kerna
http://www.lauraziobro.pl
Historia Kerny:-)
1 września ściagnęli mi szew i gratisowo zostawili w szpitalu na obserwacji. Wszyscy liczyli na to, że urodzę lada dzień. Okazało się to troszkę bardziej skomplikowane. Środa, czwartek i piątek minęły bez skurczów i w miarę spokojnie. Babki na sali były superowe, więc krótko mówiac super się bawiłyśmy;-)W sobotę okazało się, że mam bardzo dużą utratę białka i lekarz zostawił mnie w szpitalu bo obawiali się zatrucia ciążowego. Wekend minął i w poniedziałek na obchodzie ordynatorka powiedziała, że dziś muszę rodzić, bo obawiają się zatrucia i stanu przedrzucawkowego. do tego moja hemoglobina dawała wiele do życzenia
Zrobili usg, na którym waga małej wychodziła na 3600g, przepływy i wsio było dobre więc byłam gotowa do porodu.
O 11 rano podpięli mnie pod oxy i zaraz zjawił się M:-) Ucieszył się, że w końcu będzie po i dzielnie pomagał mi znosić skurcze, skakać na piłce itd. O 11.15 moja ginka przebiła mi pęcherz żeby przyspieszyć całą akcję.Ok. godziny 14 ja już powoli nie dawałam rady ze skurczami i poprosiłam o badanie. Z 4cm zrobiło się aż 5 A szyjka twarda i nie puszcza. dostałąm zastrzyk i czekaliśmy, żeby szyjka w końcu zmiękła. Mimo bardzo silnego bólu i skurczy jeden po drugim znalazłam sposób. Gdy bolało, wyobrażałam sobie tą śliczną główkę i nosek..i oczka...i uszka które zaraz zobaczę. Dużo mi to pomogło.
Skurcze nasilały się i stały się nie do wytrzymania ok. godz.15 a rozwarcie dopiero na słabe 7
Przed 17 miałam silne skurcze parte i zakaz parcia bo dopiero jest 8cm. A ja już wychodziłam z siebie. Na szczęście były super położne które pomagały mi walczyć i oddychanie pomagało. W końcu rozwarcie i zaczął się poród. Jeden skurcz, drugi, trzeci i dopiero wyszła główka..kolejny skurcz i nic, następny i znowu nic nie wychodzi. Personel zgłupiał i nie wiedział co robić bo ja już nie mogłam mocniej a barki zaklinowały się. Przybiegły kolejne położne i zaczęły wypychać małą z brzucha wciskając mi łokcie w żołądek. Doszło do mnie, że coś nie jest tak. Dwie babki skakały mi po brzuchu a ja parłam na ślepo...niech się dzieje co chce. Niestety nie obyło się bez wyciagania małej też siła. Ale w końcu wyskoczyła klusia która okazało się ważyła 4200 55cm o godzinie 17.20.Dostała tylko 7pkt bo była bardzo wymęczona i miała ogólną wiotkość ciała..nie płakała. Z M zaczęliśmy panikować że coś jest nie tak, bo nawet nie dali mi jej na brzuch...nawet nie pokazali. Dostałam znieczulenie i po zszyciu przywieźli mi małą a my poryczeliśmy się jak małe dzieci ze szczęścia. Od razu przystawiłam ją do piersi i poczułam te cudowne usteczka ciamkające cyca. Oj długo płakałam i wszystkie zdjęcia z porodówki mam zapłakane..ale to łzy szczęścia:-) Położne pogratulowały, bo mimo wszystko dałam radę.
Laura była ze mną już cały czas i ciągle spała z cycem w buźce:-)Tak jej zostało do dzisiaj.
1 września ściagnęli mi szew i gratisowo zostawili w szpitalu na obserwacji. Wszyscy liczyli na to, że urodzę lada dzień. Okazało się to troszkę bardziej skomplikowane. Środa, czwartek i piątek minęły bez skurczów i w miarę spokojnie. Babki na sali były superowe, więc krótko mówiac super się bawiłyśmy;-)W sobotę okazało się, że mam bardzo dużą utratę białka i lekarz zostawił mnie w szpitalu bo obawiali się zatrucia ciążowego. Wekend minął i w poniedziałek na obchodzie ordynatorka powiedziała, że dziś muszę rodzić, bo obawiają się zatrucia i stanu przedrzucawkowego. do tego moja hemoglobina dawała wiele do życzenia
Zrobili usg, na którym waga małej wychodziła na 3600g, przepływy i wsio było dobre więc byłam gotowa do porodu.
O 11 rano podpięli mnie pod oxy i zaraz zjawił się M:-) Ucieszył się, że w końcu będzie po i dzielnie pomagał mi znosić skurcze, skakać na piłce itd. O 11.15 moja ginka przebiła mi pęcherz żeby przyspieszyć całą akcję.Ok. godziny 14 ja już powoli nie dawałam rady ze skurczami i poprosiłam o badanie. Z 4cm zrobiło się aż 5 A szyjka twarda i nie puszcza. dostałąm zastrzyk i czekaliśmy, żeby szyjka w końcu zmiękła. Mimo bardzo silnego bólu i skurczy jeden po drugim znalazłam sposób. Gdy bolało, wyobrażałam sobie tą śliczną główkę i nosek..i oczka...i uszka które zaraz zobaczę. Dużo mi to pomogło.
Skurcze nasilały się i stały się nie do wytrzymania ok. godz.15 a rozwarcie dopiero na słabe 7
Przed 17 miałam silne skurcze parte i zakaz parcia bo dopiero jest 8cm. A ja już wychodziłam z siebie. Na szczęście były super położne które pomagały mi walczyć i oddychanie pomagało. W końcu rozwarcie i zaczął się poród. Jeden skurcz, drugi, trzeci i dopiero wyszła główka..kolejny skurcz i nic, następny i znowu nic nie wychodzi. Personel zgłupiał i nie wiedział co robić bo ja już nie mogłam mocniej a barki zaklinowały się. Przybiegły kolejne położne i zaczęły wypychać małą z brzucha wciskając mi łokcie w żołądek. Doszło do mnie, że coś nie jest tak. Dwie babki skakały mi po brzuchu a ja parłam na ślepo...niech się dzieje co chce. Niestety nie obyło się bez wyciagania małej też siła. Ale w końcu wyskoczyła klusia która okazało się ważyła 4200 55cm o godzinie 17.20.Dostała tylko 7pkt bo była bardzo wymęczona i miała ogólną wiotkość ciała..nie płakała. Z M zaczęliśmy panikować że coś jest nie tak, bo nawet nie dali mi jej na brzuch...nawet nie pokazali. Dostałam znieczulenie i po zszyciu przywieźli mi małą a my poryczeliśmy się jak małe dzieci ze szczęścia. Od razu przystawiłam ją do piersi i poczułam te cudowne usteczka ciamkające cyca. Oj długo płakałam i wszystkie zdjęcia z porodówki mam zapłakane..ale to łzy szczęścia:-) Położne pogratulowały, bo mimo wszystko dałam radę.
Laura była ze mną już cały czas i ciągle spała z cycem w buźce:-)Tak jej zostało do dzisiaj.