W sobotę 11 września pojechaliśmy do Św. Katarzyny na ślub przyjaciół. Oni ciągle się śmiali i powtarzali - pamiętaj dziś nie rodzisz - bo dziś nie Ty jesteś najważniejsza. Mąż śmiał się i mówił wszystkim, że umówił się z małym, że może wychodzić po 16 - ślub był o 15. Byliśmy w Kościółku, porobiliśmy im zdjęcia i pojechaliśmy do teściów. U nich pod domem, wysiadam z auta (ok. godz. 16:30) i czuję jakieś ciepło po nogach i mówię do męża: chyba mi wody odeszły, a ten taki rogal na twarzy, że się zaczęło Pojechaliśmy do nas do domku, po torbę, ja zmyłam makijaż, szybki prysznic i w drogę. Do szpitala zajechaliśmy gdzieś o 18 - cały czas sączyły mi się wody. Na Izbie Przyjęć zbadano mnie - stwierdzono 2 cm rozwarcia, ale z powodu żadnych skurczy przyjęto na Patologię ciąży - ostatnie wolne miejsce! Ale fuks! Tam podłączono mnie pod KTG i zaczęły się lekkie skurcze – mówię do męża, że chyba już wiem co to skurcz, ale jakiś pyrdzik śmieszny Po 19 musiał jechać do domu, a ja zostałam sama. Powiedziałam mu tylko, że czuję, że jeszcze dziś wróci. Gadałam sobie z dziewczyną z pokoju i nagle złapał mnie mega ból w dole brzucha, pomyślałam – rozkręca się Za chwilę kolejny mocny ból – pomyślałam, że sprawdzę czas co ile... 5, 4, 3 min. - od razu hardcore Idę do położnych – mówię, że chyba się zaczęło, a ona do mnie z uśmiechem – Pani Marto niech Pani chwile zaczeka bo nie ma wolnej porodówki ;P A ja – mogę czekać, ale mały już nie bardzo... Kazała iść pod prysznic. Poszłam. Posiedziałam jakieś 40 min. - było całkiem przyjemnie – jeszcze ;P Po wyjściu wzięły mnie na zabiegówkę i zbadały. A tam rozwarcie na 4 cm, a na skurczu na 7 cm. Babka do drugiej, że widzi włoski, a ja szok ;P Jedno słowo – proszę dzwonić po męża. Ja za tel. Było dobrze po 22. Parę min. po 23 przyjechał mąż, od razu poszliśmy na porodówkę. Tam trochę leżenia na łóżku na boku, żeby dzidziuś miał więcej miejsca do rozpychania się i położna wysłała mnie pod prysznic. Tam byliśmy chyba z mężem godzinę – ja mówiłam, że nie pomaga – a ona, że nie ja jestem najważniejsza i dziecku ma to pomóc – a ja miałam już mega skurcze... Ból okropny. Wyszliśmy spod prysznica i poszliśmy na łóżko. Tam już końcówka, która była wielką ulgą. Samo urodzenie – wypchanie maleństwa to już przyjemność i nagroda Mały pojawił się na tym świecie o 1.20 w nocy. Położono mi go przy piersi i mieliśmy chwilkę tylko dla siebie. Ja zostałam na porodówce, a mąż z położną poszli go ważyć, mierzyć, itp. Dostał 10 pkt w skali Apgar, chociaż położna powiedziała, że 12 na 10 Waga 3360 i 53 cm Ja rodziłam w tym czasie łożysko i byłam zszywana – bez nacięcia się nie obyło, ale wyraziłam na to wcześniej zgodę. Wychodzę z założenia, że lepiej mieć zszytą prostą ranę, niż poszarpaną Później mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie – ja, mąż i maluszek. Mąż pojechał do domu po 3, a mnie odwieziono na salę dopiero przed 6, bo mieli taki młyn i porodów, że nie mieli jak. Już się pytałam czy mogę iść sama, ale nie pozwolili ;P Leżałam między salami porodowymi i słyszałam jak na świat przychodzą kolejne maleństwa Odwieziono mnie i przeskoczyłam z łóżka na łóżko – położne się śmiały, że sprinterka Oczywiście nie spałam ani godziny, a o 7 wpadła położna czy dam radę iść po prysznic, a ja oczywiście pobiegłam w podskokach Chociaż po zrobiło mi się słabo bo całą sobotę prawie nic nie jadłam i nie piłam. Podczas porodu podłączono mi kroplówkę. Później maluszek już był ze mną. Niestety we wtorek jak już mieliśmy wychodzić okazało się, że pediatra nie puszcza nas do domu bo mały ma nasiloną żółtaczkę ze względu na nasz konflikt. Leżał pod lampami i wyszliśmy wczoraj. Teraz cieszymy się sobą! Z perspektywy czasu powiem Wam, że Bóg wie co robi, bo w czwartek miałam nawał pokarmu i zastój i gdyby nie pomoc super położnych nie dałabym rady. A tam w domu nie poradziłabym sobie sama. Aaaaaa i skarpetki przy porodzie mi się przydały bo strasznie marzły mi stopy Mąż spisał się na medal, trzymał za rękę, przypominał o oddechu, podawał wodę i wspierał. Jestem mega szczęśliwa i dumna z moich chłopaków
reklama
U mnie było tak ze 13.09 ok 23 dorwaly mnie skurcze co 7 min i pojechalam na ip. tam rozwarcie na 1.5cm;/ chodzilam ze skurczami 12 h...a rozwarcie wolno postepowalo chodzilam kilka godzin po korytarzu i zaliczylam wanne i po tym jak z niej wyszlam i zaslablam..od razu tlen i kroplowka z glukoza. Przy kazdym badaniu masaz szyjki a glowka zamiast schodzic nizej to cofala się. Lekarz zastanawial się nad cc ale nie zrobili i tak cierpialam do ok 10 rano kiedy przebili mi pecherz. Pozniej lekarz widzac ze skurcze sa bez przerwy a rozwarcie tylko na 7cm podal mi kroplowke na oslabienie skurczy..i po jakiejs godzinie 10 cm a ja skurcze rzadziej niz zwykle..musialam zebrac sie w sobie i przec..porod trwal 40 min a dlatego tak dlugo ze rzadko mialam skurcze.malego urodzilam z nacieciem..polozyli mi go na brzuchu a ja w ryk..wycalowalam go i sprawdzilam czy ma jajeczka był rozowiutki i umazany mazia i krwia..po chwili zabrali go a lekarz mnie zszyl..zadzwonilam do mojego E (wracal z trasy) ze mamy synka a on sie poplakal..po 3 h byl u mnie z kwiatami przewiezli mnie do sali i tam byliśmy już w trojkeJ bylam bardzo zmeczona i slaba ale liczylo się tylko to ze mam ich dwoch przy sobieJ
jak dla mnie sam porod był do przezycia i fascynacja ale skurcze i teraz polog to koszmar
mam juz swoja rodzinke i jestem przeszczesliwa zycze Wam mamusie powodzenia na porodowkach:*
jak dla mnie sam porod był do przezycia i fascynacja ale skurcze i teraz polog to koszmar
mam juz swoja rodzinke i jestem przeszczesliwa zycze Wam mamusie powodzenia na porodowkach:*
Olgadom
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 14 Listopad 2008
- Postów
- 481
U mnie będzie krótko:
14 września żyłam sobie normalnie, dzień jak codzień.. o 15 zjedlismy z mężem obiad i ponieważ miał wolne popołudnie poszliśmy na spacer. Na tym właśnie spacerku zaczął mnie pobolewać brzuch tak jak na okres, tylko brzuch bolał i przestawał, za chwilę znów zaczynał boleć i znów przestawał...od razu bylo to regularne co 7 minut. później wrócilismy na podwórko i Jasiek poszedł się bawić a my sobie siedzieliśmy na huśtawce. Mówię do męża że chyba się będzie zaczynać i poszłam do domku, przygotowałam się do pójscia do szpitala, ogoliłam, dopakowałam torbę i dalej poszłam na dwór. Siedziałam na dworku jeszcze do 18. Tu juz skurcze były co 5 minut. Potem przyszlismy do domu, liczylismy skurcze, były co 5,4,3 minuty, tak różnie..nie bolało, wiec poczekałam jeszcze do kąpieli Jasia i jak mąż poszedł go usypiać to ja wskoczyłam do wanny na ciepłą kąpiel i zadzwoniłam po teściową żeby po mnie przyjechała.
Pojechałysmy na IP ok 20, tu skurcze cały czas takie same, ale jakby troszkę bardziej bolesne. Wypełniłam papiery i o 20.45 byłam na porodówce, podpięła mi położna ktg i leżałam. Lekarza nie było bo cesarka trwała, po jakichś 15 minutach przyszła lekarka i mnie zbadała, rozwarcie na 4-5 cm :-) więc wielki uśmiech na mojej twarzy :-) po baddaniu pozwoliła mi wstać i chodziłam sobie przy łóżku, cały czas podpięta pod ktg. Za godzinę, półtorej badanie i rozwarcie już na 7 cm. No wiec ja szczęścliwa bo jeszcze bardzo nie boli. Przy tych 7 cm przebiła mi pęcherz i poszły wody. Znowu wstałam i chodziłam. teraz skurcze juz zaczęły być coraz dłuższe i bardziej bolesne. ok 22.30 napisałam do męża sms że skurcze co 1 mintę i trwaja ok 1,,5 minuty. Wszystko było ok do pełnego rozwacia, bo jak zrobiło się na 10 cm, tomusiałam ise polożyc i wtedy przestałam mieć skurcze. Podłączyli mi więc oksytocynę i wtedy to już na prawdę zaczęło boleć. Miałam problemy z parciem, wcale nie byłam w stanie przeć, niby parłam z całej siły ale efektów nie było widać, położna kazała mocniej, a ja już moocniej nie mogłam.. tak się tym zestresowałam, że przestałam wszystkich słuchać i wyłączyłam się zupełnie. Mała już była główką na świecie a ja z okropnego bólu i bezsilności podniosłam tyłek do góry i ścisnęłam nogi.Wszyscy na sali zamarli, ogólna panika się zrobiła bo nie chcialam rozluźnić nóg. Z tego oslupienia dopiero wyrwał mnie okrzyk teściowej, że uduszę dziecko. Spojrzałam na połozną i na jej przerażoną minę i rozchyliłam nogi,naciskając ostatkiem sił,które nie wiem skąd wzięłam i wydusiłam Niuńkę... uff... końcówka była tragiczna...mała na dodatek miała pępowine wokół szyi, ale na szczęście luxno i położna ją zdjęła,zanim ja wariatka zacisnęłam nogi.
Później połoźyli mi maleńką na brzuszku, odśluzowywali długo, długo, pokazali mi, dali ucałować i zabrali do pomiarów. Dostałam ją dopiero po 3 godzinach bo musieli ją podgrzać i jeszcze raz odśluzować. Ja leżałam jeszcze 2 godz na porodówce, połozna założyła mi 1 szew,teściowa przyniosła gorącą herbatkę i placek drożdżowy :-))) i sobie odpoczywałam.
Po przewiezieniu na oddział spotkała mnie mila niespodzianka, bo dostałam pokój 1-osobowy z tv, więc sobie odpoczęłam porządnie.
Ogólnie powiem, mając porównanie, że poród naturalny o wiele lepszy (lżejszy) niż z oksytocyną. Żałuję też że mąż nie mógł być ze mną w tej ważnej chwili, myślę, ze jego obecność dodałaby mi sił w tym najtrudniejszym momencie.
14 września żyłam sobie normalnie, dzień jak codzień.. o 15 zjedlismy z mężem obiad i ponieważ miał wolne popołudnie poszliśmy na spacer. Na tym właśnie spacerku zaczął mnie pobolewać brzuch tak jak na okres, tylko brzuch bolał i przestawał, za chwilę znów zaczynał boleć i znów przestawał...od razu bylo to regularne co 7 minut. później wrócilismy na podwórko i Jasiek poszedł się bawić a my sobie siedzieliśmy na huśtawce. Mówię do męża że chyba się będzie zaczynać i poszłam do domku, przygotowałam się do pójscia do szpitala, ogoliłam, dopakowałam torbę i dalej poszłam na dwór. Siedziałam na dworku jeszcze do 18. Tu juz skurcze były co 5 minut. Potem przyszlismy do domu, liczylismy skurcze, były co 5,4,3 minuty, tak różnie..nie bolało, wiec poczekałam jeszcze do kąpieli Jasia i jak mąż poszedł go usypiać to ja wskoczyłam do wanny na ciepłą kąpiel i zadzwoniłam po teściową żeby po mnie przyjechała.
Pojechałysmy na IP ok 20, tu skurcze cały czas takie same, ale jakby troszkę bardziej bolesne. Wypełniłam papiery i o 20.45 byłam na porodówce, podpięła mi położna ktg i leżałam. Lekarza nie było bo cesarka trwała, po jakichś 15 minutach przyszła lekarka i mnie zbadała, rozwarcie na 4-5 cm :-) więc wielki uśmiech na mojej twarzy :-) po baddaniu pozwoliła mi wstać i chodziłam sobie przy łóżku, cały czas podpięta pod ktg. Za godzinę, półtorej badanie i rozwarcie już na 7 cm. No wiec ja szczęścliwa bo jeszcze bardzo nie boli. Przy tych 7 cm przebiła mi pęcherz i poszły wody. Znowu wstałam i chodziłam. teraz skurcze juz zaczęły być coraz dłuższe i bardziej bolesne. ok 22.30 napisałam do męża sms że skurcze co 1 mintę i trwaja ok 1,,5 minuty. Wszystko było ok do pełnego rozwacia, bo jak zrobiło się na 10 cm, tomusiałam ise polożyc i wtedy przestałam mieć skurcze. Podłączyli mi więc oksytocynę i wtedy to już na prawdę zaczęło boleć. Miałam problemy z parciem, wcale nie byłam w stanie przeć, niby parłam z całej siły ale efektów nie było widać, położna kazała mocniej, a ja już moocniej nie mogłam.. tak się tym zestresowałam, że przestałam wszystkich słuchać i wyłączyłam się zupełnie. Mała już była główką na świecie a ja z okropnego bólu i bezsilności podniosłam tyłek do góry i ścisnęłam nogi.Wszyscy na sali zamarli, ogólna panika się zrobiła bo nie chcialam rozluźnić nóg. Z tego oslupienia dopiero wyrwał mnie okrzyk teściowej, że uduszę dziecko. Spojrzałam na połozną i na jej przerażoną minę i rozchyliłam nogi,naciskając ostatkiem sił,które nie wiem skąd wzięłam i wydusiłam Niuńkę... uff... końcówka była tragiczna...mała na dodatek miała pępowine wokół szyi, ale na szczęście luxno i położna ją zdjęła,zanim ja wariatka zacisnęłam nogi.
Później połoźyli mi maleńką na brzuszku, odśluzowywali długo, długo, pokazali mi, dali ucałować i zabrali do pomiarów. Dostałam ją dopiero po 3 godzinach bo musieli ją podgrzać i jeszcze raz odśluzować. Ja leżałam jeszcze 2 godz na porodówce, połozna założyła mi 1 szew,teściowa przyniosła gorącą herbatkę i placek drożdżowy :-))) i sobie odpoczywałam.
Po przewiezieniu na oddział spotkała mnie mila niespodzianka, bo dostałam pokój 1-osobowy z tv, więc sobie odpoczęłam porządnie.
Ogólnie powiem, mając porównanie, że poród naturalny o wiele lepszy (lżejszy) niż z oksytocyną. Żałuję też że mąż nie mógł być ze mną w tej ważnej chwili, myślę, ze jego obecność dodałaby mi sił w tym najtrudniejszym momencie.
Ostatnia edycja:
olcia23
list mama '05
No to moze mi sie uda (niunia spi a tatus poszedl po Besia do szkoly)
Wiecie ze falszywe alarmy meczyly mnie juz od jakiegos czasu...W sobote juz mowilam do mojego B ze to wszystko przez to ze u malej nie powiesil polek,i ona tylko na to czeka-smial sie ze mnie ,ze juz naprawde jestem na skraju wytrzymalosci.W niedziele znow pobolewal mnie brzuch (okresowo) ,ale mowie ze juz nawet nie zwracam na to uwagi ,bo to nie ma sensu ,nawet nie liczylam czasu miedzy napinaniem sie brzucha i poboleaniem.Moj popoludniu mowi:"no dobra niech ci bedzie choc przytrzymasz tepolki".Ja w miedzy czasie jak on to robil zaczelam latac do toalety z biegunka-znowu,wiec luz ,nwet wydawalo mi sie ze mialam sluz rozowawy,ale sobie mysle"ja juz zwidy mam" i nawt mojemu nie powiedzialm.Fakt teraz jak mysle to jeszcze mnie w pupie strasznie rwalo,ale szczerze nie pierwszy raz wiec ,normalnie to olalam.Poogladalismy telewizje dosc dlugo,i poszlismy spac ok 12 tej w nocy.Ok 1ej w nocy obudzil mnie skurcz,dosc mocny ,skoro sie obudzilam.Poszlam siku ,drugi patrze na zegarek 10min,czekam,nastepny ,czas 8min,i nastepny-4min-kazdy bolesny-mysle sobie "to na bank to "-tak mnie jeszcze nie bolalo.Ale powiedzialam sobie,jeszcze w czwartek mialam rozwarcie na 1 palec,wiec czekamy dluzej bo mnie zaraz z powrotem odesla do domu.I tak czekalismy do 3ej,bole sie nasilaly(nie bylo mowy o falszywych alarmach) byly co 3,4 min i trwaly dobre 60 sekund.Mowie do meza ze jedziemy bo przeciez trzeba jeszcze Besia do kolezanki zawiezc.I tak pojechalismy.W szpiatalu bylismy 15 po 3ej,a bole juz masakryczne( w doslownym tego slowa znaczeniu) ,polozna mnie zbadala i powiedziala ,ze mam rozwarcie na 7cm,i ze duzo mi nie zostalo-ja w szoku!Juz?Mowie ze chce znieczulenie bo juz nie moge,a ona,ze moze mi podac ,ale wtedy akcja sie spowolni,a jak nie to bedzie bardzo bolalo ale pojdzie szybko-powiedziala:"obiecuje ze jak bedziesz mnie sluchac za 2 godz mala bedzie z toba".Ja na meza i mowie :"dobrze".Wytlumaczyla mi ,ze po prawej stronie wszystko sie juz otworzylo,ale po lewej jeszcze troszke zostalo,wiec zeby szlo szybciej musze caly czas lezec na lewym boku(dodam,ze bole mialm glownie tam)-mowie wam to byl koszmar,i tak kazdy kolejny bol byl silniejszy,i czestszy,dala mi gas do wdychania a jak zagryzalam ,ta plastikowa koncowke i darlam sie strasznie.Po ponad godz ona mowi do mnie :"teraz przebije pecherz,i zaczniesz przec".I tak zrobila.Za chwile zaczely sie parte.Coz ja powiem tylko ,ze nienawidze partych.Szarpalam mojego Beniamina (jak mi potem pokazal jak mu podrapalm reke i naciagnelam koszulke to szok).Polozna powiedziala ,ze juz widac glowke,a ja reke w krocze i mowie ,ze klamie!!!Ale fakt samych partych bylo juz tylko ,15 min.POwturze to byl porod "w pigulce"-krotko i ostro.Kilka partych i mala byla z nami,bidulka zrobila w srodku smolke,nawet w uszach ja mialaOwinieta szyjka pepowinom...w pierwszej minucie miala 8punktow ale juz po 5 min 10pktMoj maz zajol sie nasza coreczka razem z polozna,a ja urodzenie lozyska,zszywanko(2 szwy bo peklam),i dochodzenie do siebie.Boze to taki cudowny moment zaraz po!!!!!Nasza niunia jeste cudna,a my przeszczesliwi
no i polozna trafila w dziesiate-mala urodzila sie 5:14 rano czyli po dwoch godz od przyjazdu do szpitala
Coz moge od siebie powiedziec?hmmm... jestem mega szczesliwa
Wiecie ze falszywe alarmy meczyly mnie juz od jakiegos czasu...W sobote juz mowilam do mojego B ze to wszystko przez to ze u malej nie powiesil polek,i ona tylko na to czeka-smial sie ze mnie ,ze juz naprawde jestem na skraju wytrzymalosci.W niedziele znow pobolewal mnie brzuch (okresowo) ,ale mowie ze juz nawet nie zwracam na to uwagi ,bo to nie ma sensu ,nawet nie liczylam czasu miedzy napinaniem sie brzucha i poboleaniem.Moj popoludniu mowi:"no dobra niech ci bedzie choc przytrzymasz tepolki".Ja w miedzy czasie jak on to robil zaczelam latac do toalety z biegunka-znowu,wiec luz ,nwet wydawalo mi sie ze mialam sluz rozowawy,ale sobie mysle"ja juz zwidy mam" i nawt mojemu nie powiedzialm.Fakt teraz jak mysle to jeszcze mnie w pupie strasznie rwalo,ale szczerze nie pierwszy raz wiec ,normalnie to olalam.Poogladalismy telewizje dosc dlugo,i poszlismy spac ok 12 tej w nocy.Ok 1ej w nocy obudzil mnie skurcz,dosc mocny ,skoro sie obudzilam.Poszlam siku ,drugi patrze na zegarek 10min,czekam,nastepny ,czas 8min,i nastepny-4min-kazdy bolesny-mysle sobie "to na bank to "-tak mnie jeszcze nie bolalo.Ale powiedzialam sobie,jeszcze w czwartek mialam rozwarcie na 1 palec,wiec czekamy dluzej bo mnie zaraz z powrotem odesla do domu.I tak czekalismy do 3ej,bole sie nasilaly(nie bylo mowy o falszywych alarmach) byly co 3,4 min i trwaly dobre 60 sekund.Mowie do meza ze jedziemy bo przeciez trzeba jeszcze Besia do kolezanki zawiezc.I tak pojechalismy.W szpiatalu bylismy 15 po 3ej,a bole juz masakryczne( w doslownym tego slowa znaczeniu) ,polozna mnie zbadala i powiedziala ,ze mam rozwarcie na 7cm,i ze duzo mi nie zostalo-ja w szoku!Juz?Mowie ze chce znieczulenie bo juz nie moge,a ona,ze moze mi podac ,ale wtedy akcja sie spowolni,a jak nie to bedzie bardzo bolalo ale pojdzie szybko-powiedziala:"obiecuje ze jak bedziesz mnie sluchac za 2 godz mala bedzie z toba".Ja na meza i mowie :"dobrze".Wytlumaczyla mi ,ze po prawej stronie wszystko sie juz otworzylo,ale po lewej jeszcze troszke zostalo,wiec zeby szlo szybciej musze caly czas lezec na lewym boku(dodam,ze bole mialm glownie tam)-mowie wam to byl koszmar,i tak kazdy kolejny bol byl silniejszy,i czestszy,dala mi gas do wdychania a jak zagryzalam ,ta plastikowa koncowke i darlam sie strasznie.Po ponad godz ona mowi do mnie :"teraz przebije pecherz,i zaczniesz przec".I tak zrobila.Za chwile zaczely sie parte.Coz ja powiem tylko ,ze nienawidze partych.Szarpalam mojego Beniamina (jak mi potem pokazal jak mu podrapalm reke i naciagnelam koszulke to szok).Polozna powiedziala ,ze juz widac glowke,a ja reke w krocze i mowie ,ze klamie!!!Ale fakt samych partych bylo juz tylko ,15 min.POwturze to byl porod "w pigulce"-krotko i ostro.Kilka partych i mala byla z nami,bidulka zrobila w srodku smolke,nawet w uszach ja mialaOwinieta szyjka pepowinom...w pierwszej minucie miala 8punktow ale juz po 5 min 10pktMoj maz zajol sie nasza coreczka razem z polozna,a ja urodzenie lozyska,zszywanko(2 szwy bo peklam),i dochodzenie do siebie.Boze to taki cudowny moment zaraz po!!!!!Nasza niunia jeste cudna,a my przeszczesliwi
no i polozna trafila w dziesiate-mala urodzila sie 5:14 rano czyli po dwoch godz od przyjazdu do szpitala
Coz moge od siebie powiedziec?hmmm... jestem mega szczesliwa
Nasza malutka ksiazniczka spi to sprobuje napisac kilka słów o swoim porodzie .Juz 14.09 we wt. mialam lekkie bole jak na okres ale nic sobie z tego nie robilam bo wydawalo mi sie ze to nie moze byc jeszcze zreszta pierwszy raz z synkiem to eszly mi najpierw wody wiec nie wiedzialam jakimi bolami moze zaczac sie porod pojechalam z mezem na grzyby zeby troche pochodzic i przyspieszyc po poludniu mialam skurcze nieregularne ale juz ciut mocniejsze maz zadzwonil do rodzicow zeby przyjechali i zajeli sie synkiem bo my prawdopodobnie bedziemy jechali dzis na porodowke wieczorkiem ok 19.00 byli u nas o godzinie 22.30 wyjezdzalismy na porodowke bo skurcze zaczelam miec co 7-10 min na oddziale zrobiono mi ktg pol godzinki sprawdzila polozna rozwarcie i stwierdzila ze mam 5cm czyli nie bylo zle jeszcze bole jakos znosilam bylam jednak nastawiona na zzo i mowie do poloznej ze chce znieczulenie bo wiem ze koncowki nie dam rady ,ze po 1 porodzie wiem co i jak ibez znieczulenia nie ma mowy a ona na to ze juz 5 cm wiec mam zaczekac jeszcze troche i moze zamiast zzo da mi cos tam w zastrzyku ja jej na to ze 1 porod mialam z zastrzykami i nic imi nie pomagaly wkoncu moz mnie namowil na prysznic postalam tam chyba pol godz jednak mialam dosc stania wiec poszlam sie polozyc polozna przyszla sprawdzila jak rozwarcie i stwierdzila 8 cm i ze mam sie rozluznic zeby mala mogla zejsc nizej przebila mi pecherz i dopiero zaczelo bolec okrutnie oczywiscie mowila ze mam pochodzic to bedzie szybciej ale ja za nic nie maialam zamiaru wstac.jak doszlo w koncu do 10 cm i zaczely sie skurcze parte to juz wogole byla masakra mialam jakas blokade bo jak mialam przec to mnie cos blokowalo bo bolalo jeszcze mocniej i odruchowo nie chcialam zeby dziecko zeszlo nizej zreszta krzyczalam do polozneij ze ma mnie pokroic a ona na to ze nie ma sensu robic naciecia bo wg niej obedzie sie bez ,a ja na to ze ja chce cesarke nie nacinanie!!!, a moj maz i polozna na siebie wielkie oczy i tlumacza mi ze to juz koniec jeszcze najwyzej 3-4 min,a jak wyszla juz glowka i uslyszalam ze tylko jeszcze 1 parcie to jakos sie zawzielam i ostatkiem sil wypchnelam naszą sliczna coreczke odrazu zaczela plakac my oczywiscie tez lozysko wyszlo prawie bez parcia jednak okropne w tym wszystkim bylo szycie bo mialam jakies wewn rozdarcie male i mam 3 szwy ale od wewn.2 godziny spedzilysmy na obserwacji po porodzie ,mala urodzila sie w srode 15.09 a ze szpitala nas wypuścili w pt. .Fakt faktem mialam miec zzo a tu nawet jednego zastrzyku nie mialam mimo tego ze obylo sie bez znieczulenia uwazam ze 2 porod mialam zdecydowanie lzejszy w stosunku do pierwszego i bez tego naciecia szybciej doszlam do siebie bo siedziec moglam prawie od poczatku normalnie a po szyciu 1 raz to byla jazda bo chyba z 2 tyg siadalam na jednym poldupku .Ok uciekam do mojej kruszynki, powodzenia mamusie !
Czesc Dziewczyny!
Urodzilam 14 wrzesnia wspanialego Syna ! Do szpitala pojechalam 7 wrzesnia, bo tak czulam, ze trzeba, ze juz czas sie pobadac, polezec, odpoczac (w domu ciagle bylam w biegu, w pracy...) Od 7 do 13 czekalismy az samo sie zacznie. 13 dostalam cewnik na pobudzenie rozwierania itp. Podzialalo. w nocy o 22 dostalam skurczy, czekalam do 3 az beda do 4 minuty - zobaczylam czop... Obudzilismy lekarza - tak zaczelo sie. Od 3.30 bylam na porodowce - z mezem, ktory cudownie sie spisal w roli taty i kochajacego meza. Pomagal mi bardzo w przebrnieciu przez skurcze, chociaz jak sie okazalo byly slabe... Dostalam oxytocyne - ale ! NIE NA WYWOLANIE, tylko na przyspieszenie- na szczescie... o 12.55 urodzilam
Urodzilam 14 wrzesnia wspanialego Syna ! Do szpitala pojechalam 7 wrzesnia, bo tak czulam, ze trzeba, ze juz czas sie pobadac, polezec, odpoczac (w domu ciagle bylam w biegu, w pracy...) Od 7 do 13 czekalismy az samo sie zacznie. 13 dostalam cewnik na pobudzenie rozwierania itp. Podzialalo. w nocy o 22 dostalam skurczy, czekalam do 3 az beda do 4 minuty - zobaczylam czop... Obudzilismy lekarza - tak zaczelo sie. Od 3.30 bylam na porodowce - z mezem, ktory cudownie sie spisal w roli taty i kochajacego meza. Pomagal mi bardzo w przebrnieciu przez skurcze, chociaz jak sie okazalo byly slabe... Dostalam oxytocyne - ale ! NIE NA WYWOLANIE, tylko na przyspieszenie- na szczescie... o 12.55 urodzilam
Beniaminka
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 29 Styczeń 2010
- Postów
- 1 886
Od około 6.5 miesiąca ciąży miałam zapowiedziany poród cc, a to w związku z moim wiekiem, cukrzycą, starzejącym się łożyskiem i ponoć niewydolną szyjka macicy.
Termin porodu z OM miałam na 19.09 , jednak z moich obliczeń i późniejszych uSG ten termin to ok. 25 wrzesień.
Wstępnie pierwszy termin cc ustaliliśmy na ok. 6.09 jednak od 20 sierpnia męczyła mnie długa infekcja, najpierw angina ropna z podaniem antybiotyku, a potem nie wiadomo co dołączyło , bo z gorączkami , katarem i kaszlem męczyłam sie jeszcze do ok 9 września. Lekarz zatem przesunął termin cc na 13-14 września. Ostatnia wizyta u lekarza-10 wrzesnia, mieliśmy zdjąc juz pessar i wypisać skierowanie do szpitala, bym była dzień wcześniej. Jednak na tej wizycie lekarz się zaniepokoił, bo malutka praktycznie nic nie urosła przez 10 dni od ostatniej wizyty, łożysko mooocno dojrzałe, liczne zwapnienia. Ruchów nieco mniej. Kazał natychmiast do szpitala by monitorowac brzuszek. Byłam smutna i zaskoczona, bo miałam jeszcze zrobić zakupy, cos poprać by w niedziele isc spokojnie do szpitala ( 12.09) a tutaj szybko, szybko mam iść od razu na IP i klasc sie na patologię.
Pośpieszne zakupy, torba juz dawno spakowana wiec ok 20 byliśmy juz na IP, robili ktg i usg, i nawet lekarka stwierdzila , ze ciaza nie jest donoszona- ze to ok 36 tc ( czyli tak jak czulam ze tgo pozniejszy termin) ale za to łożysko już III na IV stopien dojrzałości.
Trafiłam na salę z 4 dziewczynami, ja 5. Trzy z ich miały podawane zastrzyki na rozruch macicy, łaziły cała noc i postękiwały, nic nie spałam, sama się bałam o małą, ale tam roboli ktg i liczyłam ruchy, 6x dziennie mierzyli tez tętno w brzuszku. Było Ok, ale ktg zero skurczy.
W sobotę na wizycie ustalono, że idę 13.09 jako pierwsza o 8 rano na CC. Kolejna noc(sob/niedz), dziewczyny łażą w nocy i stękają, jedna pojechała na porodówkę ...ale nic nie szło, skonczyło się CC. Reszta biedulek stękała dalej. Ja już trochę bardziej niewyspana, odsypiam w dzień.
Niedziela 12.09 - dziewczyny dalej chodzą ze skurczami , ktorych ponoc na ktg nie widac, a one je czują. Ja odczuwam ból krzyża, taki mijający, ale myślę sobie- pewnie rwa kulszowa. Czuję też częstsze parcie na jelita, chodze do WC częsciej. KTG niczego nie wykazuje, tętno dziecka OK, jestem spokojna.W niedzielę popołudniu wizyta anesteszjologa , ustalamy znieczulenie zzo, miła pogawędka, znamy się ze starego szpitala, który kiedyś zamknęli. Mam dostac cienką igłę jak się da i po 4 h mogę podnieśc głowę, ufff :-)
Licze na normalny sen przed CC, bo to juz niebawem- rano. Dostałam więc relanium 2 na dobry sen o 22.00 i połozyłam się spać. Na łóżku obok ostatnia stękająca dziewczyna, męczy się 3 noc i nic. Koło 23.30 jednak zabrali ja na porodówkę, powiedziałam tylko czesc , powodzenia i zasnęłam dalej.
Godzina 00.30 budze się ze skurczem , jak na miesiączkę, ale da się wytrzymać tyle, że już mnie obudził, zasypiam, ale za 10 minut znowu pobudka i tak do około 2 w nocy. wyszłam na korytarz, żeby nie łazić po pokoju. Postanowiłam zrobić sobie prysznic, włosy umyłam już wieczorem i ułożyłam, a co ;-) Skurcze nie sutapiły ,są juz co 7 minut o 3 w nocy. Są do zniesienia, wtedy kucam jak na piłce i kołysze pupą, duża ulga. Nikogo nie budzę, myslę sobie- rozchodzą sie same, jak tym biedulkom z mojego pokoju, łaziły 3 dni ze skurczami i nic. Wiec, ja niespiesznie zeby nie robić zamieszania. Zrobiłam sobie lekki makijaż, kurde nie wiem po co...rano mam mieć cc. Ale tak mi się zachciało, no to jestem gotowa- prysznic, włosy, makijaż light.
Po 3 zaczyna mnie piec jakby w pochwie, czy brzuszek, sama nie wiem, ale stwierdziłam że to może pessar uwiera i trochę się zaniepokoiłam, że coś się dzieje a on tam trzyma.
Postanowiłam obudzić w koncu położną, bo chrapała głośno w dyżurce. Wstała, spojrzała na mnie jak kucam przy skurczu i mówi "idziemy szybko na porodówkę" To piętro niżej, ale jechałyśmy windą. Zabrała moją torbę z pokoju.
Na dole przemiłe 2 położne, znam jedną ze SR. Bada mnie i wyjmuje pessar, rozwarcie na 5 palców. Jest godzina 4, mówi że rodzę. A ja na to, że mam mieć cc i co robić? Woła lekarkę dyzurną, ogląda mnie i nie wie co robić- bo to cc....Jest gotowa zwołać zespół i mnie ciąć natychmiast, jeśli chcę, bo poród w toku. Boję się decyzji. Mądra położna Bożenka namawia na SN, mówi że ładnie idzie, a dzidzia nieduża , wiec spokojnie. Dzwonie do swojego ginka, ale ma wyłaczoną komórkę, wiec pisze mu sms. Dotarł rano na umówione CC ;-)
No to rodzimy SN, decyzja zapadła. Pytają o lewatywę, waham się, bo pamiętam że bolało kiedyś, ale ona namawia , ze pomoże i da i malutką. Ok, poproszę.
Pomasowała mi szyjkę, zszedł czop śluzowy z krwią, lewatywa juz działa, idę do WC na chwilę, tam dzwonię do P i mówię, że rodzę, On zdziwiony "jak to ?" miło być o 8 rano...
No miało
Oczyszczam się , nie jest tak źle, skurcze coraz częstsze, rzadziej odpoczywam, są już co 1-2 minuty, bardziej bolą, skręca mnie okrutnie, ale czekam na P. Zadzwoniłam do niego ok 5 rano. Mamy niedaleko szpital, ale P nie ma o 5.30, nic to już się zaczęło.
Podpinają mi ktg, skurcze baaaardzo bolą, najgorzej plecy, krzyż, błagam o ulgę, bo juz sa co 1 minutę, masuja mi plecy, wymiotuję, mówią zę to dobry znak, rozwieranie, zaglądają a tam na 7 palców. Boli okropniście, pojękuję , lezki same popłynęły z bólu, ale nie krzyczę,zapytałam o coś znieczulającego , na ból. Już za późno na dolargan, hmmm. Modlę się, chce mi sie pić. Ktg zapis jedynie 10 min- skurczybyki są wielgachne, tętno Ok, P nadal nie ma, chociaż slyszałam parkujący samochód. Kilka łóżek dalej na rodzinnej rodzi moja koleżnka za sali, od północy. Ale słysze, że rozwarcie tylko na 3 palce. Czeka też na męża( urodziła dopiero w poniedzialek przez cc o 15)
Nagle krzycze, że chcę do Wc, chcę kupę i to natychmiast...hihihi, to juz były parte. Położne same nie wierzyły, zaglądają a tam już 5.35 rozwarcie na 9, przebiły pęcherz, poleciały wody...są zielone, stare. oj Teraz boli już bardzo, ale inaczej, chce mi się przec i pozwalają mi. Po 1 skurczu widza już główkę, mówia że są włoski, ojej ale pięknie to na mnie działa, prę książkowo, oddycham jak trzeba, ale nagle bardzo boli, zaciskam odruchowo nogi z bólu, krzycza że mam je puścic, bo hamuje wypieranie. Niby wiem, że tak trzeba ale dalej zaciskam te nieszczęsne nogi.Siostra Bożena( cudowna, doswiadczona położna- skarb!) każe i zaprzeć się nogami o jej biodra i ramię, tak robię , pomaga, leżę na wznak. Musiała naciąć, krocze ciasne, nie poddaje się, zgadzam się , nie chce dusić Julci. To dla niej.
Jeszcze 2 parte i plum- własnie wszedł P. na salę, długo szukał szatni by się przebrac, potem szukał mnie na oddziale patologii, a poza tym w SR usłyszał że poród to trwa zwykle 5-48 godzin, wiec...wcale nie sie nie spieszyl. Wszedł jak kładli malutka na mój brzuszek, rzucił torbę i był przy mnie, piekna chwila. Malutka płakała głośno, ale po chwili spojrzała na mnie tymi sowimi cudownymi węgielkami,a P powiedział do niej "Juleczko" podniosła wzrok, nigdy tego nie zapomnę, łzy leciały nam równo. Spojrzała, poznała nas głos. Zabrali ją do mierzenia. Najpierw 9 a za chwile 10 Appgar.Ja urodziłam łozysko, troche popchały brzuszek, hmmm łożyski stare ,a w 1/3 martwe i czarne. Wygoniły P żeby poszedł do małej, a do mnie przyszła lekarka i zaczęła szyć, małe znieczulenie. Humorystyczne rozmowy o paznokciach i moim makijażu, lekarka chwali moje zachowanie przy porodzie i przygotowanie, hihihi chyba ten makijaż ;-)Trochę boli, ale zagaduje mnie. Małą dają do cieplarki, bo wazy 2260 i 49 cm, mnie wiozą na sale niedaleko, już na położnictwo, przenoszą mnie z łóżka do łózka. 13 wrzesnia 5.50- narodziła się Julia
Leci ze mnie ciurkiem, ale przychodzą i kontrolują, masują macicę. Po godzinie czuję silne parcie na mocz, miałam nie wstawac jeszcze, ale nie dam rady. Wstaję delikatnie, lazienka w pokoju, kolezanki pomagają, i juz jest Ok, po 2 h zjadłam sniadanie. Po 3 mam już malutka na sali :-) Jestem taka szczęsliwa!!! I wlasciwie od razu na chodzie, nie jak po 1 porodzie po oksytocynie- po 8 godzinach lezenia zemdlałam wstając.
czuję siłę, poród naprawdę łagodny, silne bardzo bóle ale krótko. Tak to mozna rodzić :-)
o 7 rano przyszedl na sale mój ginek, cały spocony , chyba sie spieszyl, odetchnal z ulgą, pochwalil i pogratulowal, rowniez tego ze trafilam na tak superowe, ponoc najlepsze polozne na klinice.
Termin porodu z OM miałam na 19.09 , jednak z moich obliczeń i późniejszych uSG ten termin to ok. 25 wrzesień.
Wstępnie pierwszy termin cc ustaliliśmy na ok. 6.09 jednak od 20 sierpnia męczyła mnie długa infekcja, najpierw angina ropna z podaniem antybiotyku, a potem nie wiadomo co dołączyło , bo z gorączkami , katarem i kaszlem męczyłam sie jeszcze do ok 9 września. Lekarz zatem przesunął termin cc na 13-14 września. Ostatnia wizyta u lekarza-10 wrzesnia, mieliśmy zdjąc juz pessar i wypisać skierowanie do szpitala, bym była dzień wcześniej. Jednak na tej wizycie lekarz się zaniepokoił, bo malutka praktycznie nic nie urosła przez 10 dni od ostatniej wizyty, łożysko mooocno dojrzałe, liczne zwapnienia. Ruchów nieco mniej. Kazał natychmiast do szpitala by monitorowac brzuszek. Byłam smutna i zaskoczona, bo miałam jeszcze zrobić zakupy, cos poprać by w niedziele isc spokojnie do szpitala ( 12.09) a tutaj szybko, szybko mam iść od razu na IP i klasc sie na patologię.
Pośpieszne zakupy, torba juz dawno spakowana wiec ok 20 byliśmy juz na IP, robili ktg i usg, i nawet lekarka stwierdzila , ze ciaza nie jest donoszona- ze to ok 36 tc ( czyli tak jak czulam ze tgo pozniejszy termin) ale za to łożysko już III na IV stopien dojrzałości.
Trafiłam na salę z 4 dziewczynami, ja 5. Trzy z ich miały podawane zastrzyki na rozruch macicy, łaziły cała noc i postękiwały, nic nie spałam, sama się bałam o małą, ale tam roboli ktg i liczyłam ruchy, 6x dziennie mierzyli tez tętno w brzuszku. Było Ok, ale ktg zero skurczy.
W sobotę na wizycie ustalono, że idę 13.09 jako pierwsza o 8 rano na CC. Kolejna noc(sob/niedz), dziewczyny łażą w nocy i stękają, jedna pojechała na porodówkę ...ale nic nie szło, skonczyło się CC. Reszta biedulek stękała dalej. Ja już trochę bardziej niewyspana, odsypiam w dzień.
Niedziela 12.09 - dziewczyny dalej chodzą ze skurczami , ktorych ponoc na ktg nie widac, a one je czują. Ja odczuwam ból krzyża, taki mijający, ale myślę sobie- pewnie rwa kulszowa. Czuję też częstsze parcie na jelita, chodze do WC częsciej. KTG niczego nie wykazuje, tętno dziecka OK, jestem spokojna.W niedzielę popołudniu wizyta anesteszjologa , ustalamy znieczulenie zzo, miła pogawędka, znamy się ze starego szpitala, który kiedyś zamknęli. Mam dostac cienką igłę jak się da i po 4 h mogę podnieśc głowę, ufff :-)
Licze na normalny sen przed CC, bo to juz niebawem- rano. Dostałam więc relanium 2 na dobry sen o 22.00 i połozyłam się spać. Na łóżku obok ostatnia stękająca dziewczyna, męczy się 3 noc i nic. Koło 23.30 jednak zabrali ja na porodówkę, powiedziałam tylko czesc , powodzenia i zasnęłam dalej.
Godzina 00.30 budze się ze skurczem , jak na miesiączkę, ale da się wytrzymać tyle, że już mnie obudził, zasypiam, ale za 10 minut znowu pobudka i tak do około 2 w nocy. wyszłam na korytarz, żeby nie łazić po pokoju. Postanowiłam zrobić sobie prysznic, włosy umyłam już wieczorem i ułożyłam, a co ;-) Skurcze nie sutapiły ,są juz co 7 minut o 3 w nocy. Są do zniesienia, wtedy kucam jak na piłce i kołysze pupą, duża ulga. Nikogo nie budzę, myslę sobie- rozchodzą sie same, jak tym biedulkom z mojego pokoju, łaziły 3 dni ze skurczami i nic. Wiec, ja niespiesznie zeby nie robić zamieszania. Zrobiłam sobie lekki makijaż, kurde nie wiem po co...rano mam mieć cc. Ale tak mi się zachciało, no to jestem gotowa- prysznic, włosy, makijaż light.
Po 3 zaczyna mnie piec jakby w pochwie, czy brzuszek, sama nie wiem, ale stwierdziłam że to może pessar uwiera i trochę się zaniepokoiłam, że coś się dzieje a on tam trzyma.
Postanowiłam obudzić w koncu położną, bo chrapała głośno w dyżurce. Wstała, spojrzała na mnie jak kucam przy skurczu i mówi "idziemy szybko na porodówkę" To piętro niżej, ale jechałyśmy windą. Zabrała moją torbę z pokoju.
Na dole przemiłe 2 położne, znam jedną ze SR. Bada mnie i wyjmuje pessar, rozwarcie na 5 palców. Jest godzina 4, mówi że rodzę. A ja na to, że mam mieć cc i co robić? Woła lekarkę dyzurną, ogląda mnie i nie wie co robić- bo to cc....Jest gotowa zwołać zespół i mnie ciąć natychmiast, jeśli chcę, bo poród w toku. Boję się decyzji. Mądra położna Bożenka namawia na SN, mówi że ładnie idzie, a dzidzia nieduża , wiec spokojnie. Dzwonie do swojego ginka, ale ma wyłaczoną komórkę, wiec pisze mu sms. Dotarł rano na umówione CC ;-)
No to rodzimy SN, decyzja zapadła. Pytają o lewatywę, waham się, bo pamiętam że bolało kiedyś, ale ona namawia , ze pomoże i da i malutką. Ok, poproszę.
Pomasowała mi szyjkę, zszedł czop śluzowy z krwią, lewatywa juz działa, idę do WC na chwilę, tam dzwonię do P i mówię, że rodzę, On zdziwiony "jak to ?" miło być o 8 rano...
No miało
Oczyszczam się , nie jest tak źle, skurcze coraz częstsze, rzadziej odpoczywam, są już co 1-2 minuty, bardziej bolą, skręca mnie okrutnie, ale czekam na P. Zadzwoniłam do niego ok 5 rano. Mamy niedaleko szpital, ale P nie ma o 5.30, nic to już się zaczęło.
Podpinają mi ktg, skurcze baaaardzo bolą, najgorzej plecy, krzyż, błagam o ulgę, bo juz sa co 1 minutę, masuja mi plecy, wymiotuję, mówią zę to dobry znak, rozwieranie, zaglądają a tam na 7 palców. Boli okropniście, pojękuję , lezki same popłynęły z bólu, ale nie krzyczę,zapytałam o coś znieczulającego , na ból. Już za późno na dolargan, hmmm. Modlę się, chce mi sie pić. Ktg zapis jedynie 10 min- skurczybyki są wielgachne, tętno Ok, P nadal nie ma, chociaż slyszałam parkujący samochód. Kilka łóżek dalej na rodzinnej rodzi moja koleżnka za sali, od północy. Ale słysze, że rozwarcie tylko na 3 palce. Czeka też na męża( urodziła dopiero w poniedzialek przez cc o 15)
Nagle krzycze, że chcę do Wc, chcę kupę i to natychmiast...hihihi, to juz były parte. Położne same nie wierzyły, zaglądają a tam już 5.35 rozwarcie na 9, przebiły pęcherz, poleciały wody...są zielone, stare. oj Teraz boli już bardzo, ale inaczej, chce mi się przec i pozwalają mi. Po 1 skurczu widza już główkę, mówia że są włoski, ojej ale pięknie to na mnie działa, prę książkowo, oddycham jak trzeba, ale nagle bardzo boli, zaciskam odruchowo nogi z bólu, krzycza że mam je puścic, bo hamuje wypieranie. Niby wiem, że tak trzeba ale dalej zaciskam te nieszczęsne nogi.Siostra Bożena( cudowna, doswiadczona położna- skarb!) każe i zaprzeć się nogami o jej biodra i ramię, tak robię , pomaga, leżę na wznak. Musiała naciąć, krocze ciasne, nie poddaje się, zgadzam się , nie chce dusić Julci. To dla niej.
Jeszcze 2 parte i plum- własnie wszedł P. na salę, długo szukał szatni by się przebrac, potem szukał mnie na oddziale patologii, a poza tym w SR usłyszał że poród to trwa zwykle 5-48 godzin, wiec...wcale nie sie nie spieszyl. Wszedł jak kładli malutka na mój brzuszek, rzucił torbę i był przy mnie, piekna chwila. Malutka płakała głośno, ale po chwili spojrzała na mnie tymi sowimi cudownymi węgielkami,a P powiedział do niej "Juleczko" podniosła wzrok, nigdy tego nie zapomnę, łzy leciały nam równo. Spojrzała, poznała nas głos. Zabrali ją do mierzenia. Najpierw 9 a za chwile 10 Appgar.Ja urodziłam łozysko, troche popchały brzuszek, hmmm łożyski stare ,a w 1/3 martwe i czarne. Wygoniły P żeby poszedł do małej, a do mnie przyszła lekarka i zaczęła szyć, małe znieczulenie. Humorystyczne rozmowy o paznokciach i moim makijażu, lekarka chwali moje zachowanie przy porodzie i przygotowanie, hihihi chyba ten makijaż ;-)Trochę boli, ale zagaduje mnie. Małą dają do cieplarki, bo wazy 2260 i 49 cm, mnie wiozą na sale niedaleko, już na położnictwo, przenoszą mnie z łóżka do łózka. 13 wrzesnia 5.50- narodziła się Julia
Leci ze mnie ciurkiem, ale przychodzą i kontrolują, masują macicę. Po godzinie czuję silne parcie na mocz, miałam nie wstawac jeszcze, ale nie dam rady. Wstaję delikatnie, lazienka w pokoju, kolezanki pomagają, i juz jest Ok, po 2 h zjadłam sniadanie. Po 3 mam już malutka na sali :-) Jestem taka szczęsliwa!!! I wlasciwie od razu na chodzie, nie jak po 1 porodzie po oksytocynie- po 8 godzinach lezenia zemdlałam wstając.
czuję siłę, poród naprawdę łagodny, silne bardzo bóle ale krótko. Tak to mozna rodzić :-)
o 7 rano przyszedl na sale mój ginek, cały spocony , chyba sie spieszyl, odetchnal z ulgą, pochwalil i pogratulowal, rowniez tego ze trafilam na tak superowe, ponoc najlepsze polozne na klinice.
nikka90
Zaciekawiona BB
- Dołączył(a)
- 7 Kwiecień 2010
- Postów
- 31
To i ja podzielę się swoją historia
21.09 ok 1.30 obudziło mnie pobolewanie pleców i brzuszka. Nie wstawałam bo były naprawdę leciutkie. Po poł godzinie sytuaja trochę się zmieniła. Zaczęły się skurcze co 10 min ale takie, że sama nie wiedziałam czy to juz. Ok 3 już leżeć się nie dało. Co chwila do łazienki i spacerek po sypialni. Gdzieś tak o 4.30 obudziałam mojego W i kazałam mu się ubierać bo ja chyba rodze Szybko się spakowaliśmy i wskoczyliśmy do samochodu. W samochodzie zaczęły sie juz mocniejsze bóle, tak co 3-4 min. Już byliśmy 8 km od szpitala i odeszły mi wody:-) Samochód cały zalany, chłopak wystraszony z pytaniem "tak szybko?? " Już myśleliśmy że nie zdążymy, ja czułam już parte. Ledwo dotarliśmy do szpitala, ja od razu na porodówkę. Tylko drążyłam zdjąć spodnie i się nachyliłam a położna krzyczy że już główkę widać :-) Szybko położyli mnie na łóżko, dwa parte i Dawidek o 5.25 był już z nami. Chłopak stał w drzwiach cały zszokowany, bo myślał że jak pierwsze to to dłużej trwa;-)
Pozszywali mnie. Niestety popękałam :-(
Przewieźli mnie na salę, mój W już tam czekał na mnie. Przynieśli nam Dawidka. Miał 3850g i 56 cm. Dostał 10 pkt :-)
21.09 ok 1.30 obudziło mnie pobolewanie pleców i brzuszka. Nie wstawałam bo były naprawdę leciutkie. Po poł godzinie sytuaja trochę się zmieniła. Zaczęły się skurcze co 10 min ale takie, że sama nie wiedziałam czy to juz. Ok 3 już leżeć się nie dało. Co chwila do łazienki i spacerek po sypialni. Gdzieś tak o 4.30 obudziałam mojego W i kazałam mu się ubierać bo ja chyba rodze Szybko się spakowaliśmy i wskoczyliśmy do samochodu. W samochodzie zaczęły sie juz mocniejsze bóle, tak co 3-4 min. Już byliśmy 8 km od szpitala i odeszły mi wody:-) Samochód cały zalany, chłopak wystraszony z pytaniem "tak szybko?? " Już myśleliśmy że nie zdążymy, ja czułam już parte. Ledwo dotarliśmy do szpitala, ja od razu na porodówkę. Tylko drążyłam zdjąć spodnie i się nachyliłam a położna krzyczy że już główkę widać :-) Szybko położyli mnie na łóżko, dwa parte i Dawidek o 5.25 był już z nami. Chłopak stał w drzwiach cały zszokowany, bo myślał że jak pierwsze to to dłużej trwa;-)
Pozszywali mnie. Niestety popękałam :-(
Przewieźli mnie na salę, mój W już tam czekał na mnie. Przynieśli nam Dawidka. Miał 3850g i 56 cm. Dostał 10 pkt :-)
tosia1
zakochana mama
- Dołączył(a)
- 16 Marzec 2010
- Postów
- 1 155
No to teraz ja.. J jak zaczynam pisac łzy same płyną mi do oczu, ale może własnie to jest mi potrzebne.. a więc.. jeszcze w sobotę byłam na ktg.. skurcze minimalne, rozwarcie na dwa palce.. umówiłyśmy się z moją Ginką, ze jak się nic nie wydarzy to za tydzień w piątek mam się zgłosić do szpitala.. pamiętacie.. termin wydawal mi się taki bliski… lekarka powiedziała mi, ze nie zapowiada się na dlugi poród… no i od niedzieli się coraz gorzej czuję.. głowa strasznie boli, słabo mi i jestem strasznie spuchnięta (myslę, ze przytylam a tak).. mierzę ciśnienie.. jest Oki, więc się nie martwię… we wtorek budze się jest strasznie.. ciśnienie 160 na 100 i nie spada a wręcz przeciwnie.. dzwonię do M (niedługo przyjedzie) dzwonię do Ginki.. nie odbiera.. do szpitala na IP.. karzą przyjeżdżać.. zjawia się M a za nim faceci od neta… ja dopakowuje torbe a oni sprawdzają prędkość zjawiamy się na IP – ktg skurczy prawie nie ma ciśnienie takie samo jak w domu.. decyzja.. zostaje Pani u nas.. lekarz który mnie przyjmował mówi bez ogródek… nie jest dobrze… wygląda mu to na stan przedrzucawkowy… a w takich wypadkach kończy się cięciem…pakują mi leki… i tak co 6 godzin… noc do tyłka.. wstaję rano, pomalowałam się, czuję się lepiej… obchód przeszedł coś tam pogadali a ja ide do sklepu po wkładki , bo zapomniałam.. wracam a tu krzyczą, ze mam iść na badanie.. usg robi moja ginka a ja do niej, ze już Oki, bo ciśnienie w normie.. a Ona do mnie… po takich lekach to normalne, ale myśli Pani, ze długo łożysko wytrzyma..?
Gdzieś mi wtedy zaswitało, ze chyba nie skończy się porodem naturalnym.. wzywa mnie ordynator.. badanie, pyta jak się czuję i zaprasza na rozmowę.. podjęli decyzję, ze mnie rozwiązują… mówi, że albo indukują, tyle, ze ciśnienie i może być i tak cc na wariackich papierach i żebym podjęła decyzję czy od razu do cięcia czy próbujemy z oksytocyną… więc ide dzwonić do M a Oni do mnie dlaczego ja jeszcze nie jestem na porodówce… jestem w szoku po takim tempie… podejmuję decyzję, ze od razu cc (rozmawiam jeszcze z lekarzem) i jedziemy na porodówkę.. tu rycze.. przechodzą lekarze.. pocieszają.. lewatywa, cewnik.. obok kobietki rodza a ja czekam pod kroplówką… niestety przez ciśnienie nie mam tez możliwości wyboru znieczulenia… dostaję ogólne… o wybudzaniu nie będę pisać, bo przeżylam koszmar… pytam o mała, mówią, z dobrze… dostała 10 pktów, waży 3300 i ma 54 cm.. J ale ja potem tego nie pamiętam.. jestem już na Sali… nie jestem w stanie ruszyć się, strasznie pić mi się chce.. tak na prawde z tej doby niewiele pamiętam… jedynie jak położna przywiozła mi małą w wozku a ja tak strasznie się chciałam podnieść (choć głowę) , ale nie dawałam rady.. reszta to cholerny ból… na drugi dzień przychodzi rehabilitantka stawia mnie boli strasznie, ale wiem, z musze… dają mi Malutka do piersi… boli.. ale z każda godziną jest coraz lepiej… dużo daje ketanol…. Mam Malutką, jestem szcześliwa… niestety trafiam do innej Sali z Dziewczyną, która nie ma dziecka przy sobie.. wiec nie mam kogo podpytac, co jak dlaczego… więc uczę się Malutkiej po omacku.. pierwszy raz zmieniam pieluchę, karmie cyckiem (nie wychodzi) dokarmiam butelką…polożne sa bardzo pomocne, ale każda mowi co innego.. na piatą dobe wychodzimy… ja płaczę jeszcze rano z niepewności (wieczorem skakało mi ciśnienie) na obchodzie lekarze stwierdzają, ze jestem nie do poznania… tak dobrze wyglądam...badanie, sciągnięcie szwów, teraz już wiem.. WYCHODZIMY!!!! to co zwalałam na tycie to była woda… mam 13 kg mniej przy wyjściu, uśmiecham SIe i jestem bezgranicznie zakochana w mojej ślicznej Dominisi…
Szew, który dostałam na pamiątkę zgubiłam.. najsmutniejsze było rozpakowywanie torby w domu… a tam strój dla M na poród rodzinny i wspomnienia…
Gdzieś mi wtedy zaswitało, ze chyba nie skończy się porodem naturalnym.. wzywa mnie ordynator.. badanie, pyta jak się czuję i zaprasza na rozmowę.. podjęli decyzję, ze mnie rozwiązują… mówi, że albo indukują, tyle, ze ciśnienie i może być i tak cc na wariackich papierach i żebym podjęła decyzję czy od razu do cięcia czy próbujemy z oksytocyną… więc ide dzwonić do M a Oni do mnie dlaczego ja jeszcze nie jestem na porodówce… jestem w szoku po takim tempie… podejmuję decyzję, ze od razu cc (rozmawiam jeszcze z lekarzem) i jedziemy na porodówkę.. tu rycze.. przechodzą lekarze.. pocieszają.. lewatywa, cewnik.. obok kobietki rodza a ja czekam pod kroplówką… niestety przez ciśnienie nie mam tez możliwości wyboru znieczulenia… dostaję ogólne… o wybudzaniu nie będę pisać, bo przeżylam koszmar… pytam o mała, mówią, z dobrze… dostała 10 pktów, waży 3300 i ma 54 cm.. J ale ja potem tego nie pamiętam.. jestem już na Sali… nie jestem w stanie ruszyć się, strasznie pić mi się chce.. tak na prawde z tej doby niewiele pamiętam… jedynie jak położna przywiozła mi małą w wozku a ja tak strasznie się chciałam podnieść (choć głowę) , ale nie dawałam rady.. reszta to cholerny ból… na drugi dzień przychodzi rehabilitantka stawia mnie boli strasznie, ale wiem, z musze… dają mi Malutka do piersi… boli.. ale z każda godziną jest coraz lepiej… dużo daje ketanol…. Mam Malutką, jestem szcześliwa… niestety trafiam do innej Sali z Dziewczyną, która nie ma dziecka przy sobie.. wiec nie mam kogo podpytac, co jak dlaczego… więc uczę się Malutkiej po omacku.. pierwszy raz zmieniam pieluchę, karmie cyckiem (nie wychodzi) dokarmiam butelką…polożne sa bardzo pomocne, ale każda mowi co innego.. na piatą dobe wychodzimy… ja płaczę jeszcze rano z niepewności (wieczorem skakało mi ciśnienie) na obchodzie lekarze stwierdzają, ze jestem nie do poznania… tak dobrze wyglądam...badanie, sciągnięcie szwów, teraz już wiem.. WYCHODZIMY!!!! to co zwalałam na tycie to była woda… mam 13 kg mniej przy wyjściu, uśmiecham SIe i jestem bezgranicznie zakochana w mojej ślicznej Dominisi…
Szew, który dostałam na pamiątkę zgubiłam.. najsmutniejsze było rozpakowywanie torby w domu… a tam strój dla M na poród rodzinny i wspomnienia…
Ostatnia edycja:
reklama
to ja też opiszę..
ptk.17.09 wstaje rano ide do wc patrze a na papierze krew.. panika co teraz wołam lubego żebyśmy do szpitala pojechali .. e szpitalu jestem po 20 min. decyzja przyjecie na odział usg, ktg, samolot, niby wszystko wporządku nie wiedzą skąd to krwawienie leżę sobie tak do poniedziałku robią dziennie ktg i pytają czy jakieś skurcze mam a tu echo.. w końcu we wtorek rano decyzja że będzie dziś cięcie bo mały miednicowo ułożony ja już w 7 niebie że to już ,bałam się trochę ale położne super uspokajały i wgl. o g. 9 poszłam na porodówkę dostałam lewatywę, 3 kroplówki, cewnik , ktg zrobili poczym przyszłam na salę gdzie wykonywano cięcia byłam już spokojniejsza bo wiedziałam że jeszcze chwila i będzie dzidzia.Dostałam znieczulenie podpajęczynowe czyli od pasa w dół położyli mnie na stół i zaczęło się oczekiwanie na działanie środka po 15 min nadal umiałam ruszać jednak nogami znieczulenie nie zadziałało jak powinno czułam część brzucha i stopami ruszałam zrobiło się zamieszanie i chaos co teraz decyzja że usypiają dostałam 250 czegoś tam i więcej w sumie nie pamięta wiem że zapytałam jeszcze czy z dzidzią będzie wszystko ok a pani anestezjolog powiedziała że zdążą wyciągnąć małego. I tak na świat przyszedł nasz syn Wiktorek o godz. 12. ja się obudziłam to po narkozie masakra zaczęłam się dławić śliną nie umiałam ruszać rękami ale po przewiezieniu na salę ok godz. 13.30 zaczęłam dochodzić do siebie pierwsze puściły nogi brzuch nie bolał aż tak strasznie krytyczny moment miałam chyba tylko raz ale nie chciałam przeciwbólowego bo dało się znieść niestety w szpitalu w którym rodziłam nie uznają odmowy przyjęcia leku i dostawałam przez 2 dni ketonal .. na w środę pierwsze kroki po cięciu z pasem po porodowym było ciężko wstać ale chodzić się dało po czym jednak uznałam że lepiej się poruszam bez pasa więc do dziś tak chodzę jedyny dyskomfort jaki odczuwam to podczas wstawania z pozycji leżącej.. wszystko da się znieść dla takiego małego człowieczka jak się uśmiechnie o wszystkim się zapomina...
ptk.17.09 wstaje rano ide do wc patrze a na papierze krew.. panika co teraz wołam lubego żebyśmy do szpitala pojechali .. e szpitalu jestem po 20 min. decyzja przyjecie na odział usg, ktg, samolot, niby wszystko wporządku nie wiedzą skąd to krwawienie leżę sobie tak do poniedziałku robią dziennie ktg i pytają czy jakieś skurcze mam a tu echo.. w końcu we wtorek rano decyzja że będzie dziś cięcie bo mały miednicowo ułożony ja już w 7 niebie że to już ,bałam się trochę ale położne super uspokajały i wgl. o g. 9 poszłam na porodówkę dostałam lewatywę, 3 kroplówki, cewnik , ktg zrobili poczym przyszłam na salę gdzie wykonywano cięcia byłam już spokojniejsza bo wiedziałam że jeszcze chwila i będzie dzidzia.Dostałam znieczulenie podpajęczynowe czyli od pasa w dół położyli mnie na stół i zaczęło się oczekiwanie na działanie środka po 15 min nadal umiałam ruszać jednak nogami znieczulenie nie zadziałało jak powinno czułam część brzucha i stopami ruszałam zrobiło się zamieszanie i chaos co teraz decyzja że usypiają dostałam 250 czegoś tam i więcej w sumie nie pamięta wiem że zapytałam jeszcze czy z dzidzią będzie wszystko ok a pani anestezjolog powiedziała że zdążą wyciągnąć małego. I tak na świat przyszedł nasz syn Wiktorek o godz. 12. ja się obudziłam to po narkozie masakra zaczęłam się dławić śliną nie umiałam ruszać rękami ale po przewiezieniu na salę ok godz. 13.30 zaczęłam dochodzić do siebie pierwsze puściły nogi brzuch nie bolał aż tak strasznie krytyczny moment miałam chyba tylko raz ale nie chciałam przeciwbólowego bo dało się znieść niestety w szpitalu w którym rodziłam nie uznają odmowy przyjęcia leku i dostawałam przez 2 dni ketonal .. na w środę pierwsze kroki po cięciu z pasem po porodowym było ciężko wstać ale chodzić się dało po czym jednak uznałam że lepiej się poruszam bez pasa więc do dziś tak chodzę jedyny dyskomfort jaki odczuwam to podczas wstawania z pozycji leżącej.. wszystko da się znieść dla takiego małego człowieczka jak się uśmiechnie o wszystkim się zapomina...
Podobne tematy
- Odpowiedzi
- 26
- Wyświetleń
- 6 tys
- Odpowiedzi
- 1
- Wyświetleń
- 4 tys
- Przyklejony
- Odpowiedzi
- 1
- Wyświetleń
- 7 tys
- Odpowiedzi
- 88
- Wyświetleń
- 19 tys
- Przyklejony
- Odpowiedzi
- 286
- Wyświetleń
- 65 tys
Podziel się: