabo na mnie zadziałało znieczulenie, ale lekarka mnie bardzo skutecznie i fajnie zagadywała) musiałam się przeturlać na drugie łóżko i razem z tatusiem i Jasiem zostaliśmy przeniesieni do innej sali… porodowej, bo na oddziale noworodkowym nie było miejsc. Jaś leżał w swoim łóżeczku, a ja choć podczas porodu myślałam, że się wykończę, to nagle nie byłam zmęczona i senna i zamiast odpocząć, razem z M wgapiałam się w to małe cudo…
Ogólnie mogę powiedzieć, że poród nie był taki zły (zwłaszcza, że szybko poszło), ale pewnie lepiej bym to zniosła, gdybym nie była tyle czasu unieruchomiona, głodna i spragniona, no i w zasadzie sama z bólem całą noc… Jeszcze zapomniałam napisać, że Jaś urodził się poowijany wokół ciałka pępowiną. Potem doczytałam w mądrej książce, że to było zagrożenie dla jego życia i stąd te słabsze ruchy. Poród po prostu trzeba było jak najszybciej wywołać...
 
Do góry